Magdalena M. Baran

Patynowane w Pietrasanta

Eros spętany pustymi, martwymi oczami spogląda na przetaczające się opodal mrowie ludzi. Huk, hałas, zgiełk, barw jarmarczna igraszka, kiełbasy smród, wiecznie niemal smażonej, ogni sztucznych rozbłyski i końskie łajno. Że też uszu jego nie skrywają bandaże, że też usta wolne, bo któż śpiewać chce miłość do takiego świata. Czasem ktoś w źrenice zajrzeć mu spróbuje albo na świat zerknąć zapragnie okiem Erosa… wystawiając głowę. Kiedy indziej zbieracz złomu zaglądnie do środka powalonej z brązu głowy, by czerpać zeń… nie wieków mądrość, nie doświadczeń czasem tkanych siłę, a pozostawione przez nocnych „turystów” aluminium. Umówisz się pod spękaną głową o szyi zranionej, uśmiech wymienisz w jej cieniu, poszukasz błądzącej w powietrzu sieci. Ona bandażem swym, z metalu ciężkiego lanym, od świata odcięta, milcząca, na skargi i wewnętrzne opory głucha, na straży innej stoi tajemnicy.

Wśród krytyków zawziętej, lokalnie zazdrosnej o wielkość „kultury”, wśród histerii o bezeceństwie, ta jedna głowa – od torsu, brzucha doskonale płaskiego, kształtnych pośladków, nóg, co niczym słupy Heraklesa mocne, dłoni odciętych – oddzielona, pozostała na krakowskim bruku. Ucichły słowa, krzyk czas pogrzebał, szum ich wody wiślane w górę mapy, ku północy powiodły, gdzie brzmią inaczej, gdzie teraz „Mitoraj”.

Tu okruch pozostał, co w pamięć wbity inaczej niż pyłek andersenowskiego zwierciadła. Snuje bowiem artysta, klasykiem greckim i archeologiem psychiki podszyty, niezwykłej treści opowieść o przedziwnym imieniu piękna. Postaci jego idealne, doskonałością nieskazitelną zdają się wyniosłe. Proporcje ich, gdy mierzysz, sławią starożytną harmonię, Piękno na odpowiednią skrojone miarę – i twarz spętana, i centaura kopyto wzniesione, uskrzydlone plecy, Meduzy wężowiska rozczochrane, anioła zwiastującego przetrącone skrzydło. Wszystko to ranne jakby, dziwnie ułomne. Piękno w okruchach swych, fragmentach, niby dopiero z ruin odgrzebane, archeologa wprawnego omiatane pędzelkiem, co znalezisku bacznie się przygląda, zachwycony. Opowieść o trwaniu i przemijaniu, co spór ze sobą wiodą, choć jawią się pogodzone; o życiu jakie tocząc się poza nami, dzieje się i w nas; o czasie, co piękno swoje z chwil buduje, z elementów dopieszczonych, spiżowo mocnych, a kruchych przecież, niczym te amfory, z których współczesnym ostał się tylko pył. Skorupy opowieści. W czasie przemijalności i nietrwałości pułapka, nietknięty on trwaniem. Wszak tempus fugit.

Zaklęte w rzeźby, rozsypane piękna fragmenty tutaj nie muszą, a może nawet nie mogą, na powrót zbić się w całość, świadcząc o chwili, nie sławią historii. Jedyną są daną. Nawet, jeśli opowieść ich słyszalna, to z cząstek tylko, elementów, okruchów, słów, co przerwane, językiem spętane i pustek siebie nawołujących pleciona. Lepienie zaś z odnalezionych skorup nieuchronnie posiadać musi luki. Odprysku zabrało, co prawdę lepiej niż Cyganka powie. Pęknięć takiego piękna – ran, bruzd, blizn wielkich, co świadectwem obecności i znaczenia w czasie – uleczyć nie sposób. I trwa oto, w ideale swym ułomnym, z nieskazitelności odarte, a przez to bliższe, rozpoznawalne, nazywane po imieniu, dotykalne i mocniej czute. Piękno, co w nas i z nas, W rozbitych skorupach ideał się przegląda.

Rzeźba:

Igor Mitoraj, Eros spętany (Eros Bendato), brąz 1999, Rynek Główny w Krakowie.

Wystawa:

Igor Mitoraj, Lux in Tenebris, 8 sierpnia – 7 października 2009, pawilon na Skwerze Hoovera, Warszawa.

* Magdalena M. Baran – doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika Res Publica Nowa