Piotr Kieżun

Czerwone usta kore

„Kilka lat temu – wspominał Eric R. Dodds w książce „Grecy i irracjonalność” – gdy byłem w British Museum i oglądałem rzeźby Partenonu, podszedł do mnie młody człowiek i wyznał z zakłopotaniem: »Wiem, że straszną rzeczą jest przyznać się do czegoś takiego, ale te greckie starocie w ogóle mnie nie poruszają«. Odparłem, że to bardzo interesujące: czy mógłby dokładnie określić przyczynę swojej obojętności? Zamyślił się na chwilę. Następnie odrzekł: »Cóż, to wszystko jest tak strasznie racjonalne – jeśli pan wie, co mam na myśli«”.

Dodds doskonale rozumiał, o co chodziło młodemu rozmówcy. Jak pisał dalej, „sztuka Greków i ogólnie grecka kultura może stwarzać wrażenie, iż nie ma w niej poczucia misterium i brak jej zdolności zgłębiania skrytych, mniej świadomych poziomów ludzkiego doświadczenia”. Rzeźby Fidiasza, ich kształt i proporcje, mogą sugerować, że dłuto trzymała raczej ręka precyzyjnego mierniczego lub wprawnego anatoma niż artysty. Grecja, która wyziera zza tych posągów, to Grecja pierwszych filozofów i naukowców, genialnych matematyków i architektów, roztropnych prawodawców i urbanistów. Jej symbolem może być oślepiająca biel antycznych marmurów, która najlepiej chyba odzwierciedla ducha greckiej racjonalności i harmonii.

Będąc skrupulatnym badaczem starożytności, Dodds wiedział jednak dobrze, że również grecka kultura ma swoje „ciemne” strony i że znaczna jej część wyrosła z pasji i szaleństwa. Stąd książka o irracjonalności Greków. Czy młody człowiek, którego tak rozczarowała antyczna sztuka, przeczytał ją później, tego nie wiemy. Pewne jest natomiast, że musiałby zmienić zdanie o antyku, gdyby zamiast marmurów Elgina z British Museum obejrzał wystawianą obecnie w Muzeum Pergamońskim ekspozycję „Kolorowi bogowie. Barwy antycznej rzeźby” – przykład kilkunastu rekonstrukcji polichromii na greckich reliefach i posągach.

Niewielka wystawa jest wynikiem wieloletnich prac zespołu profesora Vinzenza Brinkmanna pracującego dla monachijskiej Gliptoteki. Za pomocą najnowszych technologii zespołowi udało się w miarę precyzyjnie zrekonstruować skład oraz odcienie farb użytych przez starożytnych rzemieślników i artystów do pomalowania rzeźb oraz wybranych elementów architektonicznych. Po raz pierwszy rezultat badań został pokazany w Monachium w 2004 roku. Przez Gliptotekę przewinęły się tysiące zwiedzających. Od tego czasu wystawa odwiedziła miedzy innymi Rzym, Kopenhagę, Bazyleę, Amsterdam, Istambuł i Ateny.

Jak wygląda antyczna rzeźba pozbawiona szlachetnej patyny czasu? Daleko jej do potocznych wyobrażeń ukształtowanych przez renesans i klasycyzm. Jeśli wyznacznikiem greckiej harmonii jest dla nas biały marmurowy posąg Dyskobola dłuta Myrona czy Grupa Laokoona, będziemy zaskoczeni. Polichromie położone na gipsowych kopiach oryginalnych figur biją w oczy mocnymi kolorami. Barwy często kontrastują ze sobą: silny błękit lazurytu sąsiaduje z ochrą, malachitowa zieleń błyszczy obok cynobru. Wszystko wykonane zgodnie z grecką zasadą mimesis, a więc rzeźby pomalowane są tak, aby jak najbardziej przypominały odwzorowywaną rzeczywistość. W efekcie odsłonięte partie ciała przedstawianych postaci pokryte są farbą o kolorze ludzkiej skóry, oczy mają wyrysowane rzęsy i źrenice, usta kuszą świeżą czerwienią i nawet włosy łonowe mają odpowiednią barwę w zależności od tego, czy portretowany był blondynem czy brunetem.

Dobrym przykładem tego kolorystycznego weryzmu Greków jest grobowa rzeźba przedstawiająca kobietę o imieniu Prasikleja. Figura pochodzi z około 540 roku przed Chrystusem, a więc z końca okresu archaicznego. Jej hieratyczna, dosyć sztywna postać jest wykonana zgodnie z wczesnym greckim kanonem i przypomina inne archaiczne kobiece posągi (wizerunki tzw. korai, dziewcząt). Łagodny uśmiech Prasikleji wzbudza sympatię, jednak musi minąć trochę czasu, zanim widz oswoi się z jej spojrzeniem, które przypomina spojrzenie żywej osoby.

Rekonstrukcje antycznych polichromii zaskakują. Niektórych mogą zniesmaczyć. Jeszcze inni patrząc na nie, poczują się nieswojo. Antyk okazuje się być o wiele bardziej egzotyczny, niż uczy nas tego jego wyidealizowany i uwznioślony obraz. Ku naszemu zdumieniu greckiej rzeźbie bardziej pokrewne są iberyjskie i południowoamerykańskie figury Matki Boskiej, przypominające ubrane lalki lub manekiny, niż wysmakowane, chłodne posągi Canovy i Thorwaldsena.

O czym świadczą zrekonstruowane polichromie, oprócz tego, że tak właśnie było i że nasze szkolne wyobrażenia o starożytnej rzeźbie należy zaliczyć w poczet innych nowożytnych mitów? Na pewno o tym, że Grecy niesamowicie serio brali regułę nakazującą naśladowanie natury. I choć feeria barw na białych marmurach razi nasze poczucie dobrego smaku, być może to właśnie szok wywołany przez antyczną dosłowność pozwoli nam pojąć sens greckich opowieści, w których posąg staje się adresatem czysto ludzkich namiętności. Tak jak w micie o Pigmalionie i Galatei lub w przekazanej przez Pseudo-Lukiana historii młodzieńca zakochanego w posągu Afrodyty z Knidos, na której udzie do dziś pozostał ślad po jego natarczywych zalotach.

Polichromie pomagają również uświadomić sobie, jak bardzo figury bogów pozwalały Grekom przeżyć coś, co Rudolf Otto nazwał mysterium tremendum. Tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę, że posągi były realistycznymi odzwierciedleniami ludzkich postaci, jesteśmy w stanie zrozumieć opowieść o sile oddziaływania rzeźby Artemidy z jej sanktuarium w krainie Taurów, o której pisze w jednym z esejów Roberto Calasso. Posąg został wykradziony przez Orestesa. Ten „długo z nim wędrował, niosąc go w rękach, które kurczowo na nim zaciskał, kiedy czuł, że szaleństwo zamracza mu umysł. Ale pewnego dnia postanowił, że spróbuje żyć bez posągu i ukrył go w gęstych trzcinach nad rzek Eurtoas. Tam posąg przetrwał przez wiele lat. W końcu odkryli go dwaj młodzi Spartanie królewskiej krwi, Astrabakos i Alopekos, rozgarniając przypadkiem trzciny. Owinięty taśmami, wyprostowany posąg patrzył prosto na nich. Obu ogarnęło wówczas przerażenie, bo nie rozumieli, na co patrzą”.

Calasso sugeruje, że źródłem lęku młodzieńców była niewiedza. Jednak równie dobrze można przypuszczać, że Spartan przeraziło co innego i że doskonale wiedzieli, z czym, czy też z kim, mają do czynienia. Nad Eurotasem najzwyczajniej w świecie doszło do spotkania z boginią, której groźne, badawcze spojrzenie łowczyni musiało sparaliżować przypadkowych intruzów.

Takie spotkania już się nie zdarzają. Dawna heroiczna epoka minęła. Ślad po niej można jednak jeszcze zobaczyć w berlińskim muzeum.

Wystawa:

„Bunte Götter. Die Farbigkeit antiker Skulptur”, Pergamonmuseum, Berlin
13 lipca – 3 października 2010

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.

„Kultura Liberalna” nr 84 (34/2010) z 17 sierpnia 2010 r.