Artur Celiński
„Operacja Dunaj” i zdeflorowana ściana
Sezon ogórkowy sprzyja poszukiwaniu książek, które można zabrać ze sobą na wakacje. Taka lektura nie może być oczywiście zbyt poważna. Nie może żądać pełnej koncentracji. Nie powinna zmuszać do ponownego czytania każdej strony od początku, gdy tylko na chwilę czytelnik przeniesie swoją uwagę na cokolwiek innego. Z drugiej strony warto jednak trzymać pewien poziom. Jeżeli opisy przyrody Orzeszkowej są ciekawsze od dialogów i akcji to jedynym ratunkiem pozostaje tylko jechać na wakacje w takie miejsce, które nie pozwala nawet na przekartkowanie książki. I takim przypadkiem jest właśnie „Operacja Dunaj” Jacka Kondrackiego i Roberta Urbańskiego.
Zapowiadało się ciekawie. Tłem wydarzeń jest tytułowa „Operacja Dunaj” – wkroczenie polskich wojsk, razem z siłami sojuszniczych republik radzieckich, do Czechosłowacji w lipcu 1968 r. Temat jak najbardziej poważny i interesujący. Tym bardziej, że wciąż nie do końca znany i niezbyt często wykorzystywany w polskiej literaturze i filmie. Kondracki i Urbański zdecydowali się na pokazanie tej historii z perspektywy buffo. To bardzo dobrze zagrało na scenach legnickiego teatru, gdzie „Operacja Dunaj” pojawiła się po raz pierwszy. Bez często spotykanego zadęcia i patosu udało się pokazać zarówno absurdalność całej inwazji, jak i wypunktować słabości oficjalniej propagandy. To zadanie zostało wykonane. Poza tym jednak książka miała być śmieszna. Niestety, nie jest.
Można odnieść wrażenie, że wraz z otwarciem podręczników do historii autorzy odkurzyli również zbiór starych motywów i komediowych schematów. Niedouczone i chlejące wojsko, stary czołg Biedroneczka – alter ego „Rudego” znanego z uwielbionego przez TVP serialu o czterech dzielnych pancerniakach, fajtłapowata, ale jak się później okazuje, dzielna załoga, wojskowe małżeństwo, w którym to ONA ma wyższy stopień (i przy okazji tabuny kochanków), oraz znane powszechnie zderzenia polskiego i czeskiego języka (kto jeszcze nie wie, żeby „niczego” w Czechach nie szukać?) – to wszystko dobrze wypada na scenie lub w kinie. Szczególnie, gdy dialogom towarzyszy kunszt aktorski. Wówczas opowieść o zagubionym czołgu, unieruchomionym w ścianie gospody w malutkim czeskim miasteczku, nie musi wyglądać źle. Być może również dlatego, że widzowie przypomną sobie Janka Kosa i Franka Dolasa z „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. W sumie jest to jednak miszmasz starych chwytów wpasowanych tylko w nowe okoliczności.
W książce nie da się pokazać m. in.: gestów i odpowiednio dobranej intonacji. Jedynym narzędziem jest język, który w „Operacji Dunaj” może być niestety przeszkodą dla wakacyjnego czytelnika. Pełno w nim udziwnień i swoistej nowomowy – mniej lub bardziej udanych prób oddania prostych zdarzeń w najbardziej oryginalny sposób. Tu czołg nie może po prostu wjechać w ścianę gospody, ale musi ją „zdeflorować”, mundur na kapitanie leży jak „skóra na kiełbasie zwyczajnej”, a skonfundowanie obrazuje metafora „płonącego, zeschłego drzewa”. Ciekawe, czy w didaskaliach scenariusza stworzonego dla wersji teatralnej/filmowej można znaleźć dopisek przy postaci kierowcy czołgu, brzmiący – „ma machać wajchami, jakby uprawiał narciarstwo biegowe”? Na dodatek pojawiają się również złote myśli – „Nawet najsolidniejsza dialektyka nie wytrzyma pod gąsienicą trzydziestotonowego kolosa”. Parafrazując jeden z cytatów („w jego starokawalerskiej dziupli czekały nań tylko znoszone skarpetki, zarośnięte naczynia i tapczan upstrzony gołębimi piórkami”) można powiedzieć, że w książce Kondrackiego i Urbańskiego na czytelnika czekają tylko znoszone schematy, grafomania i fabuła upstrzona tanimi żartami zbyt często odwołującymi się do spraw cielesnych.
Kwiecisty styl i specyficzny język może oczywiście przypaść niektórym do gustu. Pozostaje jednak pytanie – czy warto ryzykować lekturę książki w sytuacji, gdy opowiedzianą przez nią historię można zobaczyć w legnickim teatrze albo wybrać się do kina?
Książka:
Jacek Kondracki, Robert Urbański, „Operacja Dunaj”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009
* Artur Celiński, zastępca wydawcy kwartalnika „Res Publica Nowa”.