Grzegorz Brzozowski
Płynne virtù naszych czasów
Wody wystąpiły z brzegów. Oceany zmieniły swój kształt. Kilometrowej wysokości tsunami zalewa centra świata: Kalifornię i Waszyngton, przykrywa nawet Himalaje i Pałac Kultury. Parki zmieniają się w wulkany, miasta spływają do oceanu, bliźniacze wieżowce płoną i upadają. W ziemię uderza apokalipsa. Co robić?
Można uderzyć w wielki dzwon. Zebrać się na placu świętego Piotra lub pod figurą Chrystusa Zbawiciela w Rio. Figurze opadną ręce, a Los będzie płynął dalej.
Można zabić kurczaka i spokojnie zrobić ostatni rosół u tybetańskiej babci. Zostać na służbie i do końca grać na tonącym statku. Pozostając w miejscu, wydajemy jednak na siebie wyrok: fala (i niesiony nią lotniskowiec) nas nieuchronnie przykryje.
Nie pierwszy to atak losu, nie po raz pierwszy szuka się dlań rozwiązań; „Widzę w nim podobieństwo do rwącej rzeki, która gdy wyleje, zatapia równiny, przewraca drzewa i domy, zabiera grunt w jednym miejscu, układa w innym, każdy przed nią ucieka, każdy ustępuje przed jej wściekłością, nie mogąc jej się oprzeć”.
Niccolò Machiavelli był świadkiem tego, jak po rozdrobnionej politycznie Italii przelewają się polityczne wpływy obcych potęg; wzywał do mobilizacji pełni sił ducha i umysłu, by radzić sobie ze zmieniającymi się okolicznościami. Należy kroczyć drogą virtù – nie zaprzeczać uderzeniom fortuny, nie polegać wyłącznie na swym szczęściu. Trzeba budować groble i tamy, dzięki którym można unieszkodliwić impet ponownej powodzi.
Ale Cezaremu Borgii czy Savonaroli ziemia nie rozstępowała się pod stopami. Totalne uderzenie losu wymagać będzie objawienia pełni virtù. Która cnota zapewnia przetrwanie w czasach wielkiego kataklizmu?
Po pierwsze: nie wolno pozostawać w miejscu. Kataklizm porusza masy uciekinierów; musimy umieć się w nie włączyć i prześcignąć. Wykorzystać wszelkie środki transportu: od wątłego samolociku po potężną rosyjską maszynę, od tybetańskiej dorożki po limuzynę oligarchy. Szybkie przesiadki w Yellowstone i Las Vegas – bo nie wolno się zatrzymywać. Gdy zmienia się kształt kontynentów, trzeba umieć nad nimi przeskakiwać.
Cywilizacja składa się jak domek z kart, ale nie ma czasu na poczucie straty. Wille Kalifornii spadają do morza jak okruchy z brudnego stołu, a jedyne, czego można żałować, to kolekcja czapek, która zapadła się wraz z miastem; ten żal wyraża tylko pięciolatka.
By poruszać się sprawnie, trzeba zmobilizować wszystkie kontakty. Wszelkie znajomości mogą okazać się przydatne; kapitał społeczny ze studiów (zaufany profesor) i nowi przypadkowi znajomi (szaleniec z parku Yellowstone). Wrogowie okażą się sprzymierzeńcami (znienawidzone dzieciaki oligarchy). Nie warto chować długo urazy; dla podtrzymania ruchu każdy może nam się przydać (nowy mąż byłej żony okaże się świetnym pilotem). Zmieniają się nasze zespoły zadaniowe: rosyjscy bogacze czy tybetańscy wieśniacy mogą być tak samo cenni.
Lecz aby rozpoznać nadchodzące uderzenie, należy przede wszystkim uwierzyć – w najmniej oczekiwanym momencie. Być otwartym na wszelkie informacje. Nie warto ufać oficjalnym instytucjom, opiniom polityków i naukowców; mąż stanu może kłamać w żywe oczy; a szaleniec rzucić jedno słowo, które uratuje nam życie. Kryteria oddzielenia wiedzy pewnej od fikcji są płynne; należy być elastycznym.
Tylko dzięki sprawnemu ruchowi możemy być pierwsi. Wyprzedzić nawet tych, którzy od dawna zaplanowali sobie elitarną wycieczkę; ona usprawni nam dalszą podróż. Zdołamy się wkręcić, jeśli będziemy wystarczająco obrotni: fizycznie, emocjonalnie, poznawczo. I nieustająco.
Elastycznym trzeba być bez przerwy, bo nie wiemy, kiedy apokalipsa przyjdzie. Trzymać w odwodzie możliwości wszelkiego ratunku na wszelki możliwy kataklizm. W świecie totalnego ryzyka nie warto tracić czasu na groble, bo żadna już nie wystarcza; trzeba być raczej wirtuozem mobilności.
Zdolność do porzucenia tego, co już zdobyte; gotowość do pracy w zmieniających się zespołach nad zmieniającymi się projektami; odkrywanie w sobie nieoczekiwanych, potencjalnych umiejętności; elastyczne przepracowanie informacji bez zagłębiania się w problem – to cechy odpowiadające płynnym warunkom pracy w organizacjach nowego kapitalizmu, którego kulturę opisywał Richard Sennett. To warunki, w których charakter ulega korozji, ale dostosowanie do nich zapewnia przetrwanie w świecie globalnych instytucji – i globalnej katastrofy. Recepty na radzenie sobie ze światowym kataklizmem i kapitalizmem okazują się podobne.
„Temu wiedzie się dobrze, którego sposób postępowania odpowiada jakości czasów” – dorzuciłby pewnie scenarzysta Machiavelli w końcówce w filmu. „Byłem w sklepie z pamiątkami”, mówi bohater do odzyskanej ukochanej, gdy wychodzą na pokład arki u brzegów odzyskanej Afryki. Czyli wycieczka się udała, a cały nowy ląd czeka jeszcze przed nami.
Film:
2012
Reż. Roland Emmerich
Dystr. United International Pictures
* Cytaty za: Niccolò Machiavelli, „Książę”, Hachette, Warszawa 2009, s.155-156.
** Grzegorz Brzozowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, student psychologii i kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy.