Jeszcze przed tym, kiedy szokująco potraktowano Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym, Stany Zjednoczone głosowały razem z Rosją w ONZ. Dzwony alarmowe dotyczące zagrożenia bezpieczeństwa Europy biły już w lutym, podczas przemówienia JD Vance’a w Monachium, gdy wiceprezydent Stanów Zjednoczonych kwestionował sens obrony europejskich liberalnych demokracji przed Rosją.
Dla krajów sąsiadujących z Rosją nie jest to tylko brak dyplomatycznej ogłady czy nieudolność w polityce zagranicznej. To groźba, że mogą zniknąć z mapy.
Jednocześnie kraje te coraz wyraźniej dostrzegają, że w miejsce jednego „Zachodu” – ideału, który mitologizowaliśmy jeszcze przed upadkiem komunizmu – na naszych oczach rodzą się dwa. To jeden z najważniejszych geopolitycznych zwrotów ostatnich dekad.
Dwa Zachody: liberalny i populistyczny
JD Vance zyskał światową popularność dzięki swojej książce „Elegia dla bidoków”, która pokazywała, jak pragnienie normalnego życia po trudnym dzieciństwie może stać się podatnym gruntem dla populizmu. Jednak Vance zachowuje się tak, jakby trudna przeszłość w amerykańskim „pasie rdzy” usprawiedliwiała jego katastrofalną drogę polityczną. Ostatecznie jest jednak zupełnie nieprzekonujący. I to nie tylko dlatego, że niezależnie od miejsca urodzenia skończył studia prawnicze na Yale i dziś jest wiceprezydentem USA.
Nie można lekceważyć politycznych konsekwencji traumy. Jednak zarówno jednostki, jak i społeczeństwa mają wybór: mogą pielęgnować polaryzację i urazę lub postawić na solidarność i współczucie.
Cały dawny blok wschodni był kiedyś jedną wielką „Elegią dla bidoków”. Kosztowało nas ogromny wysiłek, by podnieść państwa zrujnowane przez komunistyczne bankructwo i przekształcić je w członków Unii Europejskiej i NATO. Chociaż oczywiście modernizacja po 1989 roku nie obyła się bez błędów i cierpienia.
Jednak podział Europy w 1945 roku został narzucony przez wielkie mocarstwa: Wielką Brytanię, USA i ZSRR. Naszych krajów nikt nie pytał o zdanie. Dziedzictwo dekad politycznej i gospodarczej stagnacji – narzucone nam odgórnie – oznaczało ubóstwo, zrujnowaną infrastrukturę, słabe instytucje państwowe i miliony ludzi borykających się z niepewnością co do własnej wartości. Wielu z nich popadało w alkoholizm – także w wyniku radzieckiej inżynierii społecznej.
Mimo to cel pozostawał dla nas jasny: najpierw musieliśmy odbudować nasze demokratyczne państwa narodowe, a potem rozpocząć wielki wyścig, by dorównać Zachodowi. Nasza westernizacja była pełna entuzjazmu, ale i naiwności. W pewnym sensie byliśmy jak Eneasz z mitologii grecko-rzymskiej – zmuszeni porzucić znany nam świat, by zbudować coś nowego.
Zachodnia Europa musi „wschodnieć”, by dorosnąć do kwestii obronności
Ponad trzy dekady po 1989 roku transformacja Europy Środkowo-Wschodniej jest imponująca. Chociaż strach przed utratą suwerenności nigdy całkiem nie zniknął, w Tallinnie, Wilnie czy Bratysławie pozostałości po komunistycznej przeszłości przeplatają się z nowoczesnością. Czyste ulice, nowoczesne tramwaje i nieustanna modernizacja to nie tylko znak wzrostu gospodarczego, ale i głębszej ambicji – chęci przynależności, udowodnienia, że zasługujemy na miejsce w tym wyobrażonym „Zachodzie”.
Ta droga zbiegła się z naszym dojrzewaniem jako demokracji. Jednak doświadczenie populistycznych rządów – zwycięstwo brexitowców w Wielkiej Brytanii, pełnoskalowy atak Rosji na Ukrainę – przyniosło nowy obraz.
Historia jakby się odwróciła. My „zachodnieliśmy”, by osiągnąć dojrzałość demokratyczną. Teraz to zachodnia Europa musi „wschodnieć”, by dorosnąć do kwestii bezpieczeństwa i obrony.
Ale Zachód, do którego tak bardzo chcieliśmy dołączyć, ulega dziś podziałowi – rozszczepia się na obóz liberalno-demokratyczny i populistyczny, na tych, którzy pielęgnują urazę, oraz tych, którzy stawiają na solidarność. Ci, którzy rządzą dziś w Waszyngtonie, zdają się wspierać demontaż zasad demokratycznych, jakie pomogły nam wyjść z komunistycznej nędzy. To te same zasady, które pozwoliły Ukrainie stawić opór brutalnej rosyjskiej agresji i zachować nadzieję na dołączenie do zachodnich instytucji.
Jeden z tych nowych Zachodów należy do Vance’a, Donalda Trumpa oraz ich europejskich zwolenników na Węgrzech, Słowacji i w innych krajach.
Drugi Zachód nadal wierzy w konstytucjonalizm i uniwersalne prawa człowieka. I po raz pierwszy zaczął dostrzegać obawy postkomunistycznej Europy dotyczące suwerenności. W naszym regionie od dawna żyjemy z egzystencjalnym strachem. To dlatego Polska i kraje bałtyckie wydają rekordowe sumy na wojsko – kosztem innych potrzeb.
Teraz wreszcie Emmanuel Macron, Keir Starmer i przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz są gotowi spojrzeć na sytuację z perspektywy Ukrainy. Potwierdził to szczyt w Londynie w niedzielę. Pamiętajmy, że przed lutym 2022 roku te obawy nie były powszechne – ukraińskie ostrzeżenia często zbywano jako „rusofobię” czy „jastrzębią” retorykę.
Od tamtej pory wiele mówi się o tym, że punkt ciężkości UE przesuwa się z Francji i Niemiec ku krajom bałtyckim i Polsce. Jeśli tak jest, to dlatego, że bezpośredni sąsiedzi Rosji podjęli się nieproporcjonalnego wysiłku przeciwstawienia się jej i rozpoczęcia rzeczywistej obrony Europy.
Dzielący się Zachód – walka o wolną Ukrainę i demokrację
Wyniki wyborów w Niemczech, w których prorosyjska Alternatywa dla Niemiec (wspierana przez Vance’a) zajęła drugie miejsce, przypominają nam, że w nowym podzielonym Zachodzie także Europa nie jest jednolita: tylko część pozostaje lojalna wobec wartości liberalnej demokracji. Rozumie, że solidarność nie polega na apelowaniu do sumienia świata czy nawoływaniu do historycznej odpowiedzialności, poświęceń i ogromnych kosztów. To kwestia własnego interesu.
Upokarzające potraktowanie Zełenskiego przez Vance’a w Gabinecie Owalnym symbolizowało coś więcej. Vance był kiedyś ostrym krytykiem Trumpa, potem nagle zmienił stronę. W Gabinecie Owalnym hillbilly elegy [elegia dla bidoków – przyp. red.] zamieniła się w hillbilly eulogy – pochwałę zastraszania tych, którzy potrzebują solidarności i współczucia.
Podział Zachodu sprawia, że obrona wolnej Ukrainy i liberalnej demokracji wydaje się coraz trudniejsza. Ale jedno jest pewne – te dwie rzeczy są ze sobą nierozerwalnie związane.
Tekst został pierwotnie opublikowany w dzienniku „The Guardian”.