Monika Żychlińska
V jak Vietnam
W dyskusjach na temat tego, co i jak upamiętniać, przywoływany jest pomnik Weteranów Wojny w Wietnamie – jako przykład „dobrego” pomnika. Jak to z dobrymi monumentami bywa, nie od razu zyskał on sobie uznanie publiczności. Nietoperz, pisuar, hołd złożony Jane Fondzie – takie określenia padały pod adresem odsłoniętego w 1982 roku w Waszyngtonie pomnika. Długi na 60 metrów czarny mur, tworzą dwie złożone w kształt litery V granitowe ściany. Umieszczono na nich imiona i nazwiska ponad 58 000 poległych żołnierzy. Pomnik ulokowany jest pod ziemią, choć każda ze ścian wznosi się ku górze, ku Washington Monument i Lincoln Memorial. Ogólnie rzecz ujmując, pomnik ma się nijak do architektury i ikonografii najbardziej reprezentacyjnego amerykańskiego pasażu – National Mall.
Pomnik najpierw podzielił, ostatecznie jednak zjednoczył amerykańską opinię publiczną. Był równie dziwny co sama wojna w Wietnamie – konflikt egzotycznie odległy, rozciągnięty w czasie, o niejasnych przyczynach i trudnych do zdefiniowania celach. Nie mniej kontrowersji budziła osoba projektantki pomnika. Maya Ying Lin była Amerykanką chińskiego pochodzenia i bardzo młodą studentką architektury Uniwersytetu Yale. Makietę pomnika wykonała z purée ziemniaczanego w holu akademika w New Haven; była to praca zaliczeniowa kursu architektury funeralnej, na który uczęszczała. Ostatecznie Lin dostała 4, konkurs jednak wygrała. Tym samym znalazła się w środku politycznej burzy, pędzonej próbą odpowiedzi na pytanie: jak upamiętnić wojnę przegraną lub, jak podpowiada amerykańska literatura przedmiotu, wojnę „nie wygraną”?
Lin świadomie złamała obowiązujący w USA kod upamiętnienia, wyznaczany przez Washington Monument i Lincoln Memorial – górujące nad Waszyngtonem (i, można odnieść wrażenie, całym krajem) klasyczne budowle z białego kamienia, wzniesione by budzić respekt. Postać Waszyngtona zlewa się całkowicie z symboliką wszechmocnej amerykańskiej państwowości w poświęconym mu obelisku. Z kolei gigantyczna figura Lincolna przypomina oczekującą na dary Atenę z greckiego Partenonu. Odwiedzający obydwa pomniki zmuszeni są do ciągłego zadzierania głowy; w spotkaniu z Historią czują się groteskowo mali.
Pomnik dedykowany weteranom jest niewielki, ukryty i doskonale wkomponowany w otaczający go park. Środowisko naturalne chroni przed hałasem dobiegającym z Constitution Avenue, wyznaczając przestrzeń spokojnej kontemplacji. Granitowe tablice odbijają sylwetki odwiedzających. Gładka powierzchnia pomnika przypomina lustro, dając wrażenie spotkania osób znajdujących się po obu jego stronach. Nazwiska żołnierzy umieszczone są zgodnie z datą śmierci, w taki jednak sposób, że nazwiska pierwszych i ostatnich ofiar upamiętnione są obok siebie. W ten sposób wojna w Wietnamie została symbolicznie domknięta – pomnik jednoczy wszystkich poległych, przekształcając rozproszoną czasowo i geograficznie wojnę w jedną wielką historyczną bitwę.
Horyzontalne ułożenie, kształt litery V oraz bliski kontakt z ziemią i przyrodą nie uszły uwadze zanurzonych w psychoanalitycznym dyskursie krytyków sztuki, którzy przypisali pomnikowi kobiecy charakter i terapeutyczne właściwości. Jego odsłonięcie wywołało w Stanach dyskusję czy pomniki można podzielić na falliczne i horyzontalne; męskie i kobiece i czy te ostatnie lepiej sprawdzają się w upamiętnieniu wojny przegranej. Zauważono bowiem, że pomnik w niezwykły sposób oddziałuje na zachowania i emocje zwiedzających. Nie narzuca dystansu – zwiedzający swobodnie dotykają napisów na ścianach, zbierają odciski wygrawerowanych nazwisk, zostawiają fotografie zmarłych i zaadresowane do nich listy oraz mnóstwo innych przedmiotów. Są wojskowe buty i przepaski, karty do gry, zdarza się przywieziony z Wietnamu piasek oraz butelka Jacka Danielsa – ulubionego libacyjnego alkoholu weteranów. Ci ostatni nie kryją emocji i deklarują, że pomnik pomógł im oswoić wojenną traumę. Pozostali odwiedzający mówią o żalu i współczuciu dla rodzin poległych, dla pokolenia walczących, dla Ameryki.
Siła pomnika tkwi w niedopowiedzeniu; w prostej i oryginalnej formie, która kryje w sobie tajemnicę. Nie ociera się o dosłowność i nie narzuca interpretacji, lecz stwarza intymną przestrzeń wyobrażonego kontaktu pomiędzy upamiętniającymi i upamiętnionymi. Trudno przejść obok niego obojętnie, o ile odnajdzie się go w przepastnej zieleni Constitution Gardens. Amerykanie pielgrzymują doń chętnie, o czym zaświadczają statystyki – jest to najczęściej odwiedzany pomnik w Stanach Zjednoczonych.
* Monika Żychlińska jest socjologiem i amerykanistką, doktorantką w Instytucie Socjologii UW.
„Kultura Liberalna” nr 90 (40/2010) z 28 września 2010 r.