Joanna Kusiak

San Juan, Puerto Rico: Plaza las Americas


W San Juan, jak na całych Karaibach, jest gorąco i wilgotno. W najzimniejsze dni zimy jest tu około 25 stopni Celsjusza, zazwyczaj jednak temperatura utrzymuje się powyżej 30 stopni. W tym sensie Plaza las Americas może być potraktowana jak gigantyczna lodówka zrzucona z helikoptera w sam środek miasta: na pewno przypomina ją kształtem i estetyką zewnętrznej formy architektonicznej. Do lodówki, jak wiadomo, idzie się w celach konsumpcji. Ale nie tylko.

Plaza las Americanas to zmaterializowany American Dream całych Karaibów. W chwili budowy było to największe centrum handlowe w USA, później spadło na trzecie miejsce. W sterylnych wnętrzach o chłodnych barwach i klimatyzacji działającej na tyle sprawnie, by odwiedzające, ubrane w zwiewne karaibskie suknie, zdążyły poznać egzotyczne tu uczucie zimna, niekończące się korytarze i poziomy pozwalają na to, co w zamerykanizowanym San Juan jest czynnością niemal zapomnianą: chodzić. Miasto bowiem, jak to w Ameryce bywa, nie jest przystosowane do istnienia pieszych, którzy tym samym rzeczywiście nie istnieją. Kto próbował wąskim chodnikiem iść w wilgotnym upale wzdłuż sznura samochodów, ten wie, o co chodzi. Pieszych widać jedynie w Condado, turystycznej dzielnicy na wybrzeżu i w dzielnicy studenckiej. Pieszy w innych częściach jest zjawiskiem dużo bardziej egzotycznym niż gekon czy salamandra.

W lodówce Plaza las Americas tymczasem można chodzić bez poczucia umęczenia. Naturalnie, właściciele sklepów liczą na to, że podczas spokojnej flânerie nie oprzemy się parze sandałów z klejnocikami albo telewizorowi LCD. W tym miejscu należałoby zatem przepisać i podpisać się pod wszelkimi słusznymi narzekaniami, że przestrzeń sprywatyzowana zjadła publiczną. Bo przecież moglibyśmy iść teraz bulwarem pod kokosowymi palmami, spoceni, ale trudno, bo w wielkich słomkowych kapeluszach, owiewani karaibskim, pełnym słońca wiatrem, pozdrawiając uśmiechem chłopców o dominikańskich rysach i grających w skata starych boriquas. Moglibyśmy, ale nie możemy, pozostaje więc pojechać samochodem do Plaza las Americas z samego rana, przed otwarciem sklepów i zobaczyć, jak rak przestrzeni publicznej zaczyna podgryzać Wielką Lodówkę. Od ósmej przychodzą tu biegacze w dresach i czapkach bejsbolowych, trenując kondycję na długich dystansach handlowych alej. Biedni, których nie stać na domową klimatyzację, przychodzą się ochłodzić, dosypiają na ławkach albo przysiadają przy fontannie. Wraz z otwarciem sieciowej księgarni starzy boriquas, którzy z góry mówią, że nie będą nic kupowali, zajmują stoliki do czytania gazet i rozkładają szachy.

* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 71 (21/2010) z 18 maja 2010 r.