Łukasz Biskupski

Łódź: raport z wykluczonego miasta

Nieoficjalnym hymnem starań Łodzi o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury była piosenka Psychocukru i Łukasza z Bałut „Kareta Złota” (http://www.youtube.com/watch?v=W8OE1VSV3MM). Wykonywano ją na piknikach promujących łódzką kandydaturę wśród mieszkańców, udostępniano na facebookowych profilach i nucono u schyłku knajpianych spotkań. W ostatnią środę łodzianie uzyskali ostateczną odpowiedź na pytanie o przejazd wymarzonej karety z piosenki. Chór ekspertów oceniających aplikacje miast kandydujących do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016 zaśpiewał nam: „Nie, nie, nie, złocistej karety nie znajdziesz już!”. Ekipa prezentacyjna wróciła z Warszawy w atmosferze, jaką znamy z powrotów reprezentacji Polski z kolejnych mistrzostw świata. Na dworcu Łódź Fabryczna tłum witał ją okrzykami: „Nic się nie stało, łodzianie, nic się nie stało!”. No i co teraz? Czy – cytując p.o. prezydenta miasta Tomasza Sadzyńskiego, pytanego jakiś czas temu, co będzie, jeśli nie dostaniemy tytułu – naszym planem B jest plan A?

To nie pierwsza porażka Łodzi. Od czasu, kiedy do upadku Cesarstwa Rosyjskiego nie udawało się nam przenieść stolicy guberni z Piotrkowa Trybunalskiego do Łodzi i z każdą ważniejszą sprawą urzędową łodzianie musieli pielgrzymować do tej zmurszałej mieściny, doświadczyliśmy ich wielu. Również nie ostatnia – miasto czeka dalsza marginalizacja, bo zgodnie z przyjętą przez rząd „Krajową strategią rozwoju regionalnego”, Łódź nie została uznana za „aglomerację stanowiącą lokomotywę rozwoju kraju”, a co za tym idzie, ominie ją olbrzymie wsparcie finansowe. Po każdej kolejnej porażce nie wyjeżdżali albo najbardziej wytrwali, albo ci, którym wszystko jest obojętne. Tym razem – i wydaje mi się, że dzieje się to po raz pierwszy – zawzięci przeważają nad zniechęconymi.

Starania Łodzi o stołeczny tytuł koordynowała – wybrana w przetargu – fundacja Łódź Art Center. Fundacja, krytykowana za tony gadżetów, koszulek, przypinek i ludycznych pikników, osiągnęła rzecz tyle spektakularną, co trudną do oceny pod względem znaczenia dla dokonania istotnej zmiany – otrzymała olbrzymie poparcie społeczne. Wielu przywitało werdykt komisji ze złośliwą satysfakcją, bo przecież mówili, że w całych staraniach Łodzi dużo PR-u, a mało treści. Być może coś w tym jest. Ale w Łodzi, mieście o tak niskim poziomie kapitału społecznego, zmobilizowanie takiej rzeszy ludzi wokół wspólnej sprawy jest prawdziwym wyczynem. Łodzianie dzięki koszulkom z kolorowym logotypem nie tylko zyskali poczucie tożsamości manifestowane podczas wakacyjnych wojaży, ale również uwierzyli, że dzięki ESK mają szansę na życie w lepszym mieście. Jeśli stracą tę wiarę, będziemy musieli poczekać, aż wyrośnie kolejne pokolenie. Wszyscy zaangażowani wyjadą do Warszawy. Uczestniczyłem w pracach zespołu tworzącego aplikację i starałem się przekonywać do hasła „rewolucja wyobraźni”, bo to właśnie uważam za kluczowe dla wydobycia się Łodzi z obecnej (tak!) zapaści. Reakcje na porażkę pokazały, że ta rewolucja się dokonała. Wydaje się, że nawet poza wyścigiem łodzianie są gotowi podjąć walkę o tytuł stolicy kultury. Tego potencjału nie można zmarnować. Co trzeba zrobić?

Na środowej konferencji w Miejskim Punkcie Kultury Prexer-UŁ, zorganizowanej po ogłoszeniu listy, prezydent Tomasz Sadzyński powiedział: „Jeżeli będziemy konsekwentni i zaczniemy realizować strategię, którą wypracowaliśmy, na pewno będziemy prawdziwą europejską stolicą kultury”. Trudno ująć to lepiej. Teraz wszystko w rękach Urzędu Miasta i Rady Miejskiej. To od nich zależy, czy wypracowany kapitał społeczny nie zostanie zmarnowany. Kluczowa jest reforma finansowania kultury. Kilka prostych (chociaż politycznie bardzo skomplikowanych) posunięć może bardzo poprawić sytuację. Po pierwsze, należy uznać kulturę za priorytet dla rozwoju miasta i zwiększyć kwoty w budżecie na nią przeznaczane . Po drugie, wzmocnić kompetencje Wydziału Kultury w dystrybucji środków względem Biura Promocji, najlepiej powołując przy tym coś na kształt brytyjskich Arts Councils dysponujących własnym budżetem. Po trzecie, zmienić sposób dystrybucji funduszy i rozbudować miejski system grantowy oraz wachlarz priorytetów – najlepiej równoważąc postępującą „festiwalizację kultury” i wspierając całoroczne albo nawet wieloletnie projekty. Jeśli okaże się, że pieniędzy nie wystarcza, to – po czwarte – zmniejszyć lub zlikwidować niektóre miejskie instytucje kultury, których program pozostawia wiele do życzenia. (Oczywiście jest to moje subiektywne zdanie, ale od kilku lat przyglądam się i uczestniczę w życiu kulturalnym miasta i stawiam tę diagnozę na bazie własnych doświadczeń). Czy władze miasta są gotowe na takie posunięcia? Obawiam się, że nie. Ale, nie mogąc liczyć na fundusze centralne, tylko one mogą zapalić światełko w tunelu. Dojrzałość władz będzie miarą tego, czy zasługujemy na tytuł nieoficjalnej stolicy kultury. Ludzie jeszcze czekają, ale walizki już na wszelki wypadek spakowane.

* Łukasz Biskupski, kulturoznawca, doktorant w SWPS w Warszawie, wiceprzewodniczący Łódzkiego Stowarzyszenia Inicjatyw Miejskich Topografie, kurator Festiwalu Działań Miejskich Miastograf.


„Kultura Liberalna” nr 93 (43/2010) z 19 października 2010 r.