0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Krótko mówiąc > SERZYSKO: „O władzę...

SERZYSKO: „O władzę się nie prosi, władzę się bierze”, czyli czego pragną kobiety. Wnioski z II Kongresu Kobiet

Ewa Serzysko

„O władzę się nie prosi, władzę się bierze”, czyli czego pragną kobiety. Wnioski z II Kongresu Kobiet

Z tegorocznego Kongresu Kobiet można wysnuć jeden, zupełnie wyjątkowy, jak na nasze warunki wniosek: polskie kobiety wreszcie żądne są władzy. Gdzie się da: w domu, w pracy i w polityce.

Podobno w domu z emancypacją radzą sobie już całkiem nieźle, choć zaistniało podejrzenie, że wiele kobiet na Kongres nie dotarło, bo nie miało z kim zostawić swoich dzieci. Być może, a zatem pierwsze postulaty gotowe: więcej żłobków i przedszkoli (szkoda, że nikt nie pomyślał o zorganizowaniu przykongresowego), heroizmu partnerów i zaufania młodych matek. Niech panowie śmielej zostają z maluszkami i pomagają paniom. Bo tata, nawet pozostawiony sam, bez nad-opieki kobiety, jakoś sobie poradzi. Wystarczy dać mu kilka lekcji i instrukcję obsługi dziecka. Bez dyskryminacji.

Jeśli chodzi o politykę w wydaniu lokalnym, to kobiety powoli ją przejmują, dzięki swojej – niestety nadal nie dość licznej – reprezentacji. Do udziału w panelu o wyborach samorządowych zaproszono dziesięć pięknych, aktywnych, świetnie wykształconych, doświadczonych i rzeczywiście godnych podziwu kobiet działających lokalnie. Tu w roli ikony wystąpiła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Zaprawdę, jest lepsza od niejednego mężczyzny, ale ona wielkiej polityki się nie brzydzi. A zwykła kobieta, owszem: bo tam i tak wszystkie miejsca już pozajmowane przez facetów, a działania oderwane od rzeczywistości i potrzeb polskiej matki, żony, pracowniczki i przedsiębiorczyni. Szybko wyjaśniono sprawę: kobiety muszą wziąć władzę w swoje ręce, inaczej nic nie zostanie załatwione, a działania z pozoru niezwiązane z codziennym życiem, przekładają się na rzeczywistość. A do zrobienia jest przecież bardzo dużo.

Zatem postulat drugi: aktywność. Szeroko rozumiana. Na razie – skoro władzy w kobiecych rękach nie ma – chyba jako wdzięczenie się do tych, którym udało się sięgnąć szczytów władzy. I nie przypadkiem, choć niesłusznie, i trochę niefortunnie, są to mężczyźni. I do tego – przepraszam za brzydkie słowo – politycy. Debata i kuluarowe spotkania z kandydatami na prezydenta (których niekwestionowaną gwiazdą był uwodzący niekoniecznie, jak się okazało w prawyborach, swój elektorat Grzegorz Napieralski) pokazały, że uczestniczki Kongresu, jak na wyemancypowane kobiety przystało, dając się kokietować i całować po rękach, z uwagą wysłuchują i surowo oceniają ich postulaty. Potrafią wygwizdać i nagrodzić gromkimi brawami pewnego, niespodziewanego, niżej wspomnianego kandydata, który zresztą wygrał kongresowe prawybory z iście parytetowym wynikiem: 49,9%.

Uczestniczki Kongresu są rozerwane również między prywatnością i lokalną działalnością publiczną, a państwem przez duże P. Z jednej strony są samodzielne i samorządne, a z drugiej potrzebują pomocy ze strony państwa, które zabezpieczy, zagwarantuje, pomoże, przytuli. A one tym państwem chciałyby rządzić, żeby wreszcie przytulało i na poważnie zajęło się polityką społeczną, przede wszystkim tą związaną z rodziną, edukacją i pracą kobiet. Chciałyby do debaty publicznej wprowadzić pierwiastek kobiecy, który wreszcie ją ucywilizuje i nada sens.

Nadzieja jest. Jak można było usłyszeć na Kongresie, prawdziwe kobiety żadnej pracy się nie boją. Nawet tej z dzierżycielem całego kapitału symbolicznego świata, mężczyzną. One już ten kapitał wyszarpują – swoim uporem i ciężką pracą – bo prosić się nie muszą. I dadzą sobie radę, tylko trzeba im pomóc. Paradoksalnie. Ale cóż, skoro one same nie potrafią sobie pomagać. Pojawia się więc trzeci nieformalny postulat Kongresu: solidarność, bo wśród kobiet jakoś jej brakuje. W przeciwieństwie do mężczyzn, nie wspierają się wzajemnie i czasem, kiedy już osiągną sukces, zapominają, jak trudno było się przebić. Oczywiście przez szklany sufit, który zresztą nawet marszałek Komorowski – chyba nieśmiały, bo ukrywający się w kulisach Sali Kongresowej, wyciągnięty na scenę – obiecał pomóc rozbić. Czyżby za pomocą żyrandola? Na pamiątkę swojej wizyty PO prezydenta również nie ustrzegł się żartu i zostawił delegatkom żonę, która – jak zapewnił marszałek – wszystko mu zrelacjonuje. Pewnie przy obiedzie.

Uczestniczki Kongresu były różne. Podobno każda z innej bajki i choć deklarowano brak zamiaru ich uniformizowania, prawdopodobnie łączy je kilka rzeczy. Niezależność, brak akceptacji dla społecznej sytuacji kobiet, chęć działania i wprowadzania zmian. Na Kongresie najwyraźniej wstępuje w nie jeszcze większa moc. Chwalą się swoimi osiągnięciami, z których wynika nawet, że jednak nie ma dyskryminacji w miejscach pracy, a do zarządów wielkich firm nieproszone wkradło się równouprawnienie. Już zeszłoroczny Kongres, którego efektem była długa i wciąż niesfinalizowana walka o parytety, pokazał, że kobiety walczą już nie tylko o emancypację w domu, miejscu pracy czy życiu publicznym. Teraz przystępują jednak do boju o realną władzę, nie tylko na szczeblu lokalnym. Najlepiej za pomocą wspomnianego parytetu, który najpierw trzeba jednak wyciągnąć (wraz z ustawą) z sejmowej zamrażarki, która po prężnej, obywatelskiej akcji i pochodzie z projektem ustawy, pudłami wypełnionymi ponad 120 tysiącami podpisów i bębniarzami, zatrzasnęła się na amen…

Może i tegoroczny Kongres Kobiet nie ustrzegł się patosu. Chociaż gwoli sprawiedliwości, nie było go aż tyle, ile spodziewała się autorka tego tekstu. Owszem czasem było radośnie, a czasem poważnie i podniośle, ale i rozpatrywane sprawy nie były bez znaczenia. Bo istotne są kwestie udziału kobiet w życiu publicznym, podziału obowiązków w rodzinie, odpowiedzialności obywatelki i solidarności wśród kobiet. Poważne jest tytułowe wezwanie kolejnej kobiety-ikony Henryki Krzywonos do „brania władzy”, więc do tego apelu przyłączam się również ja… Kobiety do władzy! W ich wersji: byle z pomocą państwa…

* Ewa Serzysko, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 76 (25/2010) z 22 czerwca 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 76

(25/2010)
22 czerwca 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj