Łukasz Kowalczyk
Szary kłębek
Szedłem na film, który zdaniem krytyki miał opowiadać o korzeniach nazizmu. Nie zobaczyłem tego filmu. Bo temu filmowi nazizm do niczego nie jest potrzebny. Żeby to dostrzec, wystarczy prosty eksperyment. Proszę sobie wyobrazić, że nazizm w Niemczech nie stał się faktem politycznym. Powiedzmy, że Hitler został wziętym malarzem i przeniósł się do Paryża albo Republika Weimarska miała sprawniejszą policję – tak czy inaczej Niemcy pozostały po I wojnie światowej państwem demokratycznym. Z takim założeniem proszę obejrzeć „Białą wstążkę”. Czy powstaje wrażenie nieodpowiedniości fabuły, niezrozumiałości działań bohaterów, spoglądania na prolog do mrocznej political fiction? Otóż nie powstaje. Bo sensem „Białej wstążki” nie jest wcale wykopywanie na dzienne światło korzeni nazizmu.
„Biała wstążka”, zdobywczyni tegorocznej Złotej Palmy w Cannes, odmalowuje życie w niemieckiej wiosce na początku XX wieku. Czyni to sposób nieatrakcyjny. Na ekranie brakuje kolorów i pięknych kobiet, plany są statyczne, zdjęcia eleganckie, lecz sztampowe, muzyki tyle tylko, ile raczy zagrać co bardziej muzykalny bohater. Zapełniają ekran typy następujące: prymitywny i nudny baron, pan życia i śmierci okolicznego chłopstwa wraz z żoną – miłośniczką Italii. Pastor wycięty tępymi nożyczkami z „Fanny i Aleksandra”. Zgorzkniały lekarz gardzący ludźmi – im bliższymi, tym bardziej. Brzydka i beznadziejnie w nim zakochana akuszerka. I wreszcie narrator – prostoduszny, wiejski nauczyciel o urodzie śniegowego bałwanka, który całą energię poświęca na zdobycie serca i ręki nieco wystraszonej i niezbyt atrakcyjnej córki sklepikarza z sąsiedniej wsi. Oczywiście mamy jeszcze archetypicznego gburowatego ekonoma oraz mrukliwego chłopa i jego krewkiego syna pełnego nienawiści do pana. Jedyne, co można by skonstruować za pomocą takich figur, to rozbudowane jasełka albo głupowatą bukolikę o cieniach i blaskach wiejskiego żywota. Gdyby nie dzieci. Bo wszystkie postaci, poza narratorem, Bóg obdarzył potomstwem. Potomstwo jest liczne, w różnym wieku, trzyma się razem i bardzo jest do swoich rodziców niepodobne.
Potomstwo ma myślące oczy. Potomstwo ma zacięte usta. Niektórzy chłopcy rysy mają greckie, niektóre dziewczęta – alabastrową skórę. Każda z rodzicielskich par (czy też jak w wypadku lekarza i akuszerki – rodziców pojedynczych) wyciska na swym potomstwie własną formę życia. Każda z tych form jest sztywna, opresyjna, pozbawiona ciepła i szczerości. Dręcząca. Pastor dręczy dodatkowo Bogiem, lekarz – perwersją. Potomstwo milczy. Potomstwo znosi razy, kuli się, ale się nie poddaje. Porusza się w hordzie. Nie zwraca na siebie uwagi. Kilka razy kamera pozwoli nam zobaczyć obrazek siostrzano-braterskiej miłości czy bratersko-siostrzanej solidarności. Ale właściwie nie wiemy, o czym ta młodzież ze sobą rozmawia. Co myśli. Jakie ma plany. I najważniejsze – co robi.
Wiemy natomiast, że ktoś rozpiął stalową linkę, o którą potknął się koń lekarza i lekarz ledwie przeżył. Wiemy, że ktoś podpalił stodołę, ktoś powiesił głową w dół i wychłostał kilkuletniego panicza, ktoś oślepił niedorozwiniętego chłopca.
Nasz mało rozgarnięty narrator dochodzi pod koniec filmu do wniosku, który narzuca nam się od połowy. Te dzieci mają z tym coś wspólnego. I próbuje, korzystając ze swojej społecznej „dorosłej” legitymizacji (jest przecież nauczycielem), zrobić coś, co jest w tym systemie największym tabu. Porozmawiać z nimi. Otworzyć kanał komunikacyjny, którym mogłyby w przyszłości płynąć nie tylko informacje, ale i emocje.
Ratunek dla dzieci, jak to bywa najczęściej, przychodzi od strony kochających rodziców. Wybawcą jest postać najbardziej spośród nich godna i hieratyczna – pastor. Wyjaśnia naszemu gamoniowatemu belfrowi pewną oczywistość: są nie tylko rzeczy, o których nie wolno mówić, ale też takie, o które nie wolno pytać. Nauczyciel to w gruncie rzeczy prosty chłopak, syn krawca. Nic zna więc zapewne legendy o Sinobrodym. Ale należy mieć nadzieję, iż zrozumie, że jeśli człowiek nie szuka kłopotów, nie tylko nie powinien próbować otwierać pewnych drzwi. Do niektórych nie powinien nawet pukać.
Film:
„Biała wstążka” (Das Weisse Band)
Reżyseria: Michael Haneke
Austria/Francja/Niemcy/Włochy 2009
* Łukasz Kowalczyk, członek Redakcji „Kultury Liberalnej”, radca prawny.