Anna Mazgal

Przy zgaszonym świetle

Ponieważ dużo czasu spędzam z aktywistami (a czasem zdarza mi się i z urzędnikami) to wiem, że wizja relacji państwa-obywatele mogłaby się opierać na modelu jin-jang. Gdzie państwo nie musi, tam obywatela pośle. Gdzie obywatel widzi, że nie da rady, tam naciśnie na państwo i wspólnymi siłami się uda. Póki co mamy jednak model ping-pong. Jest kilka powodów, dla których twierdzę, że w Polsce najciężej jest być aktywistą od tak niszowych spraw jak ekologia czy równouprawnienie. A ciężej ma tylko ktoś, kto usiłuje być nowoczesnym urzędnikiem.

Państwo nasze jest krótkowzroczne i obywateli po prostu nie widzi. Widzi wyborców, związkowców, emeryturowców-pomostowców – czyli grupy interesu. A obywatelski interes jest mało precyzyjnie zdefiniowany. Czasem obywatel chce nowej drogi, czasem lepszego wyboru wśród politycznego planktonu, a czasem świętego spokoju. Ten ostatni wymaga najwięcej pracy, a ta praca wygodnych ram. Tymczasem ramy aktywizmu są u nas iście rokokowe. By założyć stowarzyszenie, potrzeba 15 osób, nawet jeśli aktywnie chce działać tylko 5. To najwięcej w całej Europie. Nawet jeśli taka organizacja nie ma ani grosza, musi prowadzić pełną księgowość zatem zanim martwić się o działania, aktywiści martwią się z czego zapłacą księgowej, która wpisuje zera w rubryki. Ramy dla wolontariatu też są słabe: wolontariusz to ochotnik, a w Polsce ochotnik to frajer. Oczywiście, nikt ludziom nie broni robić tego, co chcą robić, poza układem formalno-prawnych zalezności. Tylko, że w Polsce kto nie ma NIP i REGON, ten jakby nie istniał. Nieformalny ruch społeczny ma u nas podobne poważanie, co ławica sardynek.

Obywatele też jacyś umęczeni. Organizacje nie dyskutują między sobą o tym, czym jest dobro wspólne. I nie chodzi tu o to, by organizacje mówiły jednym głosem. Organizacje raczej tego samego mówić nie będą, bo są bardzo różne. Chodzi o to, by w ogóle ze sobą gadały. Wymieniały poglądy. Szeregowały priorytety. Kłóciły się w oparciu o dane i dobre praktyki. A tego ciągle u nas mało.

My, obywatele, za szybko odpuszczamy. Jak tylko zaczniemy o czymś dyskutować, zaraz do piaskownicy włażą nam zaniepokojeni politycy i psują całą zabawę. Politycy są od zarządzania, nie od wyjaśniania rzeczywistości i dobrze by było, żebyśmy bardziej stanowczo to podkreślali. Powód, dla którego trudno jest nam się przebić z tym przekazem jest taki, że media nie są po naszej stronie. Pokażcie mi dziennikarza, który powie, że król jest nagi – jeszcze jeden król z drugim się obrazi i więcej nie przyjdą. Dlatego jest tak wielu chętnych z odpytywania króla, jaki kolor szat sobie uroił tym razem.

Te wszystkie powody (i wiele innych) powodują, że zamiast harmonii mamy mecz, a w nim same samobóje. Nie wiem, czy nieumiejętność rozmawiania jest przyczyną, czy skutkiem – pewnie jednym i drugim. Stan dialogu publicznego w Polsce obrazuje napis w toalecie damskiej Ministerstwa Rozwoju Regionalnego: „gdy gasisz światło, zwróć uwagę czy nie zostawiasz nikogo w ciemnościach”. Takie podejście powinni przyswoić wszyscy ci, którzy nie widzą granicy między swoją wolnością sumienia a wolnością obywateli, którzy myślą inaczej. Bo na razie to sobie siedzimy wszyscy, pogrążeni w gęstniejących ciemnościach.

* Anna Mazgal, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.

„Kultura Liberalna” nr 94 (44/2010) z 26 października 2010 r.