Przemysław Sadura

Czy zielone musi być czerwone? Ekologia i zielona polityka

Słynne hasło wykorzystywane w odniesieniu do niemieckiej partii Zielonych głoszące, że są oni jak arbuzy – z wierzchu zieloni w środku czerwoni – miało wskazywać, że zielona ideologia jest nową formą jaką w wyniku ewolucji osiągnęła lewicowa doktryna polityczna. Ekologizm tego ruchu był wyrazem szerszego podejścia do świata: uznania prymatu zrównoważonego rozwoju nad prostym wzrostem, wzięcie odpowiedzialności za poza ludzkich uczestników naszego świata i za przyszłe pokolenia itd. I rzeczywiście jest w tym sporo racji. Zrównoważony rozwój polegający na takim kształtowaniu polityki gospodarczej, aby obok wartości czysto gospodarczych uwzględniać także cele społeczne, ekologiczne i prawa człowieka był „wynalazkiem” ruchów nowolewicowych, które następnie przekształciły się w partie zielonych. W takim rozumieniu polityka ekologiczna jest elementem zielonej polityki, która jest lewicowa z racji na swoją genezę. A więc zielone = czerwone. W ciągu ostatnich 25 lat w krajach starej, a po 1989 roku także nowej Europy partie tego typu zdobyły sobie mocną pozycję. Zasiadają w parlamentach, włączają się we współrządzenie, mają silną reprezentację w Parlamencie Europejskim i przedstawicieli w samorządach największych miast kontynentu. Polska, jak dotąd, stanowi czarną dziurę na zielonej mapie Europy, jednak realizuje politykę i dyrektywy unijne kształtowane w dużym stopniu przez Zielonych.

Jeśli postanowimy węziej rozumieć zieloną politykę i ją tylko do elementów proekogicznych wówczas pozornie osiągamy inną odpowiedź. Obiektywne zagrożenia związane ze zmianami klimatycznymi powodują, że jakąś politykę ekologiczną muszą prowadzić wszystkie liczące się partie polityczne. W tym rozumieniu zielone nie musi być czerwone. To jednak tylko złudzenie. To, że hasła „zrównoważony rozwój” i „ochrona środowiska” coraz częściej trafiają do programów partii politycznych różnych orientacji nie przekłada się na realizacje związanych z nimi wartości. Konserwatywna prawica realizuje program, w którym najważniejszy jest interes narodowy, a ludzie czynią sobie ziemię poddaną. Owszem jest gotowa bronić przyrody ale ojczystej i tylko wtedy gdy służy to pomyślności narodu. Przez długi czas najbardziej ekologiczną partią polskiego mainstreamu była Liga Polskich Rodzin, która w swoim programie obiecywała większe oparcie polskiej energetyki na wykorzystaniu energii geotermalnej. Podobnie zielony był ojciec Rydzyk włączający się w blokowanie niektórych inwestycji drogowych i uzasadniający to troską o ojczystą przyrodę. Prawica neoliberalna głosi, że życie jest tym lepsze, im więcej jest wolnego rynku. Jej ekologizm kończy się często w miejscu w którym prywatne firmy i korporacje, kierujące się żądzą zysku, bagatelizują zagrożenie kosztem bezpieczeństwa całego społeczeństwa. Na całym świecie można znaleźć ludzi kupujących ekologiczne towary, pomagających w recyklingu tak jakby wzięcie pod uwagę ekologii usprawiedliwiało kapitalistyczny wyzysk. Z pozoru zasady zrównoważonego rozwoju nie są lewicowe jednak głębsza analiza pokazuje, że trudno realizować je w ramach programu prawicowego. Polityka ekologiczna wymaga perspektywy globalnej, nie narodowej; odejścia od bezwzględnej konkurencyjności w kierunku współdziałania. Wymaga solidarności, niwelowania nierówności, interwencji państwa i organizacji ponadnarodowych. Nie oznacza to, że „zrównoważony rozwój” może być osiągnięty jedynie dzięki rządom partii lewicowych, a jedynie, że partie prawicowe mogą prowadzić służącą mu politykę jedynie kiedy zmienią swoje programy na bardziej lewicowe. Więc jeszcze raz: zielone musi być czerwone.

Innym ciekawym pytaniem mogłoby być: czy w Polsce zielone może być czerwone?

Badanie przeprowadzone przeze mnie w 2008 roku dla Fundacji im. Heinricha Bölla miało pokazać społeczny odbiór „zielonych postulatów i idei” oraz wyjaśnić przyczyny słabej kondycji zielonych ruchów w Polsce. Celem było więc wyznaczenie zakresu postaw politycznych zgodnych z zielonym programem, a następnie opisanie najważniejszych aktorów, realizujących ten program. Okazało się, że żadna z zielonych organizacji pozarządowych i ruchów społecznych nie może liczyć w opinii badanych na miano aktora politycznego. Wśród partii politycznych pojawiają się podmioty postrzegane jako „ekologiczne”, choć nie mają one wiele wspólnego z zieloną polityką (PSL) oraz takie, które zdają się realizować część zielonych postulatów (Partia Kobiet), ale trudno je określić mianem „ekologicznych”. Największym udziałem w ekologicznym rynku politycznym, połączonym z przywiązaniem do zielonych idei, mogli się pochwalić Zieloni 2004. Niestety, być może to ich jedyny powód do chwały. Zieloni 2004 – jedyna polska partia polityczna zrzeszona w Europejskiej Partii Zielonych (EPZ) – nie zdobyli jak dotąd istotnego poparcia i funkcjonują na marginesie życia politycznego. W trakcie badań pojawiło się więc dodatkowe pytanie: jaka jest szansa Zielonych 2004 oraz innych zielonych podmiotów na zaistnienie w polityce głównego nurtu?

W Polsce po 1989 r. dyskurs publiczny konstruowany był pod dyktando sił ekonomicznego neoliberalizmu i kulturowego konserwatyzmu. Wszystko, co wykraczało poza wykreowaną w ten sposób „normalność”, obejmował denkverbot – zakaz myślenia, oznaczający niemożność wyjścia poza paradygmat określony przez liberalno-konserwatywną hegemonię. Piętnowano kolejnych odszczepieńców: demonizowano feministki, judaizowano gejów, łatkę homo sovieticus przyczepiano związkowcom, a ekologów tępiono jako ekoterrorystów lub przeciwników postępu. Nie jest więc zaskoczeniem, że w takich warunkach – i przy braku dziedzictwa nowych ruchów społecznych, które na Zachodzie rozwijały się po 1968 roku – kombinacja liberalizmu światopoglądowego, ekologizmu i wrażliwości socjalnej, zaprezentowana przez Zielonych 2004, okazała się połączeniem zbyt marginalizującym, by mogła zdobyć powszechne uznanie.

Z jednej strony atrakcyjność problematyki ekologicznej w Polsce jest zauważalna. We wspomnianym badaniu 15% respondentów wymieniało problematykę ochrony środowiska naturalnego jako jeden z najważniejszych problemów, a 25% deklarowało chęć głosowania na partię, której jednym z najważniejszych punktów programu byłaby ochrona środowiska. Z drugiej strony tacy „zieloni” wyborcy albo łączyli swoją wrażliwość ekologiczną z liberalizm światopoglądowym i sympatią wobec podważających zrównoważony rozwój rozwiązań neoliberalnych albo z poparciem dla aktywnej roli państwa i sektora publicznego przy akceptacji postaw autorytarnych, antymniejszościowych.

Wygląda więc na to, że w najbliższym czasie polska polityka proekologiczna będzie realizowana według dotychczasowego schematu tzn. pod odgórną presją Brukseli, organizacji międzynarodowych itd. przy sprzeciwie polskich władz, bez znaczącego udziału polskich aktorów politycznych w wyznaczaniu trendów globalnej zielonej polityki.

* Przemysław Sadura – adiunkt w Instytucie Socjologii UW, publicysta Krytyki Politycznej, redaktor i współautor książki „Polski odcień zieleni” wydanej przez Fundację im. Heinricha Bölla.