Jego głównym organizatorem jest stowarzyszenie „Muzyka dawna w Jarosławiu” wspierane przez Urząd Miasta, Klasztor Ojców Dominikanów oraz portal http://www.opactwo.pl/. Dyrektorem festiwalu od kilku lat jest Maciej Kaziński, wspierany doświadczeniem przez pierwszego organizatora jarosławskich festiwali Marcina Bornus-Szczecińskiego.

Aktywność kilku ludzi powoduje, że pod koniec lata małe senne miasteczko o pięknych tradycjach rozbrzmiewa muzyką dawnych epok, a liczne świątynie służą za miejsca przeżyć estetycznych i duchowych. Warto poświęcić organizatorom przedsięwzięcia więcej uwagi, gdyż działają w dość trudnych warunkach, pomiędzy władzami miasta a nieodzowną w tych warunkach pomocą duchownych, zakonnic i zakonników. Festiwal na trwałe wpisał się do kalendarza imprez kulturalnych w Polsce przez swoją trwałość oraz rangę występujących wykonawców. Przed kilku laty głośny był przyjazd hiszpańskiego wykonawcy i producenta Jordiego Savalla, natomiast w tym roku przez cały czas trwania festiwalu przebywał w Jarosławiu Marcel Peres.

W Jarosławiu czuje się oddech historii. Według legendy miasto założył Jarosław Mądry jako najdalej na Zachód wysuniętą placówkę księstwa kijowskiego. Największy rozkwit urbanistyczny tego ośrodka handlowego przypadał na wieki XIV i XV oraz koniec XVI, kiedy to Jarosław stał się punktem na trasie wiodącej z Krakowa przez Lwów na Podole i Ukrainę. Położone w dolinie krętego Sanu miasto (obecnie odsunięte od rzeki wyprostowanej i częściowo uregulowanej jeszcze przez Austriaków) znajduje się w pobliżu najstarszych miejsc osadnictwa na ziemiach polskich – Przeworska i Leżajska. Pod miastem znajdują się trzykondygnacyjne składy, w których dzięki stałej temperaturze można było przechowywać zboże i wino. W szesnastym stuleciu największe kamienice w Jarosławiu należały do włoskich kupców, którzy sprzedawali je polskim arystokratom, a ci – kiedy biegnące przez miasto szlaki handlowe straciły już na znaczeniu – zubożałym mieszczanom.

Pod koniec sierpnia najważniejsza w Jarosławiu staje się muzyka i obecność gości festiwalowych. Słychać ją z budynku przeznaczonego na warsztaty chóralne, które w tym roku prowadził Marcel Peres. Tuż przy rynku nadawane są przez megafon różne ogłoszenia. Wśród nich pojawiają się też informacje o festiwalu. Najważniejsze oczywiście są jednak koncerty wieczorne, które odbywają się w zabytkowych wnętrzach sakralnych.

W tym roku, jak i w latach poprzednich, festiwal rozpoczął się koncertem w cerkwi. Tym razem był to występ zespołu „Sirin” z Rosji. Muzycy wykonywali utwory z tego obszaru kulturowego pochodzące z okresu pomiędzy XIV a XVII stuleciem, czyli z czasów późnej nowożytności. Rosyjska muzyka z tamtych wieków jest dziwna i trudna w odbiorze. To połączenie chorału bizantyńskiego z wpływami muzyki ludowej wschodniosłowiańskiej i nordyckiej, czyli staroruski śpiew jednogłosowy plus początki polifonii. Temat jest mało znany i wymaga dalszych badań. Słuchając „Sirin”, ma się wrażenie, że zmiany w muzyce cerkiewnej przed reformą Piotra I wypływają z kontaktów z późnorenesansową Polską. Koncert tego zespołu bardziej nadawałby się do pomieszczeń studyjnych albo do cerkwi starowierców niż do barokowej i wypełnionej po brzegi publicznością cerkwi greckokatolickiej. Rosyjski zespół wydobył z siebie naprawdę dużo pod koniec koncertu.

W jaki sposób zespół, który pokusi się o oddanie atmosfery przez dodatkowe elementy prezentacji, odwołujące się do wrażeń wzrokowych, powinien występować i reżyserować spektakl.|Jerzy J. Kolarzowski

W poniedziałek, 24 sierpnia, w kolegiacie wystąpiła francusko-niemiecka grupa „Sequentia”, która zagrała utwory z wczesnego średniowiecza europejskiego (IX-XI wiek), ze względu na treści millenarystyczne określone mianem fragmentów na koniec czasów. Wykonywanym utworom towarzyszyły przeźrocza z przetłumaczonymi tekstami. Była to muzyka pełna lęków, pisana do treści panicznych, przepowiedni końca świata. A zatem treści magiczne związane z wyobraźnią i panteonem średniowiecznego bestiarium zaklęte zostały w muzyce. Mimo tekstów, które nawoływały do duchowej odmiany życia w obliczu możliwego końca, całość nie była przekonująca. Okazało się, że artyści, którzy wykonują tego rodzaju muzykę, traktując ją jak każdą inną, nie są w stanie przeniknąć do wnętrz ludzi żyjących tysiąc lat później. Bywalcy festiwalu w dyskusjach zastanawiali się, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy. Czy zamiast tekstów powinno wyświetlać się obrazy przedstawiające legendarne wyobrażenia człowieka średniowiecza, sceny bitew, obrazy unaoczniające powszechność śmierci czy zagrożenia płynące ze świata przyrody?

Dużo podobnych wątpliwości budził koncert „Antiquo More”, dziecięcego zespołu z Międzyrzecza, który odbył się na jarosławskim rynku. Towarzyszył mu grający na lirze korbowej i recytujący tekst baśni Jacek Hałas. Scena na rynku była za niska, a oświetlenie mało precyzyjne. Dzieci grały dość sprawnie, natomiast gorzej wypadały, kiedy trzeba było odegrać w pantomimie baśniowe sceny. Całość dawała wrażenie braku spójności oraz przygotowania scenicznego występujących dzieci i młodzieży. Koncert, który miał przekonać przeciętnych mieszkańców miasta do muzyki dawnej, raczej nie spełnił swojej roli. W zapowiedzi można było usłyszeć, że według organizatorów ma on spełnić oczekiwania tych, którzy domagają się, aby w programie festiwalu pojawiało się więcej muzyki świeckiej, element profanum. Opuszczający jarosławski rynek komentowali zdarzenie bez entuzjazmu. Usłyszałem nawet taką wypowiedź:

„Muzyka na dworach czy w zamkach dotyczyć może Francji czy Włoch. W Polsce gnębiono chłopów, a to, co z ich potu wyciśnięto, tracono na podróże i wielkopańskie życie.”

Zapewnie potrzeba będzie czasu zanim kultura okołokościelna wyzwoli się z socrealistycznych stereotypów i można zapytać, czy kiedykolwiek to nastąpi.

Nasuwa się istotna i merytoryczna dygresja związana z wykonywaniem muzyki dawnej. W jaki sposób zespół, który pokusi się o oddanie atmosfery przez dodatkowe elementy prezentacji, odwołujące się do wrażeń wzrokowych, powinien występować i reżyserować spektakl. W wypadku muzyki sakralnej sprawa jest prosta. Wystarczy siła wykonywanej muzyki i reszta przekazu może ograniczyć się do odpowiednio wybranego wnętrza świątyni z niewielkim oświetleniem czy nawet ze specjalnym zaciemnieniem. Inaczej jednak bywa z muzyką dworska, zamkową, a nawet z okolicznościową muzyką ludową. Te rodzaje domagają się specjalnej scenerii i nieprawdopodobnie wypracowanej sceniczności, na którą muszą składać się zarówno wystrój, jak i zachowanie muzyków oraz osób im towarzyszących.

Tego samego dnia, a była to wigilia święta Matki Boskiej Częstochowskiej, zorganizowane zostało całonocne czuwanie od godziny 23 do 4 ze śpiewem gregoriańskim wykonywanym przez tych, którzy zapisali się chóru Marcela Peresa, oraz osoby zaawansowane w śpiewie. Wyczerpujące i dla wykonawców, i dla słuchaczy wydarzenie po raz kolejny pokazało, że festiwal jarosławski to nie tylko przedsięwzięcie artystyczne, ale i w ogromnym stopniu sakralne.

Dwa koncerty dnia następnego, 26 sierpnia, były prawdziwą artystyczną ucztą i powetowały niedociągnięcia z pierwszych trzech dni festiwalu. O godzinie 20 wystąpiła grupa „Cantilena Antiqua” z Bolonii prezentując program pod nazwą „Epos”, na który składały się utwory epoki karolińskiej IX i X wieku. Wśród wykonywanych utworów znalazł się m.in. fragment „Eneidy” z notacją muzyczną pochodzącą z rękopisu odnalezionego w jednej z włoskich bibliotek. Włoski zespół wykonuje muzykę wyłącznie na tradycyjnych instrumentach. Charakteryzuje ją swoisty słoneczny optymizm, brak rozdarcia na świat wysoki i niski, sakralny i pozasakralny. Jest w tej muzyce zarówno radość, jak i skupienie.

Odwiedzający Jarosław pilnie odnotowują wszystkie zmiany w mieście – zarówno te, które smucą, bo wypływają ze wszechobecnego kryzysu, jak i te pozytywne.|Jerzy J. Kolarzowski

Tego samego dnia w nocnym koncercie wystąpił zespół „Bizantion” z Rumunii. Prezentował chorał grecko-bizantyński na najwyższym poziomie. Fragmenty muzyki sakralnej przedzielała cisza – wykonawcy zwrócili się do słuchaczy z prośbą, by w czasie trwania koncertu całkowicie powstrzymali się od oklasków. Wrażenie związane z występem tego zespołu było ogromne. Grupa promuje muzykę bizantyńską w świecie Zachodu, ukazując piękno liturgicznej monodii i jej 1500-letnią tradycję, która ma swe korzenie w muzyce starogreckiej, a nawet perskiej. Zespól rumuński utrzymuje żywe kontakty z Grecją, profesorami muzyki bizantyńskiej w Atenach i Paryżu, z klasztorami na górze Athos, a nawet z akustykami z Japonii. Dzięki jego pracy udało się odtworzyć oryginalne zapisy muzyki bizantyńskiej. Chór składający się z sympatycznych Rumunów, komunikatywnych, władających wieloma językami obcymi, kontaktowych i zupełnie nie stwarzających jakiejkolwiek bariery między artystami a innymi uczestnikami festiwalu, wzbudził ogromne emocje. Fascynację przeradzającą się u niektórych zakonników z Polski w nieskrywaną zazdrość, co dało się zauważyć w trakcie seminarium z udziałem Rumunów.

Kolejna dygresja dotyczy spotkań z przedstawicielami rumuńskiej inteligencji i kontaktów z tym wspaniałym krajem, tak bliskim (Polska w okresie międzywojennym miała kilkudziesięciokilometrowy odcinek wspólnej granicy), a jednocześnie tak egzotycznym w swej bałkańskiej różnorodności, gdzie elementy tureckie, rosyjskie, habsburskie i włosko-francuskie oraz żywioł węgierski podlegały ciągłemu przemieszaniu. Czynników, które kreują znakomitość ludzi reprezentujących ten melanżowy etnos, jest więcej niż tylko różnorodność narodowa. Jeden z chórzystów rumuńskiej grupy w zaaranżowanej rozmowie usiłował tłumaczyć:

„W sprawach zawodowych należy być arcydoskonałym tak, jakby się było diabłem wcielonym wadzącym się z Panem Bogiem. Poza tym trzeba wiedzieć, co i po co się kocha. Nie mieć kompleksów rodem z XX stulecia. W cerkwi być nade wszystko ewangelicznym Europejczykiem – nie Rumunem, Węgrem czy Rosjaninem.
Na terenie Dobrudży [wyżynny płaskowyż nad morzem Czarnym – przyp. autora] znaleziono fragmenty jednej z Ewangelii zapisane klinowym pismem gockim. Niemcy uznali to za najstarszy zabytek piśmiennictwa germańskiego, bo język Gotów stał się składową niemieckiego. Rosjanie ucieszyli się, że to odkrycie jest blisko ich granicy na Dunaju i znajduje się na tradycyjnym szlaku z Konstantynopola do Kijowa i dalej do trzeciego Rzymu, czyli do Moskwy. Ale ten fragment pochodzi z II wieku naszej ery, kiedy kwitło imperium rzymskie i żadnych Niemiec ani tym bardziej Rosji nie było”.

Następnego dnia, 27 sierpnia, wystąpił Dragosław-Pawle Aksjentewić z zespołem grającym serbską muzykę cerkiewną z XIV – XVI wieku. W 1453 roku padł Konstantynopol, a ówczesną stolicę królestwa Serbii, Smederevo, Turcy zdobyli sześć lat później. Od tego czasu muzyka cerkiewna w zachodniej części Bałkanów zaczęła zamierać, a nawet być represjonowana. Stąd wpływy greckie pomieszane z włoskimi i odcięte od późniejszych przemian kulturowych w reszcie łacińskiego świata pozostawiły zapisy dzieł oryginalnych, ale jakby niedokończonych.

Przedostatniego dnia, 28 sierpnia, wystąpili muzycy skupieni w zespole „Capella Regia” z Pragi, wykonujący barokową muzykę czeskich i polskich klasztorów. Jest to muzyka znakomita, oryginalna, łącząca brzmienie organów ze skrzypcami, altówką, wiolonczelą, fagotem i śpiewem. Muzycy zaprezentowali utwory mało znanych poza kręgami muzycznymi mistrzów takich, jak: Albericus Mazak (1609-1661), Adam Jarzębski (1590-1649), Bohuslav Matěj Černohorský (1684-1742), Grzegorz Gerwazy Gorczycki (1674-1734), Venzel Gunther Jacob (1685-1734) i Johan Caspar Ferdinand Fisher (1666-1746). Już sama zmiana w pisowni nazwisk czeskich kompozytorów ukazuje ciążenie tego obszaru do kultury niemieckiej. Koncert był bogaty w wątki stylizacji muzycznej, która od początku XVII stulecia przez cały okres baroku ulegała niezwykle istotnym i silnym przemianom. Czy dla łatwości odbioru i estetycznej przyjemności mniej wyrobionego odbiorcy nie należało skupić się na dwóch lub najwyżej trzech przedstawicielach tego niezwykle istotnego dla europejskiej muzyki okresu? To pytanie towarzyszyło niektórym słuchaczom, którzy, choćby na moment, opuszczali dominikańską bazylikę Matki Boskiej Bolesnej? Pytanie tym bardziej zasadne, że Mazak, Jarzębski i Jacob byli reprezentowani kilkoma utworami, których kolejność wykonywania trudno uzasadnić względami merytorycznymi.

Koncert z 29 sierpnia pod przewodnictwem Marcela Peresa z udziałem dwóch chórów – festiwalowego i grupy śpiewaków z Wrocławia pozostających pod opieką francuskiego animatora muzyki dawnej od maja br. – stał się wydarzeniem bez precedensu. Wykonano Messe De Nostre Dame Guiliamme’a de Machaut (ok. 1300-1377). Piękny utwór z delikatnie zarysowaną polifonią rozpisaną na linie melodyczne przynależące do kilku grup chórzystów jest wspaniałym zabytkiem późnośredniowiecznego kunsztu wokalnego. Słynny czternastowieczny Francuz, jeden z pierwszych kompozytorów europejskich, którego znamy z nazwiska, porzucił dworskie życie u boku Jana Luksemburskiego, by objąć godność kanonika w Reims i całkowicie poświęcić się komponowaniu. Stworzył oryginalne dzieło czterogłosowe rozpisane na chóry użyte inaczej, niż miało to miejsce zarówno w dotychczasowej, jak i późniejszej tradycji muzyki sakralnej. Część utworu zapisana jest w tradycji nazwanej później cantus firmus, a część jako śpiew jednoczasowy. Jeżeli dodać do tego odwrotność w ujęciu skali głosowej w okresie gotyku, gdzie partie dolne powierzone są tenorowi i kontratenorowi, a górne należą do motetu i przyozdabiającego go „niczym koronka” głosu triplum, otrzymujemy niezwykły w swej wymowie utwór. W związku z wykonaniem dzieła Marcel Peres w książce festiwalowej zapisał:

„Wykonawca nie powinien zadowalać się przeczytaniem i odtworzeniem tekstu. Aby uzyskać przystęp do dzieła, powinien podjąć działania estetyczne i akustyczne. Rzecz zanotowana nie jest ostatecznym celem, lecz punktem wyjścia procesu poznania, który uzyskuje ostateczny kształt w bezpośrednim związku z dźwiękiem. Narracja jest niczym mapa, która pozwala nam znaleźć drogę, nie jest pejzażem, który kontemplujemy. Ostateczną rzeczywistością muzyki jest dźwięk, to zaś poznać do głębi można jedynie przez doświadczenie”.

Msza Guiliamme’a de Machaut następnego dnia została wykonana w kościele Niepokalanego Poczęcia NMP na warszawskich Bielanach, a dzień później we Wrocławiu w kościele św. Krzyża w ramach dolnośląskiego festiwalu Wratisalvia Cantans. Festiwal jarosławski w niedzielę 30 sierpnia zakończyła msza gregoriańska odprawiona w dominikańskiej bazylice i tradycyjnie koncelebrowana przez ordynariusza diecezji przemyskiej bp. Adama Szala.

Wielka pochwała należy się organizatorom festiwalu, w szczególności zaś pani M. Oklejak za przygotowanie wspaniałego wielojęzycznego katalogu. Prezentuje wysoki poziom merytoryczny, a szata graficzna i staranność edytorska budzą prawdziwy podziw.

Odwiedzający Jarosław pilnie odnotowują wszystkie zmiany w mieście – zarówno te, które smucą, bo wypływają ze wszechobecnego kryzysu, jak i te pozytywne. Piękna stylowa restauracja „Grodzka”, która kusiła przybyszów secesyjnym wnętrzem i dawnymi meblami zredukowała się do ogródka piwnego, gdzie oprócz piwa podaje się jedynie pizzę i frytki. Dawna restauracja „Basztowa”, znana wśród odwiedzających ze świetnej kuchni, została zamknięta, a obok otwarto zwyczajną jadłodajnię sieci „Sphinx”. W pobliżu pocieszyć może jedynie nowoczesna kawiarnia w stylu włoskim. W kilku miejscach Jarosławia, m.in. w kawiarence na rynku oraz w kawiarence festiwalowej w podziemiach klasztoru, dostępny był bezprzewodowy Internet. Stąd też zarówno miejscowa młodzież, jak i osoby przyjezdne nie rozstają się z laptopami. Zawodowi tłumacze mogą nie rozstawać się ze swoim warsztatem pracy, a studenci piszący prace licencjackie czy magisterskie otrzymali w ten sposób wyraźną pomoc od władz miasta. Wygląda na to, że dyrektywy UE wykonają przede wszystkim małe kilkunastotysięczne czy kilkudziesięciotysięczne miasta i będą wcześniej dysponowały darmowym, bezprzewodowym Internetem niż duże aglomeracje. Gdy z Jarosławia wyjeżdżają goście festiwalu, pojawiają się w nim liczne grupy młodzieży korzystające z miejscowych szkół średnich i uczelni wyższych, przede wszystkim prywatnych. Czekający na zbudowanie obwodnicy mieszkańcy miasta wiązali duże nadzieje z polsko-ukraińskimi mistrzostwami piłkarskimi Euro 2012. Niestety ich obawy i rozczarowanie stale rosną. Uważają, że Jarosław miałby większe szanse, gdyby stał się, jak przed wiekami, ośrodkiem handlu wschód-zachód, a wówczas festiwal mógłby być imprezą towarzyszącą przedsięwzięciom handlowym takim jak targi czy wystawy rangi międzynarodowej.

Festiwal:

Międzynarodowy Festiwal Muzyki Dawnej „Pieśń naszych korzeni”
Jarosław
23-30 sierpnia 2009 r.
Dyrektor artystyczny: Maciej Kaziński