Tomasz Sawczuk
Gdyby Jarosław Kaczyński BYŁ inny…
…wtedy wygrałby czwartego lipca wybory prezydenckie. Właściwie jednak, nie wiadomo, czy by kandydował, ponieważ wcześniej wygrałby wybory parlamentarne w 2007 roku. I być może byłby aktualnie premierem.
Co to jednak znaczy „był inny”? Znaczy to tyle, co był taki, jak w czasie zakończonej właśnie kampanii. Jarosław Kaczyński jest bowiem politykiem, który mógłby odnosić w Polsce wielkie sukcesy. Jest umiarkowany w przekonaniach gospodarczych, potrafiąc w tych kwestiach łączyć wykluczające się retoryki. Jest przywiązany do Kościoła, a zarazem potrafi, osobiście, utrzymać do niego dystans. Wierzy w siłę państwa, które ma zapewnić obywatelowi dobrobyt, a zarazem jest skrajnie wyczulony na patologie na styku państwa i biznesu. Jest także zwolennikiem surowego karania przestępców, co daje ludziom poczucie bezpieczeństwa. To wszystko potrafi jednocześnie dopasować do bieżących politycznych potrzeb, modyfikując lub unieważniając poszczególne twierdzenia na potrzeby realnej polityki, bez uszczerbku dla swoich szans wyborczych. Jest politykiem z krwi i kości.
Gdyby nie pewne specyficzne cechy charakteru, jego talenty polityczne pozwoliłyby mu usytuować się trwale po prawej stronie, blisko centrum sceny politycznej i utrzymywać wysokie poparcie, umożliwiające rządzenie. To mu się jednak nie udało. Być może, jak twierdzą niektórzy, jest to wynik fundamentalnej skazy w jego wizji państwa. Ja sądzę jednak, że posiada on kilka cech, uniemożliwiających mu sukces.
Jakie to cechy? Znamy je z okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005 – 2007. Są to przede wszystkim: (1) skłonność do retoryki nadmiernie dzielącej społeczeństwo na antagonistyczne grupy, (2) nieufność i nieraz wrogość wobec mediów, (3) brak ogłady w wypowiadanych sądach, sprawiający, że czasem brzmią one znacznie ostrzej niż by mogły, (4) najbliższe zaplecze polityczne, nie dorastające do poziomu szefa, nieposiadające wielu jego atutów, a za to grzeszące wieloma jego wadami. To właśnie pamięć o tych kwestiach sprawiła, że wielu ludzi poszło czwartego lipca zagłosować przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Choć gdyby nie tych kilka cech, możliwe że nie zrobiliby tego i prezes PiS wygrałby wybory (otwarte pozostaje pytanie, czy gdyby tych cech nie posiadał, to różniłby się czymś w ogóle od, przykładowo, Bronisława Komorowskiego).
Jak wspomnieliśmy, Jarosław Kaczyński w mijającej kampanii zachowywał się inaczej niż wcześniej. Nawoływał do zakończenia „wojny polsko-polskiej”, niechętnych mu mediów taktownie unikał, zamiast prowadzić z nimi wojnę, wypowiadał się ostrożnie i raczej łagodnie, do najbliższego otoczenia zaprosił szanowanych Joannę Kluzik-Rostkowską oraz Pawła Poncyljusza.
Można się jednak spodziewać, że zmiana ta nie wytrzyma próby czasu. Jak mówiła mi prywatnie po zapowiadanej na początku 2009 roku zmianie wizerunku PiS pewna ważna w tej partii osoba, ludzie w tym wieku nie zmieniają się już zasadniczo i nie zmieni się także prezes. Bodźce do zmiany mogą mieć różną siłę. Bodziec aktualny (katastrofa smoleńska) jest potencjalnie bardzo silny. Nie sądzę mimo wszystko, że silny wystarczająco. Już bowiem zaczęło się oficjalne mówienie o „męczeńskiej śmierci” oraz „poległych” w Smoleńsku. Na scenie politycznej nastąpiły pewne zmiany: PiS oraz SLD poszerzyły zdolność koalicyjną, polska polityka zmierza powolnie w stronę ucywilizowania bieżących sporów, pozycja PO jednocześnie nie osłabła, a wzmocniła się dzięki wygranej Komorowskiego. Wzrosła więc odpowiedzialność polityczna Platformy, którą niedługo będziemy w stanie zweryfikować. Ostatnia z tych zmian jest zasadnicza, poza tym nie należy jednak spodziewać się rewolucji.
Jarosław Kaczyński, pomimo niekwestionowanych talentów oraz sprzyjającej aksjologicznie koniunktury wśród wyborców, sam jest sobie największą przeszkodą do sukcesu.
* Tomasz Sawczuk, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.