Szanowni Państwo,

wkrótce przypadają 80. urodziny Sławomira Mrożka! Jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy – o kontrowersyjnym życiorysie, którego intelektualne sekrety dopiero teraz – wraz z kolejnymi tomami korespondencji – przed nami się odsłaniają. Mrożek bez ceremonii wypowiada się o polskości. Krytycznie ocenia rzeczywistość tak Polski Ludowej, jak i III RP. Z obu zresztą się wyprowadził. Mrożek mówi o naszym społeczeństwie ważne i niepopularne rzeczy. Przestrzega, ale się nie narzuca. Warto się wsłuchać w jego głos. Ba, ale, czy sama twórczość autora „Tanga” w ogóle przetrwa próbę czasu? Co nowego mówią nam o niej, opublikowane  niedawno listy dramaturga do Wojciecha Skalmowskiego, Adama Tarna i Jana Błońskiego? Czy wyjazd Mrożka z Polski w 2008 r. – jak się wydaje, ostateczny – nie przekazuje nam coś ważnego o sile/słabości polskiej kultury?

Kłopot z Mrożkiem to wyzwanie ! Zapraszamy zatem Państwa na debatę: „Mrożek. Uchodźca” – już za tydzień, we wtorek 4 maja, w Klubie Chłodna 25, o godzinie 19.00. W spotkaniu udział wezmą: Maciej Englert, Kazimierz Kutz, Antoni Libera, Weronika Szczawińska oraz Jacek Wakar. Całość poprowadzi Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. Spotkanie organizujemy we współpracy z „Kulturą”, dodatkiem do „Dziennika Gazety Prawnej”, Klubem Chłodna 25 oraz m.in. Wydawnictwem „Noir Sur Blanc”. Patronat nad debatą objął Instytut Książki.

Zapraszamy także do lektury Tematu Tygodnia, w którym o Mrożku piszą: Jacek Wakar i Jarosław Kuisz. W zakładce „Pytając” o Mrożku rozmawia z Tadeuszem Nyczkiem Karolina Wigura. Zaś w zakładce „Czytając” Marta Bucholc przypomina „Baltazara”, autobiografię autora „Emigrantów”.

Zapraszamy!

Redakcja



W temacie tygodnia:

JACEK WAKAR: Mrożek albo mizantropia
JAROSŁAW KUISZ: Mrożek, czyli prawo do egoizmu



* * *

Jacek Wakar

Mrożek albo mizantropia

Z krakowskiego Dworca Głównego do siedziby Wydawnictwa Literackiego przy ulicy Długiej idzie się, bo ja wiem, może siedem minut. Był chyba kwiecień 2007 roku, przeszedłem tę drogę na miękkich nogach. Byłem bodaj kwadrans przed czasem. W WL-u miła pani informuje mnie z lekkim uśmiechem: „Pan Mrożek zaraz będzie. Zwykle przychodzi trochę wcześniej”. I patrząc na moją twarz, chyba już mocno pobladłą, dodaje: „Proszę się nie przejmować, jeżeli będzie odpowiadał krótko – po dwa, trzy słowa. To zupełnie normalne. Wcale nie znaczy, że rozmowa z panem mu się nie podoba”.

Przyszedł chwilę później. W dżinsach, zielonej kurtce. Wysoki, wyprostowany, niewyglądający na swoich niemal 77 lat. Wywiad, którego pretekstem była publikacja korespondencji Sławomira Mrożka z Wojciechem Skalmowskim, trwał niemal godzinę i był najtrudniejszy ze wszystkich, jakie przeprowadziłem. Pani z WL-u miała rację. Trzeba opanowania, by nie wypaść z roli, kiedy rozmówca na 10 kolejnych pytań odpowiada „tak”, „nie”, „bo takie było wtedy życie”. Gdy wypowiadał po kolei trzy – cztery zdania, byłem szczęśliwy, że cały ten stres nie pójdzie na marne.

Ożywił się kilka razy i wtedy nie musiałem go ciągnąć za język. Mówił o Polsce, w której od kilku lat mieszkał, i o tej dawnej, obserwowanej z oddali. Cichym głosem, słowa mocne, nieubłagane. Mrożek, to przeświadczenie dyktowane przez literaturę, nigdy nie zaprzeczał swej polskości, chociaż traktował ją niczym garb. Miał z ojczyzną otwarte rachunki. Miał do niej i miłość, i nienawiść. Miłość, dlatego że nigdy nie pozbył się za Polskę współodpowiedzialności. Nienawiść, bo raził go i drażnił lubujący się we wszystkich małościach, niestroniący od nikczemności naród. Bo wściekały go przybierane z upodobaniem narodowe pozy – „Polska Chrystusem narodów”. Widział w nich tylko puste gesty. I chyba jeszcze dlatego, że on – dotknięty nie tak dawno temu afazją, a po niej do normalnego życia przywrócony – nie zgadzał się zdecydowanie z przyzwoleniem na stan zbiorowej amnezji. Stroniąc od przyziemnej polityki, czas komunizmu doskonale pamiętał i nie dawał rozgrzeszenia. Mówiąc mi o tym, naprawdę się zapalił. Strasznie mi się to spodobało.

Wywiad wyszedł chyba nie najgorszy, a ja poczułem, że ten niezbyt sympatyczny, a może po prostu nieśmiały mruk, jest dla mnie pisarzem jeszcze bardziej niż wcześniej istotnym. Mrożek mówił wprost, że więcej pisać nie będzie, bo w pewnym wieku już się pisać nie powinno. On, może ostatni autor, który przy okazji opublikowania „Miłości na Krymie” tak zdecydowanie upomniał się o prawa pisarza w teatrze, teraz lekceważąco stwierdzał, że kompletnie nie interesuje go, co Jerzy Jarocki zrobił z tą właśnie sztuką w Narodowym. Nie widział i nie zobaczy – kompletnie wszystko mu jedno. Zatem nie uczestniczy, przechadza się krakowskimi ulicami, patrzy. Wtedy wydało mi się po raz pierwszy, że Sławomir Mrożek w roku 1996 wcale nie wrócił ze swej trwającej 33 lata emigracji. Raczej uczynił coś zupełnie innego – zamienił jedną emigrację, tę w najbardziej dosłownym znaczeniu, na emigrację wewnętrzną. Stan być może dla autora „Tanga” najbardziej odpowiedni, zdążył przywyknąć do niego przez całe życie.

„Mrożek. Uchodźca” – prowokujemy w tytule debaty. Prowokujemy, bo trudno dostrzec w nim uciekiniera, kogoś, kto wyjeżdża z kraju tylko dlatego, że gdzie indziej jest wygodniej, łatwiej. To co innego – wybór jedynej wolności, jaką w wymiarze społecznym i politycznym mógł zapewnić sobie człowiek XX wieku, w przeciwnym razie skazany albo przynajmniej narażony na represje ze strony totalitarnego systemu. Wieloletnia emigracja nie od razu zresztą stała się dla Mrożka wyborem na życie. Początkowo planował powrót, jednak kolejne wydarzenia skutecznie go od niego odstręczały. Przejmujący tego dowód daje wydany w ubiegłym roku tom korespondencji z Adamem Tarnem, do dzisiaj niewystarczająco, jak sądzę, opisany i zinterpretowany.

Tarn za swoją wiarę PRL zapłacił najwyższą cenę. W 1968 roku władza złamała mu życie, najpierw zmuszając do abdykacji ze stanowiska szefa „Dialogu”, a potem do wyjazdu. Z Mrożkiem zaczyna jednak wymieniać listy pięć lat wcześniej i przez pięć lat namawia go do powrotu. Argumentuje na różne sposoby: bo tu jest twoje naturalne środowisko, tu są czytelnicy i widzowie twoich sztuk, tu wreszcie jest dom polszczyzny – języka, w jakim tworzysz. To ostatnie wydawało się szczególnie ważne, ale dawało Mrożkowi broń do ręki. Pisarz mieszka w języku, a on z polskiego nigdy nie zrezygnował. „Tango” i „Portret” są przy tym dopełnieniem polskiej tradycji. W obu słychać echa romantyzmu, po ścianach przesuwają się cienie z „Wesela”.

Mrożek opiera się skutecznie, z czasem narasta w nim niechęć, potem już złość na Polskę. Prowadzi aż do oskarżeń – może najmocniejszych, jakie przez lata na ten temat czytałem. Aż w końcu powie: „Jestem szczęśliwy, że potrafiłem odejść z Polski. W kraju jak ona nic nie jest warte”.

Ostatnie lata to czas powrotu Mrożka. Teatry na nowo uwierzyły w jego twórczość, „Miłość na Krymie” Jarockiego i jego „Tango” (oba spektakle na warszawskiej narodowej scenie) wyznaczają niewątpliwie pułap możliwości. Kolejne wydawane tomy pokazują raz po raz olbrzymią wielobarwność pisarza i o niej też mógłby przypomnieć sobie teatr. Jest przecież Mrożek od komedii, mistrz absurdu i jest Mrożek – spec od dialogu, niezrównany, gdy idzie o komedie konwersacyjne, każda z ukrytym drugim dnem. Pamiętam z lat 80. reżyserowany przez Kazimierza Dejmka „Kontrakt” ze Zdzisławem Mrożewskim i Janem Englertem. Niewiele jeszcze wtedy rozumiałem, ale do dziś mam w uszach precyzyjne jak chirurgiczne ostrza riposty bohaterów, olbrzymie wrażenie zrobił na mnie zegarmistrzowski mechanizm tej sztuki.

No i jest jeszcze Mrożek, pardonnez-moi, narodowy. Ten od „Tanga”, które Jarocki otworzył teraz całkiem nieoczekiwanym kluczem, widząc w nim elegię na śmierć cywilizacji i konstatację o zwycięstwie barbarzyńców. Ten od „Miłości na Krymie” – jedynego w polskiej dramaturgii dzieła zamykającego wiek doświadczenia inteligencji w tej właśnie naznaczonej piętnem części Europy. Ten od „Emigrantów”, wymienianych przez Jana Kotta w trójce najlepszych sztuki Polski powojennej. I czekam na kolejny „Portret”, bo wbrew powszechnej opinii o jego wewnętrznym pęknięciu, mam go za arcydzieło. Nie znajduję bowiem drugiego dramatu, który z podobną przenikliwością i ironią pokazywałby specjalnie ściśle polskie rozdwojenie jaźni.

Dlatego cieszę się, że Mrożek jest. Czytam listy do Tarna, czekam na korespondencję z Erwinem Axerem i Stanisławem Lemem. I na „Dzienniki” jako na dopełnienie, a może i otwarcie kolejnych Mrożkowskich wątków. W nich może znajdzie swe ukoronowanie jego mizantropia, potraktowana nie jako poza, lecz świadomy wybór pisarza. Wybór przyzwoitości i godności. Aż tyle.

* Jacek Wakar, krytyk teatralny, redaktor naczelny „Kultury”, piątkowego dodatku do „Dziennika Gazety Prawnej”. Wykładowca PWST w Warszawie.

Do góry

* * *

Jarosław Kuisz

Mrożek, czyli prawo do egoizmu

„- Może by wyhodować co?
– A co, jakby już?
– Co podleci. Choćby i świnię.
– Eee, też mówicie…
– No to co insze. Może być i świnia futerkowa…”.
(S. Mrożek, „Indyk”)

„O, małe narody.
W intymnym ciepełku każdy zazdrości każdemu,
wszyscy pilnują się wzajemnie”
(M. Kundera, „Zdradzone testamenty”)

W 1960 roku Jan Józef Lipski napisał, że widmo Sławomira Mrożka krąży między Krakowem a Warszawą. Czytelnicy byli pod olbrzymim wrażeniem erupcji jego talentu tak plastycznego, jak i literackiego. Okazało się, że Mrożek zresztą postawi literacką, jak i biograficzną poprzeczkę znacznie wyżej niż ktokolwiek mógł się pół wieku temu spodziewać.

W trzy lata później wyszedł bowiem poza bezpieczny obszar literatury krajowej. Wyjechał i… nie wrócił. Nie był „typowym” emigrantem, nikt Mrożka oficjalnie nie prześladował, nie ścigał. Publikował w kraju, nadal wystawiano nad Wisłą jego sztuki. A jednak pisarz uporczywie nie wracał i nie wracał. Wracał za to dobrze znany od prawie 200 lat temat: polski pisarz a emigracja.

Tani patos był jednak nie na miejscu. Mrożek po prostu wrócić nie chciał. Bo… nie. „Tango” odniosło nadspodziewanie wielki sukces na świecie. Dramat przekładano na kolejne języki. Z pewnością siebie rósł apetyt na suwerenność.

Biografia pisarza może nas daleko poza (stereotypowy) spór o powielanie romantycznych stereotypów. W obłędnej karierze Mrożka, w jego nadzwyczajnym awansie społecznym dziś wyraźniej widać walkę o prawo do egoizmu.

Prawo do egoizmu twórcy być może tu i tam nie jest niczym nadzwyczajnym. Jednak w przypadku twórcy takiego, jak Mrożek, który zdobył szerokie uznanie, lecz urodził się 80 lat temu z wąskich bioder „małego narodu”.

A mały naród to sytuacja, jak zauważył Kundera. Autor „Nieznośnej lekkości bytu” (którego wyjątkowo często trapią tematy Mrożkowi bliskie) tłumaczył tyleż sobie, co dużym skupiskom, że owe mniejsze narody nie znają szczęśliwego poczucia bycia tu od zawsze i na zawsze. Nie jest to zatem koncept ilościowy, lecz przeznaczenie: ich istnienie „jest” wątpliwością, którą już potwierdziło doświadczenie. Każdy mały naród przeszedł bowiem kiedyś „przez przedpokój śmierci”. Wybitnym córkom i wybitnym synom wbijano więc w klapy ubrań ciężkie ordery oczekiwań i Historii.

Podobnie jak czeski pisarz, Mrożek miał tego dość i, niby to jadąc na wycieczkę… wybrał emigrację.

2.

Czy inkluzja takiego prawa do egoizmu, które niesie postawa Sławomira Mrożka, uczyni z małego narodu naród nieco większy, pozostaje do dziś sprawą otwartą. Dziś jednak – dzięki wydanym niedawno zbiorom listów Mrożka do Adama Tarna, Włodzimierza Skalmowskiego i Jana Błońskiego – dowiadujemy się, ile ćwiczeń w nonkonformizmie wymagała taka decyzja. Usilnie przekonywano bowiem autora „Tanga” do powrotu. I wcale nie trzeba było zaraz używać wielkich słów, czy pisać o jakiejś tam zdradzie.

Wystarczyło, nawet w dobrej wierze (jak czynił to, zapewne, m.in. Erwin Axer) straszyć pisarza, że jego talent, odcięty od źródeł własnej kultury, po prostu… wyschnie. Tylko tyle. Mrożek po „Tangu” przez długi czas nie napisał dramatu, który byłby jego godnym następcą. Pomimo pewnej buńczuczności, argumenty zatem – aż do kolejnego wielkiego sukcesu „Emigrantów” – zapewne padały na podatny grunt lęków. W liście z 1973 r. do Skalmowskiego ze Stanów Zjednoczonych Mrożek napisze: „próbowałem tu pisania utworu. I nie da się. Nie mogę, nie umiem pisać utworu bez najmniejszej relacji ze wszystkim, co mnie otacza materialnie, moją głową w relacji tylko do mojej własnej głowy”.

3.

Poza poruszającą panoramą prawdziwego przywiązania do konkretnych osób, wyłaniają się zza korespondencji wszystkie wypowiadane po cichu niepokoje polskich inteligentów co do siły polskiej kultury. Mrożek czy, inny bohater naszej debaty, Iwaszkiewicz, każdy na swój sposób zastanawiał się, czy: „niedookreśloność, a może nadmierną wielokierunkowość, wielotendencyjność i wewnętrzną niejednorodność polskości (…) poprzez opozycję wobec dojrzalszej kultury francuskiej”*.

Może ona nie jest taka krzepka, jak wynikałoby z przedmaturalnych podręczników? Może jest wręcz mizerna i niedojrzała – słabościami tak twórców, jak i odbiorców? Nic dziwnego, że w tylu miejscach korespondencji Mrożka powraca Witold Gombrowicz. Nic dziwnego, że – daleki od ekstremizmu lewicowych utopii czy narodowych fantazji – dramaturg w listach do Błońskiego z 1966 roku zachwyca się „Legendą Młodej Polski” Stanisława Brzozowskiego.

Jakby na potwierdzenie dramatycznych wyborów pisarza, w listach do Adama Tarna znajdujemy rzucane często jakby mimochodem, więc może tym bardziej cierpkie, uwagi: „Jestem szczęśliwy, że potrafiłem odejść z Polski. W kraju, jak ona, nic nie jest warte: tym mniej pieniądze, sława i zaszczyty. Wszystko sztuczne, wszystko na niby” (s. 152). Wreszcie: „…nigdy chyba Polska nie była takim rajem miernot jak obecnie…” (s. 306).

4.

Gdy Mrożek po raz drugi opuszczał Polskę, gdy wyjeżdżał z Krakowa – w którym w 1996 roku powitano go z pompą – niejeden czytelnik mógł kręcić głową. Usprawiedliwienie nagłą chorobą mogłoby być wystarczające, gdyby nie… opinie wygłaszane przez Mrożka od dziesięcioleci. Mrożek często – w mniej lub bardziej prześmiewczy sposób – wspominał o tym, że w Polsce razi go chamstwo i przemoc. Dużo więc pisał o strachu. Pisał, że zagranicą rzeczywistość odczuwa się słabiej. Bardzo często wspominał o tym, że się w Polsce boi.

Wybrał więc siebie. Własną wolność, bez oglądania się na lokalne zobowiązania wobec wspólnoty. Do Jana Błońskiego Mrożek kiedyś napisał: „Jednym z moich sekretów, które dopiero teraz mogą pójść do archiwum, było poczucie obcości, dręczące mnie w Polsce od dzieciństwa. Obcość, więc nieprzystosowanie, więc strach. Że w pewnym okresie byłem uważany za superpolskiego pisarza, takiego prawie od kotleta schabowego i Kościuszki, to tylko sukces mojej mimikry…” (s. 492). Może – także dzięki autorowi „Tanga” – na naszych oczach dogorywa fatalny mit „polskiego twórcy”?

Mrożek to nie jest jedyny pisarz, który wspomina o tym, że miejsce urodzenia jest dla niego balastem – może jednak jednym z nielicznych, którzy mieli odwagę przełożyć swoje myśli na czyn. Wyjechać, by być pisarzem, który sam kształtuje swój los, kieruje się rozumem, ironią, zwątpieniem – na przekór bezpiecznemu konformizmowi w przytulnych ramach „małego narodu”.

Uznanie dla dramaturgii Mrożka na świecie przeminęło. Ba, wiele utworów pisarza jest splecionych z Polską Ludową tak mocno, jak XX z AA w „Emigrantach”, iż trudno sądzić, że zniosą próbę czasu.

A jednak w polskiej kulturze Mrożek kontynuuje tradycję trudniejszą do pielęgnacji, nieco mniej rozwiniętą: Andrzeja Bobkowskiego, Witolda Gombrowicza… Ryzyka, że odmienna opinia zrodzi w rodakach dramatyczne wrażenie nieładu. To mało i – w perspektywie dwóch stuleci – bardzo dużo.

* A. Zawada, Jarosław Iwaszkiewicz, Warszawa 1994, s. 182.
** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

Do góry

*** Autorka plakatu: Magdalena Drobczyk


„Kultura Liberalna” nr 68 (18/2010) z 27 kwietnia 2010 r.