Jerzy J. Kolarzowski
Między Łebą, Słupskiem a Wolinem
W latach 1975 – 1998 Słupsk był miastem wojewódzkim środkowego wybrzeża. Obecnie znajduje się tam kilka uczelni wyższych i znacząca kolekcja portretów Witkacego, zebranych w miejscowym muzeum. Zachowane zabytki – głównie gotyckie – pochodzą z końca XIII i XIV wieku, kiedy miasto było samodzielnym księstwem, broniącym swej autonomii przed zakusami Brandenburgii. Co kilka lat odbywa się w nim zjazd rodzin mających swoje korzenie w społeczności słowińskiej.
W północno-zachodniej Polsce, między Poznaniem a Łebą, żyje kilkadziesiąt rodzin z oryginalnej grupy etnicznej Słowińców. Kroniki prowadzone przez niektóre rodziny sięgają XVI wieku. Szczególne miejsce zajmują w nich opisy ruchów migracyjnych, które miały miejsce w XVII stuleciu. Potrafiący czytać szczególny rodzaj staroniemieckiego zapisu dowiadują się o ucieczkach z terenów Prus i całej Rzeszy w czasie wojny trzydziestoletniej, a także o emigracji arian po 1658 roku z terenów Rzeczpospolitej. Gościnni Słowińcy pozwalali opuszczającym swoje domy zatrzymywać się na dłużej. Ruch migracyjny między Królestwem Prus a Rzeczpospolitą ustaje mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych XVII stulecia, by z początkiem wybuchu wojny północnej (1700 – 1721) ponownie się ożywić, choć na mniejszą skalę niż miało to miejsce wcześniej.
Niemiecki romantyzm, który charakteryzował się pietyzmem do kulturowych odmienności w ich lokalnych przejawach dokonał przebudzenia poczucia odrębności wśród społeczności żyjących nad środkową Odrą i Bałtykiem. Łużyczanie, Kaszubi i wiele innych małych społeczności narodowych w Europie północnej, centralnej i południowej szukało swych korzeni i swoistości językowo-kulturowych. Nazwa „Słowińcy” nie była wtedy jeszcze znana. Została ona upowszechniona przez rosyjskiego etnografa Aleksandra F. Hilferdinga (1831 -1872). Badacz ten, członek Petersburskiej Akademii Nauk, w pośmiertnie wydanej pracy Onieżskije byliny -1873 opisał język kaszubski i jego dwie odmiany wschodnią i zachodnią. Reliktowej grupie ludności używającej dialektu zachodnio-kaszubskiego, zamieszkującej północno-zachodnią część Pomorza aż po wyspy Wolin i Uznam nadał nazwę Słowińców. Od XVIII wieku grupa ta ulegała silnym naciskom germanizacyjnym. W działaniach tych ciemną kartą zapisało się duchowieństwo. Nie tylko pastorzy luterańscy, którzy od zawsze podkreślali swój etniczny związek z żywiołem niemieckim, ale i księża katoliccy, którzy stopniowo, w kolejnych miejscowościach podporządkowywali się nakazom odprawiania nabożeństw, udzielania ślubów, chrzcin i pochówków wyłącznie w języku niemieckim.
Kościół katolicki, który wcześniej był narzędziem represji i germanizacyjnego ucisku, po zjednoczeniu Niemiec w 1871, sam stał się ofiarą wprowadzonej wówczas polityki Kulturkampfu. Szczególnie nasilenie tego antagonizmu nastąpiło na wschodzie Rzeszy, w związku z gorliwie wprowadzaną polityka antykatolicką realizowaną przez rząd kraju związkowego w Prusach. Szykany, a nawet likwidacja struktur kościelnych spotykały się z przychylnością ludności, wywodzącej się ze wszystkich grup społecznych. Działające w głębi Rzeszy Stronnictwo Starokatolickie zezwalające na małżeństwa księży i wprowadzające do obrządku łacińskiego dialekty staroniemieckie nie rozwinęło swej aktywności na terenach przygranicznych, a więc nie działało wśród Polaków, Ślązaków czy Kaszubów. Może dlatego rodziny słowińskie zarówno te zamieszkujące w Niemczech, jak i te nieliczne w Polsce, do dzisiaj pozostają katolickie, luterańskie lub mieszane.
W latach 1919 -1920, po zakończeniu działań wojennych w ramach pierwszej wojny światowej, Pomorze Środkowe znalazło się w obrębie Republiki Weimarskiej i ziem zamieszkałych przez Kaszubów. W nikłym stopniu objęte zostały plebiscytami etnicznymi przeprowadzanymi w wyniku ustaleń konferencji pokojowej w Wersalu.
Po roku 1945, Słowińcy często uznawani za Niemców, ponieważ przed wojną zamieszkiwali ziemie niemieckie i posługiwali się biegle językiem niemieckim, zaczęli być szykanowani i wysiedlani. Nie cieszyli się zaufaniem władz PRL-u. Infiltracja ich środowiska była częstym zjawiskiem, a wielu z nich zmuszono do emigracji. Znaczna liczba znalazła się w obozie przesiedleńczym Finkenwerder, położonym na przedmieściach Hamburga, dlatego też osiedlali się w rejonach tego odbudowywanego po bombardowaniach alianckich miasta i w sąsiednich wsiach. Kilkaset osób przetrwało jednak lata pięćdziesiąte. Normalizacja stosunków PRL – RFN nasiliła emigrację zarobkową, co spowodowało, że liczne stare domy pozbawione były gospodarzy. Od końca lat sześćdziesiątych materialne ślady ich egzystencji: architekturę, wyposażenie wnętrz, czy rękodzielniczą sztukę ludową zaczęto gromadzić w skansenie – Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach – położonym na obrzeżach Słowińskiego Parku Narodowego.
Do dziś w Polsce pozostało zaledwie kilkanaście rodzin. Rok 1989 nieliczni Słowińcy przywitali z ogromną nadzieją. Nadzieja na likwidację barier paszportowych, możliwość wyjazdów i przyjazdów w rodzinne strony niejednej rodzinie pozwoliła przetrwać następne lata. Niemniej sytuacja ekonomiczna zwłaszcza tych, którzy utrzymywali się z rolnictwa w czasach nadchodzącej transformacji była bardzo trudna. Z popegeerowskich ziem województwa koszalińskiego pochodził słynny film dokumentalny „Arizona”. Otwartość na Zachód rozerwała i tak słabe relacje sąsiedzkie z ludnością przesiedlaną ze Wschodu. Duchowni apelujący o pozostawanie w kraju i utożsamiający społeczeństwa Europy Zachodniej z „cywilizacją śmierci” zaczęli być traktowani lekceważąco.
Od Prusaków z Brandenburgii rodziny Słowińskie różnią się arystokratycznym stylem bycia połączonym z prostotą. Mają talent do nauki języków obcych i znamionuje ich ogromna gościnność. W miesiącach letnich w ich domach rozbrzmiewa różnojęzyczny gwar z całej niemal Europy. Uważają, iż mają niepisane prawo odróżniać się od Niemców niechęcią do służby wojskowej i umundurowania. Często bywają pacyfistami, co wyraża się na przykład ich szczególną czcią wobec Carla von Ossietzky`ego (laureata pokojowej nagrody Nobla w roku 1935), więzionego przez hitlerowców w licznych obozach koncentracyjnych m. in. w Dachau i w Kostrzynie nad Odrą, który zwolniony przez nazistów pod naporem międzynarodowej opinii publicznej, zmarł od odniesionych obrażeń w roku 1938.
Od ludności rdzennie polskiej różni ich nie tylko charakterystyczne przywiązanie do lokalnego folkloru, ale przede wszystkim sięgający czasów Kulturkampfu radykalny antyklerykalizm. U jednej z takich rodzin mieszkającej, na wschód od Białogardu, przed kilku laty usłyszałem taką wielkanocną przemowę: „Panie Boże pozwól nam zachować poczucie, że jesteśmy przyzwoitą rodziną. Porządna rodzina to taka, z której nikt nie musi iść pracować do policji ani zostać księdzem. Niech nikt z nas nie musi zakładać jakiegokolwiek munduru. Niech tez żaden z naszych synów nie zostanie odcięty od naszej kultury w takim stopniu, że zwichnie mu to charakter i wstąpi do seminarium”.
Po spożytym posiłku, spytałem gospodarza, co kryło się za wypowiedzianymi przez niego słowami. Po dłuższym zastanowieniu odpowiedział: „my Słowińcy żyliśmy i żyjemy jakby na obrotowym przedmurzu. Cała Polska to takie obrotowe przedmurze. Do krytyki literackiej nawet określenie to trafiło, ale nie zdołało się upowszechnić**. A od wszelkiej władzy i od duchownych trzymać trzeba się z daleka. Owszem, kogoś zacnego z ich grona można czasem w progi domu zaprosić, ale musi to być naprawdę zaufana osoba”.
Współcześnie słowińskie rodziny swoje dzieci wysyłają na południe Polski do szkoły rzemiosł artystycznych w Brzozowie. Corocznie, niektórzy przedstawiciele ich środowiska organizują międzynarodowy festiwal archeologiczny na wyspie Wolin.
Przypisy:
* Na przykład w: Piskor S., „O tożsamości polskiej”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.
** Jerzy J. Kolarzowski, doktor nauk prawnych.
„Kultura Liberalna” nr 69 (19/2010) z 4 maja 2010 r.