Szanowni Państwo, gość specjalny debaty publicznej, która odbędzie się już jutro na Uniwersytecie Warszawskim, Paul Berman, od wielu lat zabiera głos w sprawie zagrożeń, przed jakimi stoją liberalne demokracje. Jako najważniejsze wymienia: międzynarodowy terroryzm, islamizm i… naszą własną naiwność. Dlatego my również pytamy dziś Autorów, którzy wraz z Paulem Bermanem wystąpią w dyskusji: Jadwigę Staniszkis, Marcina Króla, Wojciecha Przybylskiego i Jarosława Kuisza, czy strach jest dobrym sposobem mobilizowania społeczeństw liberalnych? Jakie są zagrożenia, związane z użyciem strachu jako elementu mobilizacyjnego? Czy nie dysponujemy dziś żadnym sposobem mobilizowania społeczeństw w sposób pozytywny? Zapraszamy do lektury i komentowania!
Serdecznie zapraszamy też na debatę „Terror i wolność”, która odbędzie się w najbliższy wtorek, 13 października w Auli Starego Budynku Biblioteki Uniwersyteckiej. Początek o godzinie 18. Zapewniamy tłumaczenie symultaniczne!
Debatę na Uniwersytecie Warszawskim organizują tygodnik „Kultura Liberalna” i kwartalnik „Res Publica Nowa” – we współpracy z UW. Paul Berman gości w Polsce na zaproszenie Willi Decjusza.
Redakcja
Jadwiga Staniszkis
Dyscyplina, samosądy, presja wobec państwa
Obserwujemy dziś przekształcanie się tak zwanego społeczeństwa obywatelskiego w społeczeństwo dyscyplinujące. Zjawisko to związane jest przede wszystkim z dwoma okolicznościami: słabnięciem państw i wojną z terroryzmem. Te dwa elementy nawzajem się uzupełniają i wzmacniają wydobywanie ze społeczeństwa złych instynktów, które zostają uznane za usprawiedliwione i nie wymagające żadnych uzasadnień. Strach jest tu tylko jednym z elementów, przykładem są również działania inwigilujące, organizowane przez samych obywateli, a przedłużające działania państwa. Wszystko to razem składa się na poważną brutalizację stosunków społecznych, związaną nie z terroryzmem, ale z wchodzeniem segmentów społeczeństwa w miejsce, gdzie dawniej było państwo.
Dobrym przykładem są Chiny. Bogaci chłopi z południa ściągają tych znacznie biedniejszych, migrujących z północy i sami wprowadzają bardzo represyjne prawo, zapobiegając na przykład kształceniu ich dzieci w szkołach, czy przenoszeniu uprawnień do bezpłatnego jedzenia. Widać to również wyraźnie w obecnym kryzysie ekonomicznym w naszym obszarze kulturowym. Grupy interesu nie tyle naciskają na państwo, ale próbują zmobilizować je w ogóle do działania. Na przykład w Polsce średnia generacja zamożniejszych kredytobiorców, oburzonych wygórowanym spreadem – kursem wymiany w bankach – poprzez własne działania próbowała zmobilizować instytucje nadzoru finansowego. Inny przykład, zawierający dodatkowo element przemocy, to nie tak dawny samosąd na jednej z wsi mazurskich, gdzie działania grupek mieszkańców zastąpiły państwo i zamiast niego użyły siły.
Zaznaczmy, że demokracje zachodnie same do takiej działalności zachęcają. W imię racjonalności kontroli, tam, gdzie mieszka duża mniejszość islamska, legalizuje się elementy szariatu: prawo majątkowe, prawo pracy i rodzinne, wprowadzając element obcy liberalnej koncepcji państwa i prawa. Przy okazji tłamsi się ruchy emancypacyjne, np. kobiet islamskich na Zachodzie, które szukają zasobów własnej emancypacji w swojej tradycji. Wojna z terroryzmem używana jest tu jako pretekst, by przeprowadzać gwałtowne, brutalne represjonowanie wszystkich odśrodkowych ruchów wolnościowych.
* Jadwiga Staniszkis, profesor socjologii.
***
Marcin Król
Strach jest złym doradcą
Strach jest zawsze uczuciem złym. Tym bardziej jest zły w demokracji. Dlatego wszelkie próby mobilizacji społeczeństwa przez strach oceniam negatywnie. Strach oczywiście był stosowany w demokracjach jako środek do osiągnięcia wątpliwych celów. Strach to epoka Josepha McCarthy’ego w Stanach Zjednoczonych czy w znacznie mniejszym stopniu propaganda zimnej wojny w Europie. Strach stosowali włoscy terroryści czy niektóre radykalne ugrupowania amerykańskie powstałe w rezultacie wydarzeń 1968 roku.
My w Polsce doskonale wiemy, jak niebezpieczne jest stosowanie strachu dla mobilizacji społeczeństwa, bo metodą tą posługiwało się PiS w czasie swoich rządów. Oczywiście był to strach na mniejszą skalę, ale jednak odczuwany przez bardzo wielu ludzi, co doprowadziło do utraty władzy przez tę partię.
Mimo zagrożenia terrorem uważam, że tylko odwaga może podsuwać sensowne formy przeciwstawienia się terrorowi, natomiast strach zawsze prowadzi do zakłócenia otwartego charakteru demokracji. Uwaga ta odnosi się również do reakcji na kryzys gospodarczy, gdyż i w tym wypadku strach jest złym doradcą, skoro może podsuwać rozwiązania – na przykład – protekcjonistyczne.
* Marcin Król, historyk idei.
***
Wojciech Przybylski
Mord na wolności
Hobbes, którego Leo Strauss uważał za „ojca liberalizmu”, był przekonany, że początek państwowości rodzi się ze strachu ludzi przed śmiercią. Człowiek nie potrzebowałby bowiem organizacji państwowej, którą musi tworzyć jedynie po to, by chronić swój podstawowy interes – życie. Monteskiusz argumentuje z drugiej strony za tym, że strach zabija miłość do życia i tym samym jest zagrożeniem wolności. Strach podtrzymuje u władzy tyrana, którego boją się poddani wycofując się w głąb własnej prywatności. Analogii tych dwóch, sprzecznych wobec siebie, ujęć idei strachu odnajdujemy współcześnie aż nadto. Z jednej strony, liberałowie dostrzegają potrzebę państwa, gdy ze strachu przed śmiercią, w obliczu zamachu terrorystycznego, godzą się na rezygnację z własnych wolności, by przetrwać. Z drugiej strony, uciekając przez strachem silnego przywódcy, wybierają premierów i prezydentów, którzy nie stwarzają groźnych pozorów.
W pytaniu o strach i liberalizm interesujące jest jednak coś jeszcze, a mianowicie jaka jest dynamika tej relacji. Do jakiego stopnia powodowani strachem fundującym wspólnotowość jesteśmy skłonni rezygnować ze swojej wolności byleby się już tylko nie bać? Zatem jak tchórzliwy musi być prawdziwy liberał, by mógł być wolny? Amerykanie stali w obliczu tego dylematu u progu XX wieku, gdy klasyczna postawa izolacjonizmu w polityce międzynarodowej poddana została w wątpliwość przez Reinholda Niebuhra, Hansa Morgenthaua i w końcu Henry’ego Kissingera, założycieli szkoły amerykańskiego realizmu politycznego. Uznali oni, że aby Amerykanie mogli być wolni od agresji ZSRR, muszą powierzyć rządowi więcej uprawnień do prowadzenia polityki zagranicznej i krzewienia militaryzmu. Ameryka wyszła z tego obronną ręką, ale czy liberalizm również?
Do zamachów z 11 września 2001 roku wydawało się, że można mówić o demobilizacji. Jednak marzenie o poluźnieniu więzów władzy prysło niczym bańka, gdy zaczęliśmy się bać na masową skalę. Mord na wolności dokonał się wówczas nie za sprawą decyzji tego czy innego rządu, ale w sercu każdego, kto chciał nieprzemyślanego odwetu. Paul Berman w kontekście tamtych wydarzeń wezwał do radykalnych kroków przeciwko środowiskom terrorystów, które z nadużyciem nazwał „totalitarnymi.” Dylemat wolności i władzy, dylemat formacyjny dla postawy liberała, stanął więc jako żywo przed większością świata zachodniego. W tym niejednoznacznym wyborze kryje się pułapka zastawiona przez obydwu wspomnianych na początku filozofów. Jeśli będziemy się bać tego, co nieznane, a więc terrorystów i ich nieprzeniknionych motywów, to czy sami nie ulegniemy, oddając naszą wolność żądnym coraz większej władzy politykom i generałom? Czy też czując i znając swój strach o globalnej skali, będziemy budować ponadnarodowego lewiatana, który jak konieczne zło będzie nas chronił przed gwałtowną i bolesną śmiercią? Pomijając ten dylemat, trzeba powiedzieć jedno: strach nigdy nie wygrał z ciemną stroną mocy. Za to wolność wywalczona z Solidarnością zwyciężyła dzięki odwadze serc niż przez strach i bardziej dzięki przyzwoitości ludzi niż z kalkulacji interesów!
* Wojciech Przybylski, wydawca kwartalnika „Res Publica Nowa”.
***
Jarosław Kuisz
Grzech zdrowego rozsądku?
Rozważania szarego obywatela na temat wielkiej polityki zagranicznej mogą nieść w sobie element groteski. W początkach roku 1878 przy fikcyjnym stoliku rozprawiano nad pokojem san-stefańskim, wyborem nowego papieża albo szansami europejskiej wojny. Jednocześnie zaś spierano się o przyszłość „galanteryjnego sklepu pod firmą J. Mincel i S. Wokulski”. Prus osiągnął znakomity efekt retoryczny.
My zaś pod koniec 2009 roku rozprawiamy o wojnie w Iraku i w Afganistanie, sprawach Rosji i Bliskiego Wschodu, tarczy rakietowej, a w kontekście Nagrody Nobla o globalnej polityce Stanów Zjednoczonych. A jednak waga tych tematów jest współcześnie zupełnie nowa i niewykluczone, że – wprost proporcjonalnie do poczucia zagrożenia osobistego – element groteski będzie znikać także z warszawskich konwersacji.
Po 11 września 2001 roku nowoczesny terroryzm udowodnił przecież, że nie tylko nie zna granic, ale i ujawnił, jak wątła jest wyobraźnia Zachodu. Spektakularny koszmar wydarzeń trudno było opisać w sposób nie tylko powszechnie zrozumiały, ale i mobilizujący obywateli. Sztuka ta udała się Paulowi Bermanowi. W książce „Terror i liberalizm” postawił on m.in. tezę: już jesteśmy na wojnie. My? Tak. Wszyscy obywatele liberalnych demokracji, ceniący sobie własną wolność, stoją naprzeciw przeciwników naszego sposobu życia. Wyobraźcie sobie tryumf Talibów w kolejnych państwach? Czy fundamentaliści Islamscy chcą tolerować nasz sposób życia?
Oczywiście, strach jest dobrą metodą mobilizowania liberalnych demokracji. Poniekąd polskie rządy zdawały sobie z tego sprawę, angażując się w misje pokojowe. Ale, ale… Przypomnijmy, że – obok pompatycznej retoryki – puszczano do nas oko: w Iraku chodzi o kontrakty dla polskich przedsiębiorstw. W jakimś wywiadzie jeden z żołnierzy dał do zrozumienia, że na misjach można lepiej zarobić niż w kraju, a on ma rodzinę. Spośród mglistych wyobrażeń Orientu zdecydowanie wydobyto jedno śliczne hasło: „Sezamie, otwórz się!”. „Za wolność naszą i waszą” – cichcem czmychnęło z naszej sceny. Z punktu widzenia polityki zagranicznej to się miało opłacać… – enigmatycznie dawali do zrozumienia kolejni politycy, przezornie nie wskazując punktu odniesienia.
Tymczasem wysyłając nasze wojska zagranicę, przekreśliliśmy definitywnie perspektywę „renomowanej jadłodajni” w 1878 roku, w której beztrosko można było sobie rozprawiać o polityce zagranicznej Bismarcka. Mieszkańcy Warszawy dobrze pamiętają wzmożone patrole w metrze, gdy z Madrytu i Londynu dochodziły nas wieści o zamachach. To zagrożenie bynajmniej nie minęło. Paul Berman pisał, iż Amerykanie w 2001 roku zgrzeszyli zdrowym rozsądkiem. Czy ktoś sobie wyobrażał, że samolot uderzy w Pentagon ? Nie. I dlatego nie istniała żadna procedura obrony. Ale to, że nie istniała, było przecież rozsądne. Rozsądne przed 2001 rokiem.
W swojej ostatniej książce „Powrót historii i koniec marzeń” – na temat utraty złudzeń 1989 roku – Robert Kagan stwierdził krótko: „Świat znów stał się normalny”.
Podobnie zapewne myśli dziś Paul Berman, mówiąc o upadku dwóch utopii: nie tylko tej lewicowej z 1968, ale także i bliskiej nam utopii lepszego świata z 1989 roku.
A my, czyżbyśmy w Polsce nadal żyli w świecie sprzed 2001 roku? Możemy się nad tym zastanowić wspólnie w najbliższy wtorek.
Gorąco zapraszamy na debatę z Paulem Bermanem.
* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.
** Autor fotografii: Rafał Kucharczuk.