Joanna Kusiak
Wolfsburg. Kiełbaski Volkswagena
Gdyby nie Volkswagen, nie byłoby Wolfsburga. Miasto powstało na początku dwudziestego wieku razem z fabryką Volkswagena i przez lata służyło przede wszystkim jako miejsce zamieszkania jej pracowników. Nic więc dziwnego, że na placu na „starym” mieście sprzedają „VW Curruwurst”, kiełbaski Volkswagena. Dziwne jest raczej to, że ktokolwiek do „starego” Wolfsburga przyjeżdża. Małe budynki, częściowo z prefabrykatów, średniej szerokości ulice i placyki imitujące tereny zielone upodobniają Wolfsburg do dobrze zaplanowanego, nieco opustoszałego mimo obecności ludzi osiedla z lat 70. Zresztą, zarówno turyści, jak i mający wolny wieczór mieszkańcy udają się prosto do Erlebnispark Autostadt, utworzonego przy zakładach VW parku rozrywki, który był z jednej strony próbą zwiększenia symbolicznego oddziaływania marki, z drugiej zaś gestem w stronę mieszkańców. Idealnie więc, kupiwszy w salonie gdzieś w głębi kraju wybrany model Volkswagena, udajemy się po niego pociągiem do Wolfsburga, najlepiej całą rodziną. W kilku halach o ogromnej kubaturze zwiedzamy kolejne stacje: oglądamy wszystkie minione roczniki VW, dowiadujemy się, jak nasz samochód został zrobiony. Dzieci w symulatorze pomagają Mikołajowi rozwozić prezenty. Na koniec obserwujemy, jak nasze Auto zjeżdża z taśmy, wsiadamy i – już mieliśmy jechać do domu – decydujemy się zostać jeszcze na wieczorną rewię, koncert i pokaz fajerwerków. Volkswagen dba o to, by sprowadzać gwiazdy baletu, opery, muzyki klasycznej. Pod gołym niebem, na tle kominów błyskają fajerwerki, a w ustach, oprócz grzanego wina lub – latem – piwa, czujemy smak Wirtschaftswunder. Upojeni nim, zawsze możemy zostać na noc w luksusowym hotelu, nie sposób przecież wracać błyszczącym nowym VW po alkoholu.
Dopiero gdy wraca się do Wolfsburga-miasta prosto od strony Autostadt, można zrozumieć jego specyficzną atmosferę wyludnienia. Tym dziwniejszą, że przecież na ulicach toczy się normalne życie, co więcej, miasto tworzy dodatkowe atrakcje – muzeum sztuki i wielki outlet znanych kolekcjonerów, pod którym parkują samochody z obcymi rejestracjami. Bary i restaurację są jednak wieczorami raczej puste. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wygląda Laponia, musi ona wyglądać jak Wolfsburg. Nie ma Laponii, są laponie – małe mieszkania zwykłych facetów, którzy cały dzień siedzą w centrum handlowym i rozdają dzieciom cukierki. Kiedy zdejmą w przedpokoju czerwone płaszcze i zaparkują (mechaniczne) renifery, nie oczekują już śpiewania kolęd i wystawnej kolacji. Wyciągają raczej z lodówki piwo i kiełbasę i siadają przed telewizorem, przełączając relację z gali operowej w Autostadt na swojski mecz III ligi.
* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 57 (7/2010) z 16 lutego 2010 r.