Joanna Kusiak

Berlin. Tramwaj linii M10

Szyny kończą się na Nordbahnhof, czyli na nieistniejącym murze. Po podziale miasta w całym Berlinie Zachodnim rozbierano szyny, zastępując przestarzałe tramwaje nowoczesnymi, piętrowymi autobusami. Żałują teraz wszyscy poza pasażerami tramwaju M10, który jeździ wahadłowo od braku muru do braku muru: od miejsca, w którym kończy się Wedding a zaczyna się Mitte, do miejsca, w którym na Szprewie kończy się Friedrichshain i zaczyna Kreuzberg. Linia M10, przecinająca szynami Mitte, Prenzlauer Berg i Friedrichshain, łączy de facto wszystkie najżywsze dzielnice miasta (bo na Kreuzberg z pętli M10 można już dojść pieszo).

Berliński transport publiczny, BVG, przejął nawyki berlińskiej ulicy. Co prawda, tu i ówdzie poprzyklejane są dowcipne rysunkowe naklejki, czego w komunikacji publicznej robić się nie powinno (palić, słuchać zbyt głośno muzyki), jednak budzące respekt w Monachium czy Frankfurcie niemieckie „man darf nicht” odwraca się tutaj w cały liberalny nadmiar tego, co we „Freie Republik Berlin” pozostaje poza przepisami. To, co gdzie indziej (łącznie z Warszawą) uznane by było za eksces, w pełniejszym nocą niż w dzień M10 należy raczej do domeny spokojnego brania udziału niż niezdrowej ekscytacji. Chociaż więc w M10 nie pali się (nie wolno), to jednak dużo się pije, zawsze z gwinta, samotnie lub w grupach, jeżeli w grupach – to głośno. Obserwuje się uważnie, lecz dyskretnie – nieprzymuszana medialną propagandą tożsamość i polityczna poprawność osiągają swój ideał nienarzucającego się zainteresowania. W M10 punk w kurtce z gumowymi kolcami jedzie obok H&M-owej emo-nastolatki seryjnej produkcji, w zbyt obcisłych dżinsach i różowej bluzie w trupie czaszki. Urzędniczka w małej czarnej, po godzinach, zajmuje miejsce obok wygolonego skina z owczarkiem niemieckim. Wielu jest pijanych, prawie nikt agresywny. Przeciwnie, pijaństwo przechodzi w łamiącą społeczne podziały życzliwość, w której trzeźwiejsi pasażerowie nie opędzają się już od pijanych, lecz podejmują z nimi rozmowę o pogodzie, stroju albo polityce. Nigdy zbyt głęboką, rzadko dłuższą niż trzy minuty. Niskopodłogowy wagon M10 swoją dynamiką społecznie przypomina WARS, w którym zagęścilibyśmy ruch z 10 godzin na maksymalnie półgodzinny czas podróży. Co chwila ktoś wsiada i wysiada. Dla tych, którzy nie odważyli się za kimś wybiec, BVG otworzył stronę internetową BVG Augenblicke (Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej: Spojrzenia), w której można zamieszczać ogłoszenia. Z zeszłego tygodnia: „M10 w kierunku Warschauer Strasse, Ty w czerwonym szaliku, zbyt późno zauważyłem, że mi się przyglądasz. Na Bersarin Platz jak idiota bawiłem się komórką i nie zauważyłem, że wysiadasz. Bardzo chciałbym Cię jeszcze raz spotkać. Tym razem, obiecuję, odważę się zagadać”. Wspólnota, która zawiązuje się w M10, działa na bardzo dyskretnych zasadach, które są jednak tak naturalne jak to, że tramwaj nie zboczy z szyn. Najbardziej naturalna jest inność. Prawdopodobnie najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi jest założenie szarego garnituru przeciętnego urzędnika. Nocne M10 jest niczym wieczorny Hogwart bez cenzury, a najgorsze, co może cię spotkać, to bycie mugolem – przeciętnym, nudnym mieszczaninem.

Mogłoby się wydawać, że kursujące całą dobę M10 w dzień przechodzi w tryb snu, cicho sunąc pomiędzy przystankami, z których zabiera matki z Prenzlauer Berg z wykarmionymi zdrową żywnością dziećmi oraz wracających ze szkoły gimnazjalistów. Tryb snu jest jednak w istocie tylko trybem czuwania, jest luźniej i trzeźwiej, ale niepisane zasady „wolnej republiki” nie przestają funkcjonować. W M10, ale przecież i w całym Berlinie, poczucie rzeczywistości i obojętnie jak pojmowanej normalności działa na własnych zasadach. Nocą, kiedy zasypiam w moim mieszkaniu na Danziger Strasse, nie ma nic bardziej uspakajającego, nic pewniejszego niż to, że przez całą noc, z niemiecką punktualnością, pod moim oknem wahadłowym ruchem kursuje wte i wewte blaszana, zadaszona platforma pełna najdziwniejszych społecznych typów. Bo czy nie na tym przecież polega berliński cud sprawnego transportu publicznego?

* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
** Autor fotografii: Grzegorz Lechowski.

„Kultura Liberalna” nr 56 (6/2010) z 9 lutego 2010 r.