Ukończona w 1901 roku IV symfonia tak naprawdę krótka nie jest – trwa prawie godzinę i jest dłuższa od najdłuższych symfonii Brahmsa i Mozarta. Ale jak na autora 130 minutowej III symfonii, to wręcz sprint. „Czwarta” uważana jest ponadto za najradośniejszą z symfonii Mahlera, choć w porównaniu z dzisiejszą, przedstawianą w reklamach banków, wizją szczęścia, sprawia wrażenie po prostu umiarkowanie melancholijnej.

Najsłynniejszą częścią dzieła jest kończąca je pieśń Das himmlische Leben (Niebiańskie życie). Pochodzące z lubianego przez kompozytora zbioru tekstów ludowych Des Knaben Wunderhorn słowa opowiadają o życiu w raju z punktu widzenia dziecka. Umieszczenie pieśni na końcu czyni z niej coś w rodzaju deseru, a jednocześnie kulminacji – melodie z niej pojawiają się przez całą symfonię. Oczywiście nie oznacza to, że pozostałe części utworu są tylko nudnym wyczekiwaniem na finał – cała symfonia jest niezwykle wciągająca, a zarazem dość przystępna.

Zainteresowanym wykonaniami polecam, dostępną tylko jako film, szybką wersję Leonarda Bernsteina z Wiener Philharmoniker i sopranistką Edith Mathis. Ciekawa jest też sama czwarta część, zagrana na fortepianie przez kompozytora (zapis na rolce fortepianowej). Gdy to piszę, oba nagrania są dostępne w sieci. Niezależnie od wykonania jednak, IV symfonia wydaje mi się najlepszym wprowadzeniem do bogatego i niespokojnego świata wiedeńskiego kompozytora.