Najsłynniejszy to „Święto wiosny”, w 1913 roku tak awangardowy, że na jego premierze doszło do zamieszek. Dziś, po ekscesach muzycznych eksperymentatorów lat 50. i 60., owo zainspirowane pogańską Rosją dzieło wydaje się całkiem melodyjne – wystarczy posłuchać otwierającego je delikatnego solo fagotowego. Mimo to dziwne rytmy i zgrzytliwe akordy nadal potrafią zadziwić, jak choćby w industrialnym „Tańcu ziemi”.

Jeśli szaleństwo „Święta wiosny” okaże się ciężkostrawne, można posłuchać „Ognistego ptaka” (1910) – wcześniejszego baletu, opartego na legendzie rosyjskiej. Wykrojona z niego pięcioczęściowa suita to być może najwspanialszy fragment muzyki Strawińskiego. Mniej tu dzikiego rytuału, a więcej mrocznej baśni. Szczytowy moment stanowi zestawienie dynamicznego „Piekielnego tańca Króla Kościeja” z następującą po nim upiorną „Kołysanką”.

Malkontentom, dla których powyższe balety okażą się nadal zbyt stonowane, do gustu powinien przypaść „Les Noces” (1923). Wykonywany jest przez chór z solistami, cztery fortepiany i instrumenty perkusyjne, co samo w sobie pozwala domyślić się w jak niewielkim stopniu przypomina np. „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego. Traktujący o rosyjskim weselu utwór to chyba największy odjazd w i tak odjazdowym repertuarze Igora Strawińskiego. Obowiązkowo powinni zainteresować się „Les Noces” fani awangardowego zespołu rockowego Magma – na płycie „Mekanïk Destruktïw Kommandöh” jego wpływ słychać aż nazbyt wyraźnie.

Jeśli chcecie przenieść się do świata pudrowanych peruk i dworów cesarskich, posłuchajcie „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta. Jeśli pociąga was świat słowiańskich plemion i bajkowych strojów, wybierzcie balety Strawińskiego.