Anna Mazgal
Wszyscy jesteśmy Yes menami
Czym różnią się Yes meni od zwykłych „menów”? Yes meni chcą naprawić świat. Próbując, nie zawahają się wystąpić przed grupą agentów ubezpieczeniowych i przez godzinę wciskać im, że komiczny, baloniasty i drogi skafander, jaki wymyślili, chroni przed każdym kataklizmem i pozwala podpiąć się do żywej krowy, by w krytycznej sytuacji wyssać z niej pożywienie.
Yes meni, oprócz tego, że świetnie się bawią, wciskając innym, że reprezentują rząd albo firmę-gigant Halliburton, czasem też się smucą. Dzieje się tak, kiedy chcą uzmysłowić decydentom, że można niektóre rzeczy robić inaczej, a ci nic nie rozumieją – na przykład, że można nie burzyć domów komunalnych w Nowym Orleanie i nie pozbawiać ich mieszkańców miejsca do życia, by postawić drogie osiedla.
Z Yes menami są w zasadzie same kłopoty, narażają duże firmy na straty. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy akcjonariuszami takiej firmy, jemy kawior i truskawki na śniadanie i nagle słyszymy, że firma ta zamierza wypłacić wielomilionowe odszkodowania ofiarom skażenia, które przed wieloma laty spowodowała. Zapominamy o truskawkach i lecimy do telefonu zlecać sprzedaż naszych akcji. Oczywiście nie wiemy, że to tylko Yes men w korporacyjnym przebraniu został przez pomyłkę zaproszony do telewizji BBC jako przedstawiciel naszej firmy.
Owszem, Yes men jest może maksymalnie niepoważny z tym przebieraniem się za kogoś innego i naiwny w swej wierze, że nafciarzy stać na refleksję nad stanem środowiska tylko dlatego, że przez pół godziny wierzyli, że firma Exxon zamierza produkować paliwo z ludzkich ciał w epoce post-naftowej. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że to, co robią Yes meni, jest okrutne. Chorujący w wyniku skażenia w Bhopalu ludzie cieszyli się, że w końcu stać ich będzie na leczenie i dostęp do nieskażonej wody… przez trzy godziny. Ale Yes men wie, że nadzieja to potężne paliwo. Jeśli raz poczujesz, że coś jest możliwe, zrobisz wiele, żeby znowu to czuć. I przez moment jest pięknie jak w Nowym Jorku, kiedy Yes meni rozdawali gazetę, którą nazwali New York Times. Zawierała ona same dobre wiadomości, począwszy od newsa z jedynki: „Koniec wojny w Iraku”. I wszyscy, absolutnie wszyscy czytający się uśmiechali, nawet gdy już zrozumieli, że to nieprawda.
Yes mena można określić jako kogoś, kto nie może patrzeć bezczynnie na niesprawiedliwość. Na Kongres Praw Obywatelskich przybyło wielu Yes menów. Ktoś nie może wyegzekwować tego, co zgodnie z prawem należy się dziecku w rodzinie zastępczej i zamierza zamieszkać z tym dzieckiem w Urzędzie Gminy. Ktoś inny niezmordowanie tropi absurdy biurokratyczne, z którymi mierzą się obywatele. Jeszcze ktoś uparcie próbuje uświadomić burmistrzowi, że obywatele mają głos, mimo że ten publicznie oznajmia, iż demokrację dzieli od anarchii granica tak cienka, że lepiej się do niej w ogóle nie zbliżać.
Czasem, zupełnie jak Yes meni z filmu, czujemy, że nasza mała łódeczka tonie, a nasze starania są niczym wobec potężnych podmuchów ryczącej, cywilizacyjno-biurokratycznej zawieruchy. Wtedy szukamy miejsca, w którym możemy sobie posiedzieć z innymi Yes menami.
* Film „Yes meni naprawiają świat” („Yes Men Fix the World”, 2009) był wyświetlany podczas Kongresu Praw Obywatelskich dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora – AGAINST GRAVITY / PLANETE DOC REVIEW.
** Anna Mazgal, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych, przewodnicząca European Network of National Associations.
*** Na łamach Kultury Liberalnej opublikowaliśmy także tekst Joanny Kusiak, „Warstwy śmiechu, czyli kto się śmieje ostatni. Yes-meni naprawiają świat”.
„Kultura Liberalna” nr 63 (13/2010) z 30 marca 2010 r.