Katarzyna Kazimierowska
Metafora dworcowej skrytki. O „Dzieciach ze schowka” Ryū Murakamiego
Koszmarny obraz tonącego w znanych nam absurdach świata, bohaterowie o konstrukcji myśli na poziomie postaci z kreskówki, historia niczym z horroru klasy C. A jednak, od napisanej 30 lat temu książki Ryū Murakamiego, nie można się oderwać.
Czytać „tego drugiego” Murakamiego (drugiego, bo pierwszym jest znany w Polsce od kilku lat Haruki), to trochę jakby oglądać „Deathproof” według Quentina Tarantino i Roberta Rodrigeza, tyle że nakręcony w Japonii. Z taką dawką surrealizmu, absurdu i jednocześnie przyciągającej uwagę czytelnika magii słowa działającego na wyobraźnię dawno nie miałam do czynienia.
Świat „Dzieci ze schowka” znamy, ale tylko pozornie. To obraz miasta, jakiego kalkę z łatwością można by przyłożyć do Warszawy, Nowego Jorku czy Tokio, choć dzieją się w nim rzeczy niepojęte. Oglądany jest z perspektywy dwóch braci mlecznych, Hashi i Kiku, których całe życie określiło pierwszych kilkanaście godzin życia: obaj zostaną porzuceni przez swoje biologiczne matki w schowkach dworcowych i obaj cudem przeżyją, by całe życie borykać się z piętnem sierot, które nie miały przetrwać. Hashi, z delikatnego, zalęknionego i nieco autystycznego dziecka staje się męską prostytutką by skończyć jako owładnięty szaleństwem piosenkarz pop. Kiku, silny i dość agresywny sportowiec, szukając swojego brata, postanowi zniszczyć miasto, które zabrało bliskich mu ludzi. Ich postacie to metafora dwóch typów osobowości, aktywnej i pasywnej, ale też metafora trudnego dojrzewania, z góry skazanego na niepowodzenie w świecie, w którym każdy z nas cierpi na jakąś chorobę psychiczną.
U Murakamiego schowkiem jest sam świat, w którym rodzimy się, i w którym przygotowano nam pełen zestaw rozrywek. Od basenów i ogrodów zoologicznych po więzienia i szpitale psychiatryczne, można w nim spędzić całe życie, ale można też się zbuntować i wtedy otaczające nas, dotąd niewidzialne ściany, nagle stają się realne. Mamy tu i tajemniczą broń masowego rażenia, ukrytą pod wodą, i centrum miasta zamienione w niebezpieczne slumsy, pełne odrażających mieszkańców. I wreszcie bohaterów – wyobcowanych, wsobnych, samotnych na własne życzenie, chorych na jeszcze nienazwane choroby psychiczne. Autor, w metaforyczny sposób, za pomocą, surrealistach, filmowych wręcz scen, oraz przy użyciu traktowanych przez niego niczym kukiełki w dziecięcym teatrze bohaterów zdaje się mówić, że wystarczy przekrzywić nieco głowę, a za chwilę będziemy mogli przejrzeć się w obrazie Tokio. Niby w tylko trochę krzywym zwierciadle. A nasze życie tylko pozornie jest wolne od ograniczeń. Po prostu nie widzimy ścian własnego schowka.
Książka:
Ryū Murakami
„Dzieci ze schowka”
Świat Książki 2009.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 68 (18/2010) z 27 kwietnia 2010 r.