Joanna Kusiak

Miejskie balkony

Lato się kończy i ulice miast w naszym klimacie powoli zwijają się do wnętrza. Jeszcze niektórzy pozwalają sobie na kolację na zewnątrz, ale tylko wtedy, gdy można zawinąć się w koc (lub usiąść koło gazowego „grzybka”, które z Berlina już znikają ze względów ekologicznych). Przełom lata i jesieni to nie tylko chowanie do środka kawiarnianych krzeseł, ale także stopniowe pustoszenie balkonów. Jeszcze wprawdzie wystawia się doniczki z wrzosem, coraz rzadziej jednak na balkonach dostrzec można ludzi. Wraz z końcem sezonu miasto traci wiele stref pośredniczących pomiędzy tym, co prywatne, a tym co publiczne.

Letnie balkony, ukwiecone czy nie, są znakomitym punktem styku pomiędzy prywatnym życiem mieszkańców a publicznym życiem miasta, w którym różnica pomiędzy jednym a drugim nie tylko nie zostaje zatarta, ale wręcz wyeksponowana. Wprawdzie wiemy, że po wyjściu na balkon znajdujemy się na ulicy, w mieście, czyli wśród obcych, jednak gwałtowne przejście, które pozwala ominąć etap przedpokoju, butów czy szala sprawia, że oto owa ulica ogląda nas w dresach, z ręcznikiem na głowie albo w wałkach. Komuż z nas nie zdarzyło się również wyjść na balkon w piżamie, szlafroku albo półnago (żeby szybko ściągnąć suszący się ręcznik albo sprawdzić, jaka jest pogoda, przed wyborem właściwego stroju). I odwrotnie – z poziomu ulicy albo z sąsiedniego balkonu obserwujemy kątem oka albo wprost prywatne życie obcych – palącego pierwszego papierosa sąsiada, czytającą lub śpiącą na kocu dziewczynę, zbiór butelek po ostatniej imprezie i elementy prywatnej garderoby.

W kontaktach między balkonem a ulicą zostaje zachowany posmak prywatności (dlatego tak wielu ludzi, widząc na balkonie sąsiadkę w szlafroku, udaje, że odwraca wzrok), zarazem jednak nie zostają zniesione zwykłe miejskie zasady kontaktu z obcym (można spojrzeć, uśmiechnąć się, nawiązać interakcję, która nie musi mieć tak intymnego wymiaru jak wtedy, gdybyśmy po prostu wtargnęli komuś do mieszkania lub nawet bezczelnie gapili się w okno). Działają również pewne zasady i instancje kontroli społecznej (przekonałam się o tym na własnej skórze, opalając się na balkonie w 2005 roku, niedługo po śmierci ówczesnego papieża – jedna z oburzonych sąsiadek zrugała mnie, że „teraz nie wypada”). Przestrzeń publiczna rości sobie bowiem prawa nie tylko do tego, co jest publiczne w sensie prawa własności, ale również do tego, co jako własność prywatna zostaje wystawione na widok publiczny. W tym sensie kategoria „publicznego” zakreślana jest przez spojrzenie – dlatego przed budową domu trzeba uzgodnić kolor i wygląd fasady. Jednak z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek i z kimkolwiek trzeba było uzgadniać, co będziemy robić na własnym balkonie. Na balkonie zawsze można pozwolić sobie na więcej niż na ulicy, gdyż za plecami pozostaje opcja błyskawicznej ucieczki w bezpieczną czeluść mieszkania, które dla obcych jest niedostępne.

Balkon to również sposób informowania świata o naszych preferencjach estetycznych oraz – szczególnie w wypadku balkonów bloków z wielkiej płyty – sposób na estetyczną indywidualizację. Łańcuchy świetlne, wspinające się Mikołaje i faliste, kolorowe przesłony z PCV pozwalają rozpoznać z dołu „nasz” balkon oraz są metodą przeniesienia naszej wizji wystroju wnętrza na ulicę. Balkon jest wreszcie namiastką ogrodu w centrum miasta, na którym możemy, w zależności od preferencji, pielęgnować pelargonie lub bazylię i łapać ostatnie chwile letniego słońca, ogrzewając dłonie kubkiem z domową herbatą. Ponieważ na balkonie najczęściej nie wieje, lato trwa tu trochę dłużej niż w mieście – nawet wczesnowiosenne lub późnojesienne słońce na balkonie zawsze wydaje się trochę mocniejsze. Wreszcie, przesiadując na balkonie możemy z góry obserwować rytm własnej ulicy, ścieżki przez skwerek, które wybierają ludzie i – ostatnio częściej – sposoby przeskakiwania kałuży po deszczu. I chociaż w miastach naszego klimatu musimy pogodzić się z tym, że nigdy nie będziemy, jak we Włoszech, spędzać życia na ulicy, miejski balkon może być niczym język, który zwijające się do środka miasto wystawia ponurej pogodzie.

* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 87 (37/2010) z 7 września 2010 r.