Grzegorz Brzozowski

Strategie przetrwania: zatoka delfinów, pustynia Tuaregów. Planete Doc Review na gorąco (10-11.05.2010)

Wśród festiwalowych propozycji wyróżniają się filmy oddające głos uciśnionym mniejszościom (Tuaregowie), jak i zagrożonym zwierzętom („Zatoka delfinów”). Filmowcy śledzą sposoby obrony ich interesów tam, gdzie struktury ONZ czy Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej zdają się nie sięgać. Zważywszy, że realizatorami dokumentów są przedstawiciele Zachodu – konkretnie tych krajów, które weszły z konflikt z filmowanymi regionami – warto przyjrzeć się strategiom, jakie przyjmują dla ochrony uciśnionych w obcych im kulturowo obszarach.

1.

Opowieść Dominique Margot o grupie Tuaregów walczących o emancypację wprowadza w ukryty wymiar kolonialnej opresji. Brak autonomii terytorialnej, narażenie na samowolną politykę wewnętrzną państw administrujących rejon Sahary, wreszcie daremne oczekiwanie na skuteczną interwencję międzynarodowych. Na to nakłada się kwestia kulturowa – konflikty z arabskimi sąsiadami m.in. w kwestii praw kobiet, czy ograniczenia tradycyjnego nomadycznego trybu życia. Problem pogłębia dodatkowo zaangażowanie międzynarodowych potęg w rozdzielanie zasobów Nigru, jednego z najuboższych krajów świata, na obszarze którego również zamieszkują Tuaregowie: zostają oni wystawieni na wiatr niosący radioaktywny pył z odkrywkowych kopalni uranu wydobywanego na ich terytorium.
Wszystkie te czynniki sprawiają, że Tuaregowie chwytają wreszcie za tytułowe „Gitary i kałasze”.
W sojusz z wyklętym ludem pustyni wchodzą francuscy filmowcy, potomkowie dawnych kolonizatorów, którzy teraz śledzą losy Tuarega oscylującego między karierą muzyka w Paryżu, a odwiedzaniem swych współplemieńców walczących na pustyni. Walka zbrojna wydaje się skazana na porażkę w świetle ciągłych napadów administratorów Sahary na tuareską ludność cywilną. Pozostaje walka przy użyciu dźwięków niebędących już nawet oryginalną muzyką Tuaregów, ale mieszanką gatunków czytelnych dla współczesnego odbiorcy.
Film ogląda się chwilami nawet na granicy znużenia. Być może przez nadmiernie energetyzujący początek, gdy z pustynnych krajobrazów przenosimy się na scenę tuareskiego zespołu Toumast, przy gitarowym intro kojarzącym się nieco z The Doors. Autorzy nie uczynili jednak z dokumentu medytacji nad sensem wolności splecionej z pustynnym krajobrazem. Jedynym środkiem energetyzującym opowieść pozostaje muzyka – jedyne narzędzie wyrazu zagrożonej mniejszości.
Widzimy zatem kilka niezwykłych scen z muzycznego życia Tuaregów. To historie z życia nomady w wielkim mieście. Głównego bohatera, który po wejściu do studia nagrań, choć poprzednio potrafił zagrać na gitarze ze strunami z dętki rowerowej, zaczyna się blokować: nie może śpiewać do mikrofonu ani posługiwać się metronomem. Czy też moment, gdy kobiecy zespół tuareski gromadzi się na dziedzińcu na odśpiewanie pieśni o pokoju, po czym zaczyna się kłócić o porządek zabierania głosu. Czy piosenki okażą się wystarczająco silnym narzędziem, by przysłużyć się sprawie Tuaregów czy staną się jedynie środkiem wyrażania ich bólu? Czy widz po obejrzeniu dokumentu zrobi coś więcej poza wyszukaniem egzotycznej muzyki w Internecie?

2.

Wątpliwości co do potęgi muzyki nie mają bohaterowie drugiego filmu w reżyserii Louie Psihoyosa: to aktywiści tęsknie przywołujący przewrót, jakiego w masowej świadomości dokonało nagranie w latach 60tych płyty z wielorybimi śpiewami. Doprowadziło ono do radykalnego ograniczenia połowu waleni. Teraz stawiają sobie za cel zdobycia nagrań z ukrytej, pilnie strzeżonej japońskiej zatoki, w której trwa rzeź delfinów. Jest to swego rodzaju „mission impossible”. Arsenał, jaki Amerykanie wykorzystują do obrony uciśnionych stworzeń, jest rzeczywiście imponujący: angażują przedstawicieli studia filmowego, płetwonurków, surferów.

Kapitanem drużyny zostaje Ric O’Barry, charyzmatyczna postać dręczonego wyrzutami sumienia trenera pierwszych delfinów – ujętych na potrzeby serialu Flipper, który zainicjował falę zainteresowania aqua-parkami. Te stały się z czasem miejscem kaźni waleni, z czym skruszony trener nie może się pogodzić. Staje się przykładem kariery od milionera do aktywisty, sprawiającego przy pierwszym wrażeniu wrażenie paranoika w walce z japońską zmową przeciw waleniom. Jego zapał nawróconego działacza dodaje filmowi energii, choć jednocześnie naraża go na zarzuty podążania za jedną tylko prawdą.

Przeciwnikami są władze prowincjonalnego miasteczka, strzegące tajemnicy zatoki i śledzący zagranicznych przybyszów. Utarczka z nimi przypomina zabawę w kotka i myszkę lub ucieczkę gimnazjalistów przed francuskimi żandarmami. Tym razem to właśnie pielęgnowane od stuleci prawa lokalnej społeczności występują przeciw trosce przybyszów z Zachodu. Ryby są częścią lokalnej diety Taiji, a jego historia rybołówstwa sięga XVII wieku. Oddani pluralizmowi aktywiści muszą poradzić sobie z pytaniem: jak szeroko postrzegają wspólnotę, której interesów chcą bronić.

Aktywiści nie wahają się sięgnąć do radykalnej argumentacji: błędem w relacji ludzi z delfinami jest nacisk na jej antropocentryzm, wyraźny chociażby w komunikowaniu się z nimi w języku migowym, w którym, z przyczyn obiektywnych delfiny mogą wyrażać się w sposób nieco ograniczony. Za ich akcją kryje się zatem propozycja zdecydowanego upodmiotowienia zwierząt: delfiny zostają uznane nie tylko za przebywające na tym samym poziomie łańcucha pokarmowego co człowiek, ale i za obdarzone świadomością – m.in. własnego oddechu, zdolne zatem do popełnienia samobójstwa.
Dokument nie próbuje wgłębiać się w kulturową argumentację, okrucieństwie częściowo tłumaczącą Japończyków, przytoczoną przez jednego z rozmówców: „ludzie z Zachodu zabijają krowy, a Japończycy delfiny”. Zostaje ona uznana za powidok imperialnych ambicji Japonii i próby postawienia na swoim wobec Zachodu.
Pozostaje za to trzymająca w napięciu, nakręcona przy użyciu nocnych kamer, na kształt „Blair Witch Project”, akcja zdobywania nagrania z ukrytej zatoki. Towarzysząca im, jak i wielu innym scenom filmu muzyka, jest dość nachalna; zdaje się wprowadzać widza w pożądane przez realizatorów stany emocjonalne.

„Zatoka delfinów”, Oscarowy pogromca „Królika po berlińsku” Bartka Konopki, to zatem przede wszystkim manifest wiary w moc środków masowego przekazu: jeśli uda się nagrać ukryty proceder, jeśli świat zobaczy, jak woda zatoki miesza się z krwią, może coś się zmieni. Trudno powiedzieć, czy film prowadzi do wzajemnego zrozumienia stron konfliktu, lecz z pewnością zachęca do mobilizacji. Ostatnie ujęcia zamyka adres strony internetowej na której można dołączyć do akcji ochrony „przyjaciół”.

Jednak na razie, mimo prób mobilizacji i najwyższych filmowych nagród, procederu nie powstrzymano. Na film ciągną jednak tłumy.

Filmy:

Gitary i kałasze, reż. Dominique Margot, Szwajcaria-Francja 2009
Zatoka delfinów, reż. Louie Psihoyos, USA 2009

*<em> Grzegorz Brzozowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, student kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.</em>