Magdalena M. Baran
Toć to anilana, czyli na co ceprów górale naciągają
Pluszowy baranek na złotej niteczce beczy jak prawdziwy. Świstak radośnie pogwizduje. Ani chybi, jak wmawiała nam pewna reklama, zacznie „zawijać w sreberka”. Kogo? Turystów, tłumy przemierzające Krupówkowy szlak… Po góralsku mówiąc: CEPRÓW.
„Kup sweterek, syneczku. Dobry, ciepły, z owczej wełny…”, zachęca starsza góralka. Aż korci, by sięgnąć do portfela i później grzać się w mroźne wieczory. Zaraz, zaraz… Jak to było? W uszach pobrzmiewają słowa z komedii Machulskiego: „Matko Krzestno! Toć to nie wełna ino anilana!!! – Cichoj! Pany się nie znajom”. Fakt. Wielu się nie zna. I kupuje. Nie tylko swetry. Mniej zamożni dają się naciągnąć na góralskie skarpety. Te akurat fantastycznie ogrzewają przemoczone stopy „niedzielnych turystów”, co szlaki przedeptują w klapkach czy tenisówkach. Mimo że w kalendarzu wciąż lato, do łask powróciły góralskie kożuszki. Ceny? W sezonie od 5 zł za skarpety, przez 100 za „przyzwoity” sweterek, aż po 700 za cieplutki, barwiony na dowolny kolorek kożuszek. Zaopatrzeni w oryginalny „wełniany” zestaw grzewczy ruszamy dalej. Wokół potok chińszczyzny, ciupaski „made in China”, poduszki „haftowane” w obce naszym górom psy świętego Bernarda, zestawy plastikowych świstawek. Kwintesencja kiczu.
Są i legendarne oscypki! Wprawdzie normy unijne precyzyjnie określają ich skład, kształt, a nawet sposób wykonania, to obok produktu z certyfikatem znajdziemy i „serki górskie”, dalekich krewniaków oscypka. Różnej wielkości, coraz częściej dowolnego kształtu – koguciki, jelonki. Przy odrobienie szczęścia, przy Drodze pod Reglami, chętna góralka pokaże, jak powstają tradycyjne serki. Doi owce, przygotowuje mleko, wędzi uformowane oscypki nad specjalnie przygotowanym paleniskiem. Próbujemy. Świeżutki. Naprawdę pyszny! Zupełnie inny od sprzedawanych pod Gubałówką. Mateczki w kolorowych chustkach raczą nas dowolnymi kompozycjami z krowiego mleka. „Pewno to cedzone przez gacie męża” – rzuca z uśmieszkiem starszy pan, próbując przy tym podanego przez gaździnę serka. Wielu kupuje. Bo oto oscypek dla mamy, babci, cioci. Wszak to najprawdziwszy! Zakopiański! Aż chce się powiedzieć: NASZ. Prezent idealny. Nic to, że leży na straganie już od kilku dni.
Na targowisku, wśród rozgwizdanych świstaków, figurek czarownic i górali, wśród rozdzwonionych dzwonków i dziwnej mieszaniny muzyki, można poczuć się niemal jak na odpuście. Z szałem zakupów w oczach turyści biegają od straganu do straganu, dając się naciągać na kolejne bzdurki. Żal tylko zbyt młodych szczeniaków, które przedsiębiorczy właściciele wpychają w ramiona błagalnie wpatrujących się w oczy rodziców dzieci. A może… zdjęcie z misiem?
Zmęczeni gwarem targowiska, jak wielbłądy objuczeni ciężarem często niepotrzebnych zakupów, zmierzamy w stronę Krupówek. Sklepy – a szczególnie słynny pasaż – cenami prześcigają nie tylko krakowską Floriańska, ale nawet stołeczny Nowy Świat.
W znanej nam od lat karczmie, z czystego przyzwyczajenia, zamawiamy herbatę po góralsku. Nie przygotowujmy garści monet! Okazuje się bowiem, że tym razem przyda się pieniądz papierowy. Zaskoczeni? Tak! Szukamy w pamięci wiadomości o zmianie akcyzy? Nic! Po prostu owa ulubiona herbatka także poddała się cenowemu szałowi końca wakacyjnego sezonu.
Kochamy góralszczyznę! Od czasu Tischnerowskiej „Filozofii po góralsku” w Polsce każdy czuje się nie tyle filozofem, co właśnie GÓRALEM. Od Podhala… po brzeg Bałtyku. Upychamy po szufladach odpustowe, kupione w przypływie szaleństwa gadżety. Często nawet nie przyznajemy się najbliższym do takich zakupów. Wracamy do domów. Portfel i stan konta okazują się wyraźnie uboższe. Baranki za 20 zł beczą na półce w pokoiku dzieci. Ciupaga straszy męża. Drewniany kufel służy do przechowywania szpilek i ołówków.
Lato zbliża się ku końcowi. Góry pustoszeją. Nielicznie łazikowie przemierzają jeszcze szlaki. Wiatr coraz zimniejszy kołysze dzwonkami pluszowych owieczek, porywa foliowe woreczki po „oscypkach”, zawodzi o tym, jak to „Witkacy do kraju wraca”, jak to „(…) w Zakopanem/z góralem nad ranem/zupełnie pijany/wyjdzie w Tatry…”. Swe podwoje otwiera lokalny teatr. Inne już wycieczki, choć kicz pod Gubałówką wciąż ten sam.
* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.