Agnieszka Wądołowska
„Bez serc, bez ducha”, czyli „Kompleks Portnoya” w wykonaniu Teatru Konsekwentnego
W repertuarze Teatru Konsekwentnego czytamy, że jest to przedstawienie inspirowane powieścią Philipa Rotha. Ciekawe słowo ta inspiracja. Taka praktyczna baryłeczka do przechowywania różnych różności – żeby użyć cytatu z „Kubusia Puchatka” jako prostej metafory. Znaczy tyle, że przedstawienie ma coś wspólnego z książką. I ma nawet całkiem sporo. Niestety, jest parę ale…
Po pierwsze, brakuje tak zwanego „ducha”. Reżyser i scenarzysta (jak również założyciel teatru) Adam Sajnuk rozpisał strumień świadomości powieść na role. Stworzył dość dosłowną ilustrację do monologu, który książkowy Aleks snuje podczas wizyty u doktora Spielvogle’a. Nie ma więc na scenie miejsca na freudowską kozetkę, z której tytułowy Aleksander Portnoy mógłby wyrażać swoją tytułową skargę (oryginalny tytuł „Portnoy Complaint” dosłownie znaczy tyle co „Skarga Portnoya”). Za to jest miejsce na postaci rodziców i kochanek Aleksa. Pozbawienie tekstu czytelnej ramy narracyjnej, rozpisanie monologu na głosy jak i realistyczna konwencja całego przedstawienia stępiły tekst, odebrały mu celność subiektywnej kpiny. Bo trzeba przyznać, że choć książkowym Aleksem targa złość, bunt i poczucie winy na przemian z sentymentalizmem, podnieceniem i rozrzewnieniem, nie traci ani na chwilę autoironicznego tonu. Realistyczne dopowiedzenie, jakim w tym wypadku jest dokładne pokazanie treści, nie oddaje jego szyderczo- buntowniczego stylu, a tym samym odziera tekst z najważniejszego elementu.
W powieści Philipa Rotha, prowokacyjnego amerykańskiego prozaika, bohater w czasie psychoanalitycznego seansu stara się dokopać do źródła swojej frustracji, poczucia winy i odrzucenia. Tworzy przy tym obraz hermetycznej społeczności amerykańskich Żydów z lat 60tych, których życie codzienne reguluje cała masa norm: społecznych, kulturowych, a nade wszystko religijnych. Uroczą kulminacją świadomości, że wszystkie sfery życia podlegają regulacjom jest pytanie małego Aleksa: „A czy my wierzymy w śnieg?” W przedstawieniu jednak i tak już subiektywnie przedstawione przez Aleksa postaci stają się zupełnie jednowymiarowe. „Bez serc, bez ducha.” Zostają szkielety, chodzące stereotypy z nieznośnie przewidywalnymi zachowaniami. To jak mało śmieszny szmonces, o znanej z góry puencie.
„Zahamowania nie rosną na drzewach – wymagają cierpliwości, skupienia, oddanych i pełnych poświęceń rodziców, no i posłusznego pracowitego dziecka, a już po kilku latach wyrośnie z niego wiecznie spięty, zablokowanych człowiek” – analizuje sam siebie tytułowy bohater. Portnoy jest wzorcowym przykładem potwierdzającym freudowskie założenie, że kultura jest źródłem cierpienia jednostki, że normy regulujące życie zbiorowości niszczą indywiduum. Jedynym wyjściem jest uderzenie w tabu, dlatego też Portnoya cechuje perwersyjna wręczy przyjemność z łamania wszelkich zakazów. W obsesyjnej masturbacji znajduje największe rozładowanie. Jednak z tą przyjemnością nierozerwalnie związana jest świadomość winy i permanentne poczucie wstydu oraz nie odstępujący go lęk przed karą. Walka Erosa z Tanatosem. Starcie super ego i id. W przypadku Aleksa jest to też konflikt między dwiema kobietami – matką, źródłem oczekiwań i zakazów i Małpką, której przezwisko ma oddawać jej sprawność seksualną, źródłem zaspokojenia. Ta pierwsza ma dwa oblicza – grozi nożem niejadkowi (podręcznikowy już dzisiaj przykład lęku przed kastracją), krzyczy, kontroluje, karci, wie jak wzbudzić poczucie winy i łzy, ale jest jednocześnie niedoścignionym ideałem. Jak zatopiony w bursztynie owad w jego pamięci precyzyjnie zachował się moment, gdy powoli wkładała pończochy. Przeciwwagą dla niej jest Małpka, obraz oddania się instynktom, nieskrępowania seksualnego i uwolnienienia od wszelkich norm. Właściwie wszystkie kobiety, jakie Aleks poznaje, są wersjami Małpki. Wszystkie, oprócz matki, grane są przez jedną aktorkę – dla bohatera wszystkie zlewają się w jednorodny obiekt pożądania, pożądania wbrew normom i zakazom swojej społeczności.
Gdy „Kompleks Portnoya” ukazał się 1969 roku, w dobie rewolucji obyczajowej, miał budzić kontrowersje bezpruderyjnymi opisami wybujałej seksualności. Dziś już byle scena z parą kotłującą się po łóżku nie gorszy widza. Widz już za dużo widział. A samo burzenie tabu związanego ze słowem na „s” nie budzi już dziś emocji, wydaje się być wyważaniem otwartych drzwi. Podobnie było w przypadku „Przebudzenia Wiosny” wystawianego w 2008 roku w Teatrze Powszechnym. Frank Wedekind już pod koniec XIX wieku pisał o seksualności dziecięcej. U Wedekinda, podobnie jak u Rotha, ukarani przez społeczeństwo zostają ci którzy z całą naiwnością szukają prawdy w czystej formie, w zupełnie nieskrępowanej i nieograniczonej społecznymi normami zachowań. Kiedy dają się ponieść nie okiełznanym jeszcze emocjom – pożądaniu i melancholii (namiętności i samotności) – wpadają, w ten sam co Portnoy, wir napędzany pędami życia i śmierci. Jednak społeczeństwo dopilnuje, żeby jego wartości zostały utrzymane. Samobójstwo jednego z młodzieńców zostanie wytłumaczone jako czyn potwierdzający jedynie słuszność ładu moralnego, a niechciana ciąża zostanie na siłę usunięta. Społeczeństwo nakłada popędom kaganiec, tłamsi i tłumi. Oba teksty były prowokacyjne w momencie ich pisania, dziś jednak nie budzą już kontrowersji. To nie tak, że poradziliśmy sobie ze swoja seksualnością i tym, jak urabia nas społeczeństwo, ale oswoiliśmy się z tym, że o tym rozmawiamy. Jeżeli tę ważną, ale już nie wstrząsającą treść, podać w zwyczajnym opakowaniu to: „jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca?”.
Jak ma gorszyć, skoro nie gorszy?
Wiele można zarzucić przedstawieniu w Starej Prochowni, ale na pewno jest impulsem, by sięgnąć do powieści Rotha, którą „Time” zaliczył to 100 najważniejszych książek XX wieku, pisząc, że: „jest zbyt śmieszna, by nie traktować jej poważnie”.
*Agnieszka Wądołowska, absolwentka filologii angielskiej UW.
„Kultura Liberalna” nr 72 (22/2010) z 25 maja 2010 r.