Joanna Kusiak
Warstwy śmiechu, czyli kto się śmieje ostatni. Yes-meni naprawiają świat
Film dokumentalny o dwóch artystach – alterglobalistach („Yes-meni zbawiają świat“) jest zabawny i sala kinowa co chwila wypełnia się salwami śmiechu. Dwóch sympatycznych facetów całkiem zwyczajnie „robi w konia“ wielkich graczy globalnego świata (BBC, spekulantów giełdowych) oraz ich dwór złożony z setek facetów w garniturach i nieco mniejszej ilości kobiet w garsonkach. Ha, ha.
Ale śmiech nie jest tutaj pusty – obrasta znaczeniami. Cały film narasta znaczeniami wobec tego, kto się śmieje, a kto się nie śmieje. Film nie jest przecież komedią w klasycznym znaczeniu tego słowa, raczej dokumentem. Dlatego wszystkie gagi – jak kiedyś w „Boracie“ – nabierają śmieszności dopiero na metapoziomie, kiedy widz uświadamia sobie, że jedni naprawdę wycięli numer, a drudzy naprawdę dali się nabrać. Śmiech ściąga ich nieco w dół, gdzie mistrzowie ekonomii stają się nadętymi facetami rozprawiającymi o rynku na tle szkicu o sado-maso. Więc my śmiejemy się, że oni nie śmieją się wcale, biorąc wszystko na poważnie – siebie i gigantyczny kombinezon ratunkowy, w którym nie można przejść przez drzwi, ale można dryfować po oceanie i pobierać jako pożywienie krew od dzikich zwierząt. Śmiejemy się, bo oni nie mają dystansu (nie potrafią spojrzeć z zewnątrz na absurd oszustwa), my zaś, w ciepłej i ciemnej sami kinowej, dystans (bezpieczny) mamy. Ha, ha.
Ale śmiejąc się coraz bardziej, że oni naprawdę to wzięli na poważnie, na chwilę zmniejszamy dystans i widzimy siebie w tej samej sali konferencyjnej, gdzie Yes-meni prezentują zółty szkielet („dobry szkielet to złoty szkielet“) i jeszcze raz popatrzymy na twarze nieśmiejących się, tym razem z bliska, jako współmieszkańców planety. W ponownym spojrzeniu zauważamy nie tylko brak śmiechu, ale i uśmiech półgębkiem, maskujący zmiesznie. Ani nikt się nie śmieje z żartu, ani nikt nie oburza z powodu spektakularnego świństwa. Uśmiech półgębkiem i wycofanie w tłum, byle tylko się nie wychylić. Nikt nie ma odwagi powiedzieć: nie. Ha, ha?
I patrząc na ten ich półgębek, na brak śmiechu, my też powoli przestajemy się śmiać, tym bardziej, że reżyser podrzuca nam obrazy ofiar indyjskiej katastrofy chemicznej i smutne fotografie z Nowego Orleanu. I dopiero jak urośnie w nas złość, dopiero jak na chwilę stracimy dystans i dojdziemy do sedna prawdziwej złości, śmiejemy się jeszcze raz, inaczej, kiedy chłopaki wycinają następny numer. Głośniej i jakoś bardziej zobowiązująco. Wtedy śmiech ciągnie w górę.
* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek zespołu Kultury Liberalnej.