Joanna Kusiak
Czy da się spacerować po Wenecji?
„Miasta, podobnie jak ludzie, dają się poznać po kroku”. Po każdym mieście spaceruje się inaczej, nie tylko dlatego, że zmieniają się widoki, ale że zmienia się krok spacerującego. Jeżeli ktoś po Wenecji próbuje spacerować tak, jak po Paryżu, rytmem klasycznej flaneurie zagłębiającej się w przypadkowe zaułki, kończy niczym mucha obijająca się o zamkniętą szybę, raz po raz próbująca wylecieć na zewnątrz. Konieczność ciągłego zawracania tą samą trasą i niedostępność miejsc kuszących, a będących tuż tuż, ale po drugiej stronie kanału (i do których dojść można tylko po stosunkowo długiej wędrówce przez wiele innych miejsc, które oddalają ich pierwotny urok). W Wenecji trudno się spieszyć, gdyż najkrótsza droga z A do B nigdy nie jest prosta, lecz biegnie krętym slalomem, który po drodze wielokrotnie się rozgałęzia i dzieli na różne warianty. Po Wenecji nie da się i nie ma sensu uprawiać spacerów krytycznych, badając dostępność i inkluzywność miasta, gdyż sama istota jej materialnej struktury Wenecji polega na ekskluzywności i zamkniętości miasta-wyspy. Po Wenecji nie można spacerować o kulach, z wózkiem albo ciężką walizką.
Wenecja jest labiryntem, którego przejścia zamykają nie tylko ślepe zaułki i kanały, ale również ruchome masy turystów (w 50-tysięcznym mieście jest ich codziennie 60 tysięcy), kierujących się wyznaczonymi trasami przewodników turystycznych. Pomiędzy nimi, z miękką sprawnością kotów, własnymi, wąskimi trasami poruszają się mieszkańcy. Swoje oddzielne trasy mają również uczestnicy i goście Biennale i festiwali. Wieczorami często dochodzi do korków i zatorów – kolejka na oficjalną imprezę potrafi zablokować wąską ulicę niemal całkowicie. W Wenecji nie ma samochodów, jednak miasto wypełnione jest tłumem, który strukturą, sposobem poruszania się i dynamiką dźwięku tworzy niekiedy prawdziwy human traffic.
Są miasta, które poznaje się wyłącznie w tłumie i które opierają swoją dynamikę na interakcji. W Wenecji jednak tłum – zbyt gęsty, a zarazem zbyt tymczasowy, by zgrać się z materią miasta – raczej zasłania, niż wypełnia miasto. Dlatego po Wenecji, najlepiej spacerować między czwartą rano a świtem. Cicha i pusta Wenecja odsłania fakturę i wilgotność kamienia. Po gładkim bruku można godzinami spacerować boso, wybierając ciepło niektórych ulic lub chłód innych, nie obawiając się odłamków szkła ani ostrych kamyków (niewiele miast daje takie poczucie komfortu). Można spacerować z zadartą głową, śledząc labirynty z nieba, którego ze środka miasta nigdy nie widać więcej niż bruku pod stopami – wysokie i wąskie uliczki nadają miastu wertykalną strukturę labiryntu bez horyzontu, w którym spojrzenie i krok wpadają w tę samą koleinę ulicy. O świcie, kiedy światło zmienia się bardzo szybko, możemy podążać za kolorem nieba, który zmienia się za każdym zakrętem. Można patrzeć prosto przed siebie, wznosząc się co chwila na kolejnych, wysokich mostkach, które formują spacer sinusoidalnie, dodając mu zarazem trzeciego wymiaru. W miarę, jak ciało przyzwyczaja się do ciągle spotykanych schodów, nabiera lekkości i przy każdym następnym moście unosi się jakby samo, w doświadczeniu miejskiej lewitacji. W miarę zbliżania się świtu można podążać za pierwszymi zapachami, ciągnącymi w stronę ukrytej za węgłem piekarni lub targu, gdzie na lodzie układane są ośmiornice i kraby, poruszające jeszcze przez chwilę odnóżami na kruszonym lodzie i zastygające martwo w miarę jak miasto, budząc się, ożywa.
Na pograniczu nocy i świtu w Wenecji – labiryncie – można jeszcze uchwycić się różnych nici, które miasto rozsyła zmysłom, by uwierzyły, że w Wenecji warto się zgubić i warto lunatycznym krokiem raz po raz przemierzać te same zaułki, nie znajdując i nie szukając wyjścia nim pociętej kanałami Wenecji nie zaleje tłum.
* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 86 (36/2010) z 31 sierpnia 2010 r.