Szanowni Państwo,

kiedy na przełomie 2004 i 2005 roku Polacy udawali się pod ukraińską ambasadę i konsulaty albo po prostu jeździli do Kijowa, by demonstrować wraz z Ukraińcami przeciwko fałszerstwom wyborczym – każdy gest poparcia podszyty był nadzieją… Tymczasem jesteśmy po pierwszej turze nowych wyborów prezydenckich. Wiktor Janukowycz, jeszcze niedawno okryty niesławą, dziś tryumfuje. Skoro pomarańczowa rewolucja okazała się rozczarowaniem, analitycy pytają, jak bardzo Ukraina zwróci się teraz na wschód. A może ten pesymizm jest przesadzony? Może potrzebujemy bardziej pragmatycznego spojrzenia na tak ważne dla nas – sprawy wschodnie? Odrobiny wyważonej oceny, bliskiej Jerzemu Giedroyciowi? Przed drugą turą – tak ważnych dla Polski – wyborów pytamy o opinie o przyszłość Ukrainy znakomitych Autorów: znawcę Rosji i państw byłego bloku wschodniego Edwarda Lucasa, wybitnego polskiego polityka Wiesława Chrzanowskiego oraz specjalizującego się w tematyce wschodu dziennikarza, Filipa Memchesa. Ponadto w najnowszym numerze szczególnie polecamy rozmowę Anny Mazgal z najsławniejszą blogerką polityczną – Kataryną.

Zapraszamy do lektury i komentowania!

Redakcja

Edward Lucas

Ukraina jest dziś dojrzalsza niż kilka lat temu

Po pierwszej turze wyborów prezydenckich na Ukrainie bardzo łatwo załamywać nad tym krajem ręce. A jednak przede wszystkim nie powinniśmy zapominać o jego plusach. Po pierwsze, wciąż nie wiemy, kto wygra w drugiej turze. A to wcale nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać! W przypadku Rosji, Kazachstanu czy Uzbekistanu wiedzielibyśmy to już przed pierwszą turą. Na Ukrainie jest inaczej. Możemy co prawda powiedzieć, że prawdopodobieństwo wygranej Wiktora Janukowycza jest wysokie. Jednak musimy założyć, że – jak w normalnych demokratycznych wyborach – wciąż możliwa jest jeszcze nagła zmiana nastrojów wyborców.

Po drugie, całkiem dobrze mają się ukraińskie media. Gdy porównamy na przykład telewizje rosyjską i ukraińską, okaże się, że choć w tej pierwszej lepsze są turnieje i telenowele, to już programów informacyjnych nie da się oglądać – to czysta propaganda. Na Ukrainie, oczywiście, niektóre stacje należą do oligarchów. Jednak omawiane są wszystkie punkty widzenia, każda opcja polityczna ma głos.

Przyjrzyjmy się następnie kandydatom, którzy wyłonieni zostali w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Wszyscy znamy ich wady: Janukowycz nie chce wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Julia Tymoszenko jest tak labilna, że można się po niej spodziewać wszystkiego. Jednak z drugiej strony, oboje są – jeśli nie za gospodarką rynkową i demokracją – to przynajmniej nie przeciw nim. Tacy politycy równie dobrze mogliby się pojawić na scenie politycznej w Bułgarii, Rumunii, Słowacji. A zatem oboje mieszczą się w spektrum akceptowalnym wśród europejskich krajów postkomunistycznych.

Ale nawet ze świadomością tych zalet, ze wszystkich stron słychać dziś głosy rozczarowania wyborem ukraińskiego społeczeństwa. Wszyscy mieliśmy ogromne nadzieje po pomarańczowej rewolucji: że Ukraina podąży drogą innych krajów postkomunistycznych, które zbudowały demokrację, system wolnorynkowy i wstąpiły do zachodnich struktur politycznych i wojskowych. Mało kto pamięta dziś jednak, że nadzieje te zostały rozwiane również przez sam Zachód. Unia Europejska nie tylko jasno dała do zrozumienia, że Ukraina nie ma szans na zostanie państwem członkowskim, ale również nie była w stanie przez wiele lat zaproponować rzetelnej, poważnej alternatywy. Sojusz Północnoatlantycki podczas szczytu w Bukareszcie w 2007 roku wyraźnie zakomunikował, że nie zamierza przyjąć Ukrainy. To wszystko uczyniło położenie proeuropejskich i prozachodnich polityków na Ukrainie o wiele trudniejszym.

Czy zatem Ukraina skręci teraz gwałtownie w stronę Rosji? Nie sądzę. Wiktor Juszczenko uchodził za polityka prozachodniego, ale zupełnie niezależnie od tego udało mu się roztrwonić gigantyczny kapitał polityczny, którym dysponował na początku swoich rządów. Był politykiem złym, o słabym charakterze, bezustannie potykającym się i niemającym wyczucia w pracy publicznej. Julia Tymoszenko zapewne nie jest wiele od niego lepsza: to osoba konfliktowa, prawdziwy antytalent w pracy zespołowej.

Na tym tle Janukowycz nie musi wypadać aż tak źle. W sposób oczywisty ma prorosyjskie sympatie, ale kocha raczej rosyjskość, a nie Rosję jako swego pana i władcę. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że Janukowycz siedzi w kieszeni wielkich oligarchów. Nie są to jednak oligarchowie rosyjscy, tylko ukraińscy – a to ogromna różnica.

Przy odrobinie mądrości Janukowycz mógłby spełnić na Ukrainie taką rolę, jak Aleksander Kwaśniewski w Polsce. Mógłby skorzystać z tego, że Rosja nigdy nie znalazła odpowiedzi na pomarańczową rewolucję. Że choć przykręca Ukraińcom kurek z gazem, krytykuje, grozi –nie jest agresywna w sensie militarnym. Także z tego, że Ukraina, przy wszystkich swoich oczywistych wadach i patologiach, jest dziś mimo wszystko państwem dojrzalszym i bardziej niezależnym niż kilka lat temu. W ten sposób mógłby próbować zbudować równowagę tego kraju między Wschodem a Zachodem. Powtarzam – mógłby. Tylko nie jest na to wystarczająco mądry.

* Edward Lucas, dziennikarz „The Economist”, znawca Rosji, autor m.in. książki „Nowa zimna wojna”.

* * *

Wiesław Chrzanowski

Ukraina a polska racja stanu

Niezależnie od tego, czy Ukrainą będzie rządził Wiktor Janukowycz, czy Julia Tymoszenko linia rządów będzie podobna. Z punktu widzenia polskiej racji stanu najważniejsze jest w tej sytuacji, aby Ukraina nie wróciła w ramiona Rosji. Bo wyłączenie Ukrainy z tej sfery wpływów – jak mówił kiedyś Brzeziński – kończy sytuację, w której Rosja jest światowym mocarstwem globalnym. Ukraina wciąż ma świadomość zależności w wielu obszarach od Rosji – przede wszystkim w obszarze gazowym. Wydaje mi się jednak, że po latach niepodległości, niezależnie od panujących nastrojów, wytworzyło się już tam przywiązanie do pewnej odrębności państwowej. Dlatego Polska nie powinna zmieniać swojej polityki wobec tego państwa. Pewne animozje, które istnieją, nie wiążą się z aktualną polską polityką, bo ta jest relatywnie najprzyjaźniejsza wobec Ukrainy.

Unia Europejska natomiast wciąż nie ma ochoty zbliżyć się do Ukrainy. To jest słuszne. Myślę, że w dużej mierze jest to kwestia trochę innej cywilizacji. Trafiają do mnie argumenty z pracy Samuela Huntingtona „Zderzenie cywilizacji”, wywołujące kiedyś duże emocje, że jedność to nie jest jedność globalna, ale jedność w szerzej rozumianej cywilizacji. A na Ukrainie część wschodnia to jest już inna cywilizacja. Na przykład obrządek ukraiński: czym innym jest uznawanie prymatu Stolicy Apostolskiej, a czym innym wewnętrzne oblicze – w końcu w dużej mierze zachowana jest tam liturgia wschodnia.

Uważam, że owszem, jak najbardziej należy tworzyć szczególne układy w ramach współpracy gospodarczej. Natomiast przyjęcie do Europy kilkudziesięciomilionowego państwa – podobnie jak Turcji – grozi w moim przekonaniu demontażem w perspektywie całej Unii Europejskiej. Unia nie może być rozszerzana bez końca. Wiem, że to nie jest pogląd podzielany u nas przez wielu, ale takie jest moje stanowisko.

* Wiesław Chrzanowski, polityk, b. marszałek Sejmu, b. poseł i senator.

* * *

Filip Memches

Po pomarańczowej opowieści przyjdzie jakaś inna

Tegoroczne wybory prezydenckie na Ukrainie przynoszą chyba kres manichejskiej opowieści, jaką byliśmy raczeni przez minione pięć lat. Od czasów pomarańczowej rewolucji uważaliśmy, że Dobro reprezentuje tak zwana opcja prozachodnia, a Zło – tak zwana opcja prorosyjska.

W roku 2005 podział wydawał się czytelny: po stronie Dobra sytuowali się Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko, po stronie Zła – Wiktor Janukowycz i komuniści. Później było już tylko gorzej. Kłótnie w obozie pomarańczowym, sojusze z Janukowyczem – to Juszczenki przeciw Tymoszenko, to Tymoszenko przeciw Juszczence – nasuwały wątpliwości co do sensu opowieści. Teraz już mało kto wierzy w bajki o tym, że zasadniczy podział polityczny na Ukrainie rysuje się opierając się na stosunku do Europy, demokracji i gospodarki rynkowej.

Warto przy okazji zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę, która nie jest bynajmniej jakąś tajemnicą. W Polsce manichejską pomarańczową wizję propagowała partia będąca politycznym zapleczem Lecha Kaczyńskiego, dla którego prezydent Juszczenko to gwarant marszu Ukrainy na Zachód. Politycy PiS bardzo gorąco dopingowali przywódców pomarańczowej rewolucji. Tymczasem w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy, Prawo i Sprawiedliwość jest członkiem Europejskiej Partii Demokratycznej – frakcji, którą oprócz brytyjskich torysów i czeskiej ODS tworzą… Partia Regionów Janukowycza, Nowy Azerbejdżan postsowieckiego, lecz dziś zarazem proamerykańskiego satrapy Ilhama Alijewa („co prawda s…syna, ale naszego s…syna”), oraz putinowska Jedna Rosja.

Żeby nie było wątpliwości, nie chodzi mi o wyzłośliwianie się na PiS. Pokazuję tylko, jak skomplikowana jest rzeczywistość polityczna upraszczana przez różne schematy propagandowe. Wywodzące się z sowieckiej warstwy rządzącej Partia Regionów i Jedna Rosja (o Nowym Azerbejdżanie niewiele wiem) są – podobnie jak PiS – ugrupowaniami o profilu konserwatywnym: w deklaracjach ideowych raczej sprzeciwiają się rozmaitym formom politycznego i gospodarczego globalizmu oraz nowinkom kulturowo-obyczajowym. Dlatego taki, a nie inny skład Europejskiej Partii Demokratycznej nie musi dziwić. Podobnie jest z Platformą Obywatelską i PSL należącymi do Europejskiej Partii Ludowej, w skład której wchodzi Blok Julii Tymoszenko. We frakcji tej dominuje niemiecka chadecja.

Gdy przyglądamy się sytuacji na Ukrainie i w innych krajach postsowieckich, warto odrzucić stereotypy z epoki zimnej wojny. Historia poszła daleko do przodu – dalej niż sugeruje to propaganda amerykańskich neokonserwatystów dzieląca świat na prozachodnie „dobre demokracje” i antyzachodnie „złe dyktatury”. Oczywiście, że Ukraina wciąż zmaga się z postsowieckim dziedzictwem, że wciąż istotne znaczenie odgrywa postsowiecka tożsamość kulturowa ludności rosyjskojęzycznej. Ale to nie jest równoznaczne z tym, że Janukowycz optuje za sojuszem z Rosją przeciwko Zachodowi, w tym przeciwko Polsce. On, podobnie jak Tymoszenko, reprezentuje oligarchów ukraińskich, a ci z kolei myślą o interesach swoich i w konsekwencji chcąc nie chcąc swojego kraju. Ani Janukowyczowi, ani Tymoszenko nie opłaca się opcja prorosyjska. Dla nich korzystniej jest prowadzić bardziej skomplikowaną grę. Lepiej być bowiem suwerenem u siebie, nawet suwerenem rosyjskojęzycznym, niż pachołkiem Kremla.

Jeśli natomiast chodzi o samą pomarańczową rewolucję, to wzmocniła ona pewną istotną cechę ukraińskiej rzeczywistości politycznej. Rosyjscy „polittechnolodzy” często zarzucają ukraińskiej klasie politycznej, że nie potrafi ona zapanować nad chaosem w swoim kraju. Być może jednak ów chaos to cena za to, że Ukraina stanowi najbardziej (i kto wie, czy nie jedyny) demokratyczny kraj spośród dawnych republik sowieckich (kraje bałtyckie nie są tu brane pod uwagę). Nawet prozachodni i proamerykański prezydent Gruzji, Micheil Saakaszwili (kolejny „nasz s…syn”), uprawia „demokrację sterowaną” na modłę rosyjską – potwierdził to, jak się zdaje, przebieg gruzińskich wyborów prezydenckich w roku 2008. Na Ukrainie występuje zaś realny pluralizm polityczny, nawet jeśli przybiera patologiczne formy i sprowadza się do pluralizmu zwalczających się wzajemnie klanów.

Przypuszczam, że polska elita polityczna to wie i rozumie. Również prezydent Kaczyński oraz PiS. Ale mimo wszystko i tak skazani jesteśmy na jakieś nowe propagandowe opowieści. Zwłaszcza że kolejnym prezydentem Polski może zostać orędownik „miłości”, który ich snucie doprowadził do perfekcji. Ale czegóż innego wymagać od polityków?

* Filip Memches, publicysta, dziennikarz, scenarzysta, redaktor czasopisma „Czterdzieści i Cztery”, autor książki „Słudzy i wrogowie imperium. Rosyjskie rozmowy o końcu historii” (2009).


** Autor koncepcji numeru: Karolina Wigura
*** Autor fotografii: Rafał Kucharczuk

„Kultura Liberalna” nr 54 (4/2010) z 26 stycznia 2010 r.