Paweł Marczewski

Przybieżeli do marketu

Film „What Would Jesus Buy” nie tłumaczy, dlaczego Wielebny Billy zaczął głosić dobrą nowinę o możliwości świata bez nadmiernej konsumpcji. Być może doznał objawienia na wzór tego, jakie stało się udziałem świętego Pawła w drodze do Damaszku – wypadł ze swojego SUV-a zmierzającego w kierunku Wal-Martu, otrzepał się z kurzu na poboczu autostrady, zaś jego oczom ukazała się Światłość?

Po prawdzie nie jest do końca jasne, czy Wielebny Billy jest prawdziwym apostołem, czy też wyłącznie zręcznym showmanem ze społeczną misją. Siłą zarówno kazań Billy’ego, jak i opowiadającego o nim dokumentu w reżyserii Roba VanAlkemade jest to, że w żadnym momencie nie puszczają do widza oka. Być może dlatego, że w dzisiejszym świecie rozbuchanych wydatków na konsumpcję utworzenie parareligijnego ruchu głoszącego wstrzemięźliwość jest samo w sobie wystarczająco ironicznym przedsięwzięciem?

Billy ani na moment nie wyłamuje się przed kamerą ze swojej roli ni to błazna, ni to teleewangelisty. Wznosi ręce nad głowę, przewraca oczami, z emfazą nawołuje do zaciśnięcia pasa. Wszystko jedno, czy wraz z towarzyszącym mu chórem daje przedstawienie w lokalnym domu kultury, czy też odpoczywa w motelu, los przeżartego, zadłużonego społeczeństwa cały czas leży mu na sercu. Billy nawet na chwilę nie przestaje być Wielebnym, a widz – z początku absolutnie przekonany, że ma do czynienia z precyzyjnie zaplanowaną prowokacją, mającą wskazać tzw. Ważkie Społeczne Problemy – zaczyna, chcąc nie chcąc, zastanawiać się, czy przypadkiem nie ogląda poczynań zwykłego wariata. Takie same pytania musieli zadawać sobie ludzie, którzy natknęli się w jednym z amerykańskich centrów handlowych na Billy’ego i jego chór.

A trzeba przyznać, że Wielebny nie szczędzi trudów, aby niczym Chrystus wyganiający kupców ze świątyni dotrzeć przed świętami Bożego Narodzenia do jak największej liczby „świątyń handlu” i przy akompaniamencie pieśni wygłosić swoje przesłanie. Odwiedza największy shopping mall w Stanach Zjednoczonych, kolęduje ze swoim chórem przed centralą Wal-Martu. Z obu miejsc zostaje stanowczo usunięty przez ochronę.

Wielebny Billy to kreacja komika i aktora Billy’ego Talena. Porównywano go do Borata stworzonego przez Sachę Barona Cohena. Zarówno Talen, jak i Cohen prowokują w podobny sposób – używają stereotypów przeciwko sobie samym. Cohen obnażał uprzedzenia i lęki Amerykanów, grając na wyobrażeniu „dzikusa ze Wschodu”, który nie potrafi korzystać z toalety, a niedorozwiniętego brata trzyma w klatce. Talen korzysta z wizerunku i całego repertuaru gestów, jakimi zazwyczaj posługują się telewizyjni kaznodzieje, by sprzedawać ludziom kolejne egzemplarze Biblii, stosy świętych obrazków, a nawet mannę z nieba (zdarzyło mi się widzieć w amerykańskiej telewizji taką reklamę, zachwalającą produkt jako przygotowany zgodnie z recepturą zawartą w Piśmie Świętym). Wkłada jednak w usta swojego kaznodziei przesłanie całkowicie odmienne od oczekiwanego.

Różnica polega jednak na tym, że Cohen nigdy nie uwierzył w to, iż jest Boratem i nawet przez myśl mu nie przeszło przeprowadzać się do Kazachstanu albo chociaż do cygańskiej wioski w Rumunii, która w filmie z jego udziałem udawała kazachską osadę. Tymczasem Wielebny Billy zaczął żyć swoim własnym życiem. Dowiedziałem się niedawno, że dotacje na jego „Kościół” można odpisać od podatku. Zastanawiam się, czy kiedy Talen kończy kolejny ze swoich występów i wraca do motelu bez towarzystwa ekipy filmowej, w jego oczach wciąż goreje święty ogień oburzenia?

W okresie przedświątecznym popularność „What Would Jesus Buy” zaczęła powoli, lecz systematycznie rosnąć w największym internetowym serwisie filmowym IMDB. Czyżby zbliżał się dzień sądu nad zakupoholikami?

Film:

„What Would Jesus Buy”
reż. Rob VanAlkemade
USA, 2007

* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog, eseista. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i zespołu „Kultury Liberalnej”.