Karolina Wigura
Nikt nie mówi „sprawdzam”. O drugiej debacie Kaczyński/Komorowski
Kilka lat temu, gdy Nicolas Sarkozy kandydował na urząd prezydenta Francji, zorganizowano telewizyjną debatę między nim a jego przeciwniczką, Ségolène Royal. Oponentów posadzono przy długim stole, naprzeciwko siebie. Przez kilkadziesiąt minut zaprezentowali oni rzadki popis przygotowania, znajomości historii najnowszej i efektów reform oraz umiejętności argumentacji. Zaś sposób wyreżyserowania programu pozwolił na rzetelną dyskusję i wzajemne merytoryczne kontry. Może nawet – chwilami – poszukiwanie prawdy.
W polskich debatach prezydenckich anno Domini 2010 tło i oprawa dźwiękowa rozpraszają widzów, dziennikarze w zbyt wielkiej liczbie tłoczą się za (kawiarnianym?) stołem. A w dodatku – zupełnie nie wiadomo, po co kandydaci zostali posadzeni obok siebie. Pytania są im znane z góry, odpowiedzi mają wyuczone klasówkowo, mogliby doskonale siedzieć w oddzielnych pomieszczeniach, czasem tylko kurtuazyjnie pukając do drzwi sąsiada, by przekazać mu coraz to nowe kłopotliwe dokumenty (lub uścisnąć mu dłoń).
Widzów pozbawiono w ten sposób możliwości sprawdzenia, jacy ich kandydaci są, gdy coś ich zaskoczy, gdy usłyszą pytanie, którego nikt im wcześniej nie zadał, gdy sytuacja wymknie się im spod kontroli. Ale jest i inne, gorsze zjawisko. We wczorajszej debacie nikt nie mówił „sprawdzam”.
O przykłady nietrudno. Na pytanie „czy będzie pan jako prezydent jeździł na posiedzenia Rady Europy?” Jarosław Kaczyński odpowiedział: „będę działał zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego”. Przeciętny widz nie wie, o które orzeczenie chodzi lub nie pamięta, co Trybunał orzekł. W studiu jednak panuje zgodne milczenie. Może wiedza osób w studiu nie różni się od wiedzy owego przeciętnego widza.
Przykład drugi. Jarosław Kaczyński przekazuje Bronisławowi Komorowskiemu raport „Polska 2030”, mówiąc, że na stronie 239 autorzy piszą o Polsce A i Polsce B. Komorowski milczy, nikt nie mówi „sprawdzam”, więc po debacie robię to ja. Na stronie 239 raportu, poświęconej kapitałowi intelektualnemu, nie ma nic na ten temat. Może jest to napisane gdzieś indziej na blisko 400 stronach tego raportu – niestety nie znam go aż tak dobrze, by szybko to zweryfikować. Ale Bronisław Komorowski powinien wiedzieć. Wniosek? Kandydat PO nie zna najważniejszego zarysu wizji i strategii własnej partii.
Przykład trzeci. Komentując pierwszą debatę Kaczyński/Komorowski, krytykowałam brak rozmowy o prezydenturze jako planie na pięć lat i pewnej wizji Polski. Tym razem słowa „wizja”, „strategia”, „plan” pojawiały się bardzo często. Cóż, kiedy można było odnieść wrażenie, że żaden z kandydatów nie rozumie zasadniczej różnicy między tymi pojęciami. W dodatku poglądy o prezydenturze wypowiadali w pomieszaniu z polemiką z polityką Donalda Tuska i tematyką, związaną z typową działalnością rządu, a nie prezydenta, powstał kompletny myślowy bałagan. W głowach uczestników, prowadzących i chyba również widzów.
Bardzo podobna była sytuacja, gdy Kaczyński mówił o kompletnej kompromitacji idei liberalnych, a Jarosław Gugała skontrował go, mówiąc o kompromitacji państwa socjalnego. Nie padło pytanie: których idei liberalnych? Czy chodzi o neoliberalizm, który rzeczywiście doprowadził do kryzysu finansowego, czy może o liberalizm socjalny? I o które rozwiązanie państwa socjalnego chodzi – francuskie, szwedzkie, niemieckie, czy może amerykańskie? Kaczyński wspominał o Niemczech, mówiąc, że Polacy wyjeżdżają tam, by korzystać z urządzeń socjalnych. Ale czym są Niemcy, jeśli nie liberalnym państwem socjalnym?
Można oczywiście odpowiedzieć, że dziennikarze – Katarzyna Kolenda-Zaleska i Jarosław Gugała – starali się kontrować i wymuszać odpowiedzi kandydatów. Czynili to tak często, jak pozwalała im formuła debaty. Ale w ten sposób znów wracamy do początku. Może, gdyby dziennikarz był jeden, a dyskusja odbywałaby się między kandydatami, udałoby się do tych kluczowych spraw nawiązać
Prawdopodobnie istnieje jednak głębsza przyczyna. Nieznajomość idei i polskiego prawa oraz niezrozumienie zasadniczych pojęć, to zjawiska wyraźne we wczorajszej rozmowie, a w rzeczywistości charakterystyczne dla polskiej debaty publicznej w ogóle. Brak zniuansowania myślenia uniemożliwia jednak budowanie porozumienia lub chociaż konstruktywnego sporu, a wyłącznie podsyca wyobrażenie o nie dających się zakopać podziałach. Tylko zrozumienie idei i pojęć, do których się odwołujemy, mogłoby pozwolić zrozumieć, gdzie są różnice, a gdzie – podobieństwa między nami.
Chyba, że naprawdę uważamy, że poradzimy sobie bez tego. Wtedy możemy rzeczywiście, tak jak to się stało na końcu wczorajszej debaty, sprowadzić polską konstytucję do pustki sześciu słów: „Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza”. Wtedy nikt nie będzie już musiał mówić: „sprawdzam”.
[czytaj także komentarz o pierwszej debacie Kaczyński/Komorowski]
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini Redakcji „Kultury Liberalnej”, piątkowego dodatku „Kultura” do „Dziennika” i miesięcznika „Europa”.