Łukasz Pawłowski

Wszystko ze wszystkim powiązane

„Autor widmo” to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów Romana Polańskiego. Analogie pomiędzy fabułą a losem polskiego reżysera istotnie dodają mu smaczku, ale film obroniłby się przed krytyką nawet bez marketingowej pomocy szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości.

Sam Polański nie jest zresztą jedynym ukrytym bohaterem tego filmu. Drugi to oczywiście Tony Blair. Co prawda reżyser zaprzecza, jakoby „Autor widmo” odtwarzał historię konkretnego polityka i podkreśla, że jest to uniwersalna opowieść o arcana imperii i psującej sile władzy, ale nie zmienia to faktu, że podobieństwa są aż nadto widoczne. Tym bardziej, że Richard Harris, autor książki, na podstawie której powstał film, nie pozostawia wątpliwości, skąd czerpał inspirację.

Oto były brytyjski premier, Adam Lang, zostaje oskarżony przez Trybunał w Hadze o wyrażenie zgody na nielegalne praktyki wojenne podczas prowadzonej przez jego kraj wojny z terroryzmem. Chodzi o stosowanie niedopuszczalnych „technik operacyjnych” podczas przesłuchań, po których jeden z podejrzanych o terroryzm zmarł. Przed posiadłością na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, gdzie przebywa Lang, natychmiast zbierają się sfory dziennikarzy oraz przeciwników byłego premiera, domagając się – dosłownie lub w przenośni – jego głowy. Okazuje się, że aby uniknąć ekstradycji i postawienia przed Trybunałem w Hadze, Lang nie może opuścić terytorium Stanów Zjednoczonych, ponieważ USA jako jedno z nielicznych państw nie uznają postanowień europejskiego sądu. To oczywiście nawiązanie do sytuacji Polańskiego à rebours, któremu na terytorium USA wjechać nie wolno. Nawiązanie niepozbawione dystansu i humoru. Kiedy profesjonalnie ubrani prawnicy wymienili Langowi poważnym tonem, krótką listę krajów, do których w swojej sytuacji może pojechać, sala wybuchła śmiechem. Śmiał się pewnie przy wymyślaniu tej sceny także Roman Polański. Reżyser zdaje się w niej mówić – „Wygnanie ze Stanów to dotkliwa kara, ale chyba jeszcze gorzej byłoby utknąć tam na zawsze. Na to nie zasłużył nawet człowiek oskarżony o zbrodnie wojenne”.

Tym bardziej, że Lang nie jest w tym filmie klasycznym bohaterem negatywnym i za takie przedstawienie polityka należą się Polańskiemu wielkie słowa uznania. Brytyjski premier to jedynie niewiele znaczący element mechanizmu, którego działania nie rozumie i nie kontroluje. Osaczony w swoim nadmorskim domu miota się, próbując wybrnąć z zaułka, w którym się znalazł, i zemścić się na głównym oskarżycielu – byłym ministrze spraw zagranicznych własnego rządu. Równocześnie widzimy, że w swoich działaniach nie jest całkiem cyniczny, a wybuch emocji w jednej z ostatnich scen świadczy o tym, że Lang naprawdę wierzył od początku, lub też uwierzył z czasem, w słuszność bezwzględnej wojny z terroryzmem. Niejednoznaczność i pewna sympatia, jaką budzi postać Langa, to jednak zasługa nie tylko Polańskiego, ale także znakomitego Pierce’a Brosnana. Okazuje się, że Irlandczyk potrafi wyrażać emocje także inaczej niż przez unoszenie znad kieliszka martini prawej brwi na widok pięknych kobiet celujących do niego z pistoletu.

Świetnie zagrał także Ewan McGregor wcielający się w postać tytułowego ghostwritera – anonimowego pisarza, który ma pomóc Langowi w napisaniu autobiografii. Główny bohater zastępuje w tym zadaniu niejakiego Mike’a McArę, który zaledwie kilka tygodni przed wydaniem książki zostaje znaleziony martwy, wyrzucony przez morze u wybrzeży wyspy, na której stoi posiadłość Langa. W to, że pijany McAra wyskoczył za burtę promu, tak naprawdę wierzy mało kto, ale dopiero jego następca stara się poznać przyczyny jego śmierci. Urzeknięty gigantycznym honorarium nowy ghostwriter – jego imienia nie poznajemy – wepchnięty w rolę swojego poprzednika, podąża śladami McAry aż do rozwiązania zagadki. Polański znakomicie prowadzi główny wątek fabularny, akcja nie zwalnia właściwie ani na moment. Kolejne fakty ujawniane są szybko, ale nie zalewają widza jak w filmach, w których dopiero dobrą godzinę po wyjściu z kina, po burzliwych naradach ze znajomymi jesteśmy w stanie dojść do porozumienia, co i dlaczego tak naprawdę się stało. Znakomicie została dobrana również sceneria opowieści. Smagany wiatrem i deszczem nowoczesny, przeszklony dom na brzegu wyspy doskonale oddaje atmosferę zamknięcia i przyduszenia, a zastosowana kolorystyka jedynie to wrażenia pogłębia.

Wziąwszy to wszystko pod uwagę, trudno się dziwić, że recenzenci na całym świecie tak chętnie doszukują się w tym filmie wszelkiego rodzaju odniesień, nawiązań i analogii do sytuacji Polańskiego (zakaz wjazdu na terytorium wielu krajów), do jego wcześniejszych filmów (przede wszystkim do „Lokatora” i motywu zewnętrznego narzucenia człowiekowi roli innego oraz do „Chinatown” – zwłaszcza końcowa scena), do wydarzeń przeszłych (biografia samego reżysera, ale także Tony’ego Blaira), a nawet tych, które nastąpiły już po ukończeniu filmu (z jednej strony zeznania Blaira przed komisją Iraq War Inquiry w styczniu 2010 roku oraz aresztowanie Polańskiego kilka tygodni wcześniej). Porównania to i odniesienia jak najbardziej uzasadnione – ja sam gotów jestem się spierać, że więcej w tym filmie „Lokatora” niż „Chinatown” czy „Frantic” – warto jednak w tym ferworze poszukiwania powiązań pamiętać, że „The Ghost Writer” tak naprawdę ich nie potrzebuje. To film znakomity sam w sobie.

Pozostaje tylko jedno pytanie, które nie daje mi spokoju, choć wiem, że ani reżyser, ani odtwórcy głównych ról nigdy nie udzielą mi na nie odpowiedzi: dlaczego w polskiej wersji „ghostwriter” jest raz tłumaczony jako „autor widmo”, a kiedy indziej jako… „murzyn”? Słownik PWN nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem.

Film:

„Autor widmo”
Reż. Roman Polański
Francja, Niemcy, Wielka Brytania 2010
Dystr. Forum Film Poland

* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 59 (9/2010) z 2 marca 2010 r.