Karolina Wigura
Habermas po niemiecku czytany
Słowo w słowo, zdanie w zdanie, na tym polega to seminarium. Mamy czytać po jednym akapicie i rozmawiać. Interpretować. Kierunek: filozofia polityki. Dziesięć osób. Czwarty, piąty rok studiów. I ja na doczepkę.
– Bo Habermasa nikt nie czyta – tłumaczy na wstępie wykładowca, zwany w Niemczech „der Dozent”. Niewysoki człowiek z reklamówką, drepcze zabawnie małymi krokami do sali. Ale później, gdy siedzi już za stołem i opowiada o filozofach, ujawnia charyzmę. Widać, że to temat jego życia. – Wszyscy boją się jego trudnego języka. Ja chcę pokazać, że to tylko przesądy.
Zaczynamy więc o Habermasie – intelektualiście publicznym.
Jednym z założeń teorii krytycznej było, by analizować nie tylko interdyscyplinarnie, ale też prostym językiem. Der Dozent rozmarza się, mówiąc o charakterystycznej Habermasowskiej ironii, o ciętym języku tego filozofa, który choć pisał książki językiem najtrudniejszym z możliwych, postulat zrozumiałości języka realizuje od lat w licznych artykułach do gazet (wyrażając nierzadko zupełnie szczere rozsierdzenie).
– Część z niemieckich gazet odwzajemnia Habermasowi ten ton. Habermasa się szanuje, ale też traktuje z ciepłą ironia. Na przykład w ubiegłym roku, na osiemdziesiąte urodziny „Die Zeit” poświęcił mu okładkę. Czy wiecie Państwo, co na niej umieszczono?
Niemcy milczą.
– Tytuł „Weltmacht Habermas”. I zdjęcie Habermasa, zagubionego na tle ogromnej biblioteki – odpowiadam.
* * *
– Wprowadźmy nieco szerszego kontekstu – proponuje wykładowca. – Co to była szkoła frankfurcka?
Zgodne milczenie. Zachęcona, mówię kilka zdań o szkole „interdyscyplinarnego materializmu”.
Der Dozent jest jednak nieustępliwy. Kolejne pytania sypią się zza twarzy ubranej w błyszczących szkieł okularów.
– Kto jeszcze należał do szkoły frankfurckiej? Z czego wynikał spór między Habermasem i Horkheimerem?
Wszyscy milczą, nie ma rady. Mówię różne rzeczy, których nauczono mnie w Warszawie. I myślę: niech osoby, które lubią krytykować polskie uniwersytety, ważą dobrze następne kąśliwe zdania…
* * *
Czytamy. Książka pochodzi z 1988 roku i nazywa się „Nachmetaphysisches Denken”. To krytyczne omówienie filozofii europejskiej po 1900 roku. „Papież lewicy” porównuje swoją dziedzinę do dwunastotonowych utworów, do literatury, w której załamała się tradycyjna struktura opowieści, ale też do poczwarnej architektury z lat 70. „Czy istnieją podobieństwa z architekturą postmodernistyczną, która wraca słabo prowokacyjnymi gestami historycznej dekoracji i wyklętych ornamentów?” – pyta. Później wymienia cztery najważniejsze jego zdaniem nurty dwudziestowiecznej filozofii: filozofię analityczną, fenomenologię, zachodni marksizm, strukturalizm.
Wykładowca nie odpuszcza. Po kolei stara się dowiedzieć, czy ktoś słyszał coś kiedyś o którymś z nich.
– Najważniejszym pytaniem fenomenologii było, jaka jest różnica między opisem rzeczywistości, a rzeczywistością samą – mówi następnie.
Przez chwilę panuje milczenie. Postanawiam, że nic już nie powiem. Nie można tak dominować grupy. Nareszcie ktoś się odzywa.
– Rzeczywiście, proszę Pana, to zupełnie jak z tymi statusami na Facebooku.
* * *
Więc jak to, pytam samej siebie w następnych dniach, Niemcy nie lubią, nie chcą znać, nie czytają swojego największego filozofa? Może wolą Sloterdijka, młodszą od Habermasa o kilkadziesiąt lat gwiazdę, której szkodliwość Habermas starał się onegdaj udowodnić tak samo, jak Horkheimer udowadniał jego szkodliwość? A zresztą, jak ma się tych dziesięciu seminarzystów do dziesiątek redaktorów, wydających dzieła zebrane Habermasa, nieprzebrane morze tomów omówień – i ich czytelników?
Odpowiedź w jakimś sensie przynosi inne seminarium, kilka dni później. Rozmowa jest o „Obronie Sokratesa” i „Kritonie”. Referent przedstawia bohatera obu platońskich dialogów.
„Sokrates uważał, że filozof to taka osoba, która nic nie wie”.
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członek Redakcji „Kultury Liberalnej”, piątkowego dodatku „Kultura” do „Dziennika” i miesięcznika „Europa”.
„Kultura Liberalna” nr 69 (19/2010) z 4 maja 2010 r.