Łukasz Jasina
Wszyscy jesteśmy za, czyli Noble niekontrowersyjne…
Na prawach człowieka w Chinach oraz na południowoamerykańskiej literaturze zna się niemal każdy. Przynajmniej, myśli że się zna. To przekonanie dotyka nawet tych, którzy Chiny widzieli jedynie na Google Maps, a o Fuentesie czy Llosie czytali we fragmentach dzieł Kapuścińskiego, umieszczonych w biografii pióra Domosławskiego.
W każdym razie, kiedy w ubiegłym tygodniu zabrano się do przyznawania dwóch najbardziej nośnych Nobli (reszta – choć jest efektem jakiejś polityki – pozostaje odbiciem weryfikowalnych prądów naukowych), niżej podpisany nie usłyszał żadnych poważniejszych głosów sprzeciwu. Llosa jest w końcu uznanym klasykiem i nagroda mu się należała. Telewizyjni erudyci nie musieli w pośpiechu zaglądać do nie-polskich Wikipedii w poszukiwaniu informacji o laureacie. Z Noblem dla Liu Xiaobo także było stosunkowo łatwo. Od dawna panowało mniej lub bardziej podskórne przekonanie, że pokojowy Nobel powinien powędrować do Chin. Od czasu przyznania go Dalajlamie (w 1989 roku) świat zmienił się całkowicie: Chiny stały się jednym z krajów kreujących współczesną rzeczywistość. Ich problemy z demokracją i prawami człowieka jak trwały, tak trwają – niemniej szacowny komitet norweskiego parlamentu zdawał się o tym nie pamiętać. Zresztą literacki Nobel też poszybował w kierunku chińskiego świata tylko raz i to do emigranta.
Biada jednak usiłującym przypisać nagrodzenie Llosy wyłącznie siłom estetycznym. Podobno ma ono być wyrazem szacunku dla literatury Ameryki Łacińskiej, mitu krążącego po inteligenckim świecie już od czterech dekad. Znów: nic bardziej mylnego! Nobla dostał pisarz zaangażowany, którego biografia jest doskonałym materiałem na film. Człowiek od pięćdziesięciu lat jedną nogą stale przebywający w Europie, na renomowanych salonach Paryża i Londynu. Llosa bije na głowę innych sławnych kolegów ze swojego kontynentu, a dwadzieścia lat temu prawie wygrał wybory prezydenckie. Niestety ich zwycięzcą okazał się pewien syn emigrantów, Alberto Fujimori.
Napisałem do mojego przyjaciela Bernardo – po coś się ma znajomych w Limie! Entuzjazmu z okazji Nobla nie widać. W Peru nie lubią rodaków-światowców. Inny słynny Peruwiańczyk, Javier Perez De Cuellar (dla zapominalskich: przez dekadę Sekretarz Generalny ONZ) też z Fujimorim przegrał. Zresztą i u nas można wątpić w oczywistość wyniku konfrontacji wyborczej Andrzeja Leppera z Wisława Szymborską lub Zbigniewem Brzezińskim.
Liu Xiaobo i jego nagroda to problem bardziej skomplikowany. Władze chińskie oczywiście protestują. Więzień pozostaje więźniem, ale jego żonie nikt telefonu nie odciął. Będziemy mieli zatem „powtórkę z Wałęsy”: żonę odbierającą w Oslo Nobla. W tym przypadku powtórka z 1983 roku nie oznacza tej z 1989. Chiny to nie Polska. Niemniej Nobel dla obrońcy praw człowieka (w zachodnim stylu) – jest. Oby nie cieszyli się jedynie przyszli historycy, którym ta nagroda będzie bardzo pasować do tabelek i doktoratów.
Llosa odniósł sukces. Krętacz Fujimori, który pokonał go w wyborach, siedzi w więzieniu. Marzy mi się podobny triumf Liu Xiaobo, choć nie widzę siły, która go miałaby z więzienia wyzwolić. Chyba ze najwyższe kręgi ChRL postanowią wykonać gest… ale czemu miałby to robić?
Jak zwykle nasze media wspominały o możliwości nagrodzenia Polaka, tym razem Adama Zagajewskiego. Niestety, nieprędko Polak stanie znowu na sztokholmskim dywanie. Dwaj polscy pisarze światowego formatu – Lem i Kapuściński – nie zostali uhonorowani. Innych tuzów – chwilowo, choć coraz dłuższa to chwila – nie ma.
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.