Michał Murawski
Warszawa już się pałacyzuje
Jako znak rozpoznawczy Warszawy Pałac Kultury i Nauki przebija Syrenkę. W jeszcze bardziej intensywnym stopniu niż przed ’89 rokiem, obecność PKiN-u nobilituje filmy, książki, komiksy, obrazy, instalacje artystyczne, piosenki, reklamy i legendy. Jako motyw na koszulkach, bluzach, czapkach, torbach, kolczykach, breloczkach i tatuażach warszawiacy noszą na sobie Pałac Kultury. Ale jego dominacja nad Warszawą nie jest ograniczona do wymiaru symbolicznego. Swoim dosłownym oraz metaforycznym „promieniowaniem” Pałac wpływa na życie codzienne mieszczuchów: kierowcy zakotwiczeni na Placu Defilad narzekają na kłopoty z zamykaniem i otwieraniem zamków aut, a potężne fale z iglicy oraz grube radzieckie mury i sufity bezlitośnie zakłócają działanie telefonów komórkowych.
Jako najwyższy i największej kubatury budynek stolicy, otoczony najrozleglejszym placem w Europie, status Pałacu jako architektonicznej i urbanistycznej dominanty miasta wydaje się bezapelacyjny.
Trudno wyobrazić sobie architekta projektującego znaczący budynek gdziekolwiek w Warszawie, któremu nie przechodzi przez głowę kontekst Pałacu Kultury. Byłem niedawno na publicznej dyskusji o projektowanym Muzeum Historii Polski. Płaska, spokojna budowla ma stanąć okrakiem nad Trasą Łazienkowską, nieopodal Zamku Ujazdowskiego. Oprócz Zamku, jedynym istniejącym obiektem architektonicznym, który regularnie odciskał swoje piętno na dyskusji, był oczywiście – z projektem niezwiązany, pozornie nieistotny – Pałac Kultury i Nauki. A z jakiej perspektywy patrzą na miasto architekci ratuszowi, snujący dla pani Prezydent wizje Warszawy przyszłości? Naturalnie przez okna swoich biur, rozmieszczonych na 6., 13. oraz 17. piętrze PKiN-u.
Dalej, Pałac jest punktem styku między architekturą a ustawodawstwem. Ominąć Pałacu nie jest w stanie żaden plan miejscowy lub jakakolwiek inna ważna decyzja dotycząca przestrzeni stolicy. Zanim wejdzie w życie, musi zostać uchwalona przez miejskich radnych, spotykających się co drugi czwartek w Sali Warszawskiej na czwartym piętrze Pałacu. Mimo że w atmosferze nigdy niekończących się rozliczeń posttotalitarnych Polacy starają się oswoić Pałac, odideologizując go i odpolityczniając, dar Stalina nadal świetnie sprawdza się jako jedna z głównych siedzib władzy politycznej w stolicy.
Niedawno postanowiłem przetestować spostrzeżenia warszawiaków na temat bezwzględnej dominacji tego potężnego, „antymiastotwórczego” obezwładniacza. Podczas krótkiego wystąpienia w Muzeum Sztuki Nowoczesnej rozwinąłem wizję pałacyzacji Warszawy. Stwierdziłem, że jeśli od 55 lat Warszawa nie jest w stanie poradzić sobie z przytłaczającą klątwą Pałacu, jedynym rozwiązaniem może być skrajna wobec niego uległość: Stołeczny Wydział Estetyki Przestrzeni Publicznej (naturalnie mieszczący się Wiadomo Gdzie, na 13. piętrze) powinien sformułować nowe wytyczne dla architektów projektujących w Warszawie, stanowiące, iż „każda istotna inwestycja wpływająca na formę przestrzeni zabudowanej Warszawy świadomie nawiązywała do aspektu architektury zewnętrznej lub wewnętrznej Pałacu Kultury”. Przykładowo, wytyczne zaowocowałyby zwieńczeniem zadaszenia Stadionu Narodowego wyolbrzymionym Pałacowym kandelabrem oraz soc-przeróbką głównej fasady Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Placu Defilad piaskowcopodobnymi płytami ceramicznymi udekorowanymi pseudorenesansową attyką. Dzięki poświęconym pałacyzacji artykułom w prasie byłem w stanie śledzić reakcje warszawiaków przez fora internetowe. Chociaż większość komentujących wyczuła prowokacyjny wymiar moich propozycji, niektórzy – oburzeni – wydali się traktować pomysł jako całkiem poważną inicjatywę mogącą wywrzeć realny wpływ na wygląd stolicy.
Przez kilka miesięcy dziwiła mnie ta reakcja, aż wreszcie dostrzegłem intrygujący szczegół w Miejscowym Planie Zagospodarowania Przestrzennego dla otoczenia Pałacu Kultury, aktualnie sporządzanym przez architektów-urzędników z 13. piętra Pałacu. Obecny plan odziedziczył po poprzednim, wykreowanym w 2006 r. przez ówczesnego Naczelnego Architekta Warszawy Michała Borowskiego, dwie budowle na planie liter „L”, mające stanąć naprzeciwko Teatrów Studio i Dramatycznego, czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz jego bliźniak o jeszcze nieokreślonym przeznaczeniu i formie. Wpatrując się w wizualizacje planu, zaznałem objawienia: gdyby Pałac przewrócił się na bok, wypełniłby niebywale precyzyjnie przestrzeń warszawskiej agory, niczym klocek w miejskiej grze w tetris. Co więcej, kształt proponowanego placu przed Pałacem, mającego znormalizować Pałac, zbliżyć go do miasta i ograniczyć jego opresyjne oddziaływanie, wydaje się być niczym innym niż materializacją cienia Pałacu Kultury, nieustannie fotografowanego z Tarasu Widokowego na trzydziestym piętrze, wylegującego się mrocznie i złowrogo na warszawskich budynkach i ulicach. Wygląda na to, że im bardziej Warszawiacy starają się Pałac odczarować i zneutralizować, tym bardziej muszą sięgać do repertuaru rozwiązań narzuconych przez jego kontury, proporcje i symbolikę. Okazało się, że forumowicze wyśmiewani na portalach jako naiwni, mieli rację: świadomie lub nie, architekci i urzędnicy już dawno wzięli się za pałacyzację Warszawy.
* Michał Murawski, antropolog z Cambridge. Pisze doktorat o relacjach między PKiN a Warszawą, prowadzi blog www.palacologia.blogspot.com
„Kultura Liberalna” nr 74 (24/2010) z 8 czerwca 2010 r.