Koncert sprzed czterech lat, właśnie w tym miejscu, był wyjątkowy nie tylko dla polskich fanów zespołu, ale również dla irlandzkich muzyków. Właśnie w Chorzowie fani w czasie wykonywania utworu „New Year’s Day” złożyli hołd zespołowi, tworząc żywą biało-czerwoną flagę. Muzykom tak się ta akcja spodobała, że postanowili przeżyć to wydarzenie jeszcze raz.

Już na kilkanaście godzin przed koncertem do Chorzowa zaczęli zjeżdżać wielbiciele Irlandczyków nie tylko z Polski, ale z całej Europy. Atmosfera była wspaniała. Patrząc na ubiór z łatwością można było się zorientować, kto ma jakie miejsce na stadionie: fani z płyty – ubrania czerwone, fani z trybun – białe. Wszyscy byli podekscytowani, bo już za kilka chwil miało rozpocząć się największe wydarzenie muzyczne tego roku.

Około godziny 20 zająłem swoje miejsce. Już o 21 stadion był wypełniony po brzegi. 70 tysięcy ludzi. Po jednej stronie nieba piękny, czerwono-pomarańczowy zachód, z drugiej wschodzi okazały księżyc. A na środku stoi ogromna 200 tonowa konstrukcja, której maszt sięgał 15 piętra (czyli jakieś 40 m nad samą płytą). Wieczór był cudowny.

Koncert rozpoczął się bardzo energicznie od „Breathe” z ich ostatniej płyty. Kolejne utwory również pochodziły z „No Line…” – w końcu to trasa promująca ich ostatni album – i przyznajmy doskonale sprawdziły się na koncercie, niczym nie odbiegając od starszych przebojów. Po szóstym utworze nastąpiło to, na co 70 tysięcy fanów czekało najbardziej. Rozbrzmiały pierwsze takty „New Year’s Day”. Publiczność jakby trochę zaspała, bo musiało upłynąć kilkanaście sekund, zanim stadion utonął w biało-czerwonych kolorach. Powstała flaga. Tę niespodziankę fani przygotowywali od wielu tygodni. Kolorem czerwonym pokryła się płyta, kolor biały wypełnił trybuny. Publiczność szalała. Bono ukląkł i pokłonił się. Potem długo dziękował za zaproszenie do Polski po raz trzeci.

Cztery lata temu w czasie „New Year’s Day” o mało nie rozpłakałem się ze wzruszenia.|Piotr Budnik

Koncert trwał nadal. Irlandczycy grali przebój za przebojem. Ale to, co się wydarzyło w czasie „I’ll Go Crazy If I Don’t Go Crazy Tonight” przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ekran wyświetlał pulsujące głowy muzyków. Utwór rozpoczął się od dyskotekowego bitu i nie zdziwię się, jeśli „Crazy” już niedługo będzie królowało na parkietach. Utwór był zagrany brawurowo. I mimo że ta wersja była najmniej rockowa spośród wszystkich utworów tego wieczoru, dla mnie był to moment najlepszy, bo była to najmniej przewidywalna chwila koncertu.

Następnie zespół zagrał kolejne swoje największe przeboje, min. „Sunday Bloody Sunday”, „Pride”, „One” i muzycy zeszli ze sceny. Po kilku chwilach wrócili. Na bis pojawiły się trzy utwory – „Ultraviolet”, „With Or Without You” oraz „Moment Of Surrender”. I to był koniec koncertu.

A ja zadałem sobie pytanie: czy to rzeczywiście było największe wydarzenie muzyczne tego roku? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Koncert rzeczywiście był doskonale przygotowany: imponująca scena, nowatorski ekran, na nim wyświetlane ciekawe grafiki, zapierające dech w piersi oświetlenie, perfekcyjne nagłośnienie. Nawet happening z biało-czerwoną flagą był znacznie bardziej ekscytujący niż cztery lata temu, ale… No właśnie. Cztery lata temu w czasie „New Year’s Day” o mało nie rozpłakałem się ze wzruszenia. Teraz tego nie było. Teraz wszystko było bardzo przewidywalne. Miałem raczej wrażenie, że oglądam idealnie wyreżyserowane show niż koncert rockowy, który, według mnie, musi być chociaż trochę zaskakujący, „zabrudzony” pomyłkami i wpadkami muzyków (nawet David Gilmour w czasie trasy „Pulse” niechcący trącił palcem o strunę). Muzycy wyszli na scenę i odegrali swoje przygotowane wcześniej role.

I tylko tyle. A świecąca kurtka Bono, którą założył na bisy jakoś tak dziwnie skojarzyła mi się z Michałem Wiśniewskim. Czy przepiękna, przecudowna i po prostu rockowa muzyka U2 już nie wystarczy?

Koncert:

U2 [support: Snow Patrol], Stadion Śląski w Chorzowie, 6 sierpnia 2009, godz. 17:00