Joanna Kusiak
Tel Awiw. Spa z dostępem do rzeczywistości
Na plaży w Tel Awiwie specjalista od refleksoterapii oferuje masaż stóp już od 20 euro. Pogoda jak na marzec piękna, woda szmaragdowa, piasek żółty. Hotele wokół plaży umiarkowanie brzydkie, podobnie jak wszędzie w nadmorskich kurortach łączące estetykę tego, co może uchodzić za wykwintne, z nieodwoływalną regułą zmieszczenia największej liczby apartamentów na najmniejszej możliwej działce. Najlepiej oczywiście, żeby wszystkie apartamenty miały widok na morze, co uzyskuje się stosując najprzeróżniejsze nadbudówki i niesymetryczności. Mięta w sprzedawanym w plażowym barze mojito w tym klimacie jest naprawdę świeża.
Oddalona od „złych” okolic dworca, odgraniczona deptakiem zarówno od słynnej, nieco po łódzku rozkładającej się w swoim naturalnym brudzie ulicy Allenby (na której Marek Hłasko wypił podobno morze alkoholu), jak i od reprezentacyjnego, bauhausowego bulwaru Rotschilda, plaża Tel Awiw-Jaffa spełniłaby wszystkie kryteria pozwalające zapomnieć o rzeczywistości, gdyby nie krążące nad wybrzeżem wojskowe helikoptery, których dźwięk tak naturalnie brało się za motorówkę. To tutaj zresztą, nad deptakiem, zawracały samoloty bombardujące strefę Gazy. Teraz, kiedy nad wybrzeżem ciszę przerywają tylko pojedyncze patrole lotnicze, napięcie, generalnie prawie nie wyczuwalne, krystalizuje się gdzieniegdzie w miejskiej przestrzeni. Drobne gesty jak ruchy na szachownicy. Sklep monopolowy otwarty w dawnym meczecie niepijących ze względów religijnych muzułmanów. Trochę dłuższa kolejka do kontroli na dworcu autobusowym, która wiąże się nieodmiennie z trochę bardziej arabsko wyglądającym pasażerem. Karabiny maszynowe na plecach dziewiętnastoletnich żołnierzy i żołnierek, naturalnych jak harcerze na obozie letnim, wysyłającym esmesy z iPhonów i rzucających zalotne spojrzenia. Głos muezinów i hałas arabskiej muzyki z przejeżdżających samochodów, tak jakby dźwięk – oraz zapach falafela – były ostatnimi sposobami wygrania w cichej walce o symboliczną przestrzeń.
Wspaniały, wielkomiejski Tel Awiw od pierwszej chwili urzeka swoim podwójnym urokiem międzynarodowej metropolii o typowo wielkomiejskich zwyczajach i rozluźnionego, niewielkiego kurortu, który nie musi dbać o nic, nawet o – w gruncie rzeczy zawsze dobre – prognozy pogody. Tętniące nocnym życiem miasto. Promieniujący wielkomiejskością i szykiem swoich sklepów i galerii, zachwycający Bauhausem, nowocześniejszy i liberalniejszy niż stołeczna Jerozolima, Tel Awiw jest niczym kraina czarów, mająca niewątpliwie jeszcze więcej wymiarów niż trójwymiarowa kraina z drugiej strony lustra ukazana w najnowszej ekranizacji Tima Burtona. Dopiero w detalach odkrywa się tajemne przejścia, po drugiej stronie których toczy się walka pomiędzy czarną i czerwoną królową. Na deptaku tymczasem ciągle można kupić różowe karabiny z plastiku, z których strzela się seriami baniek mydlanych.
* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 61 (11/2010) z 16 marca 2010 r.