Katarzyna Kazimierowska
Krew na śniegu, czyli dlaczego uważam „Essential Killing” za świetne kino akcji
Wyzwolony z kajdan uciekinier, pochodzący z bliżej nieokreślonego Bliskiego Wschodu, musi podjąć walkę o przetrwanie w zupełnie nieznanym mu środowisku. Czeka go mróz, którego zazna pierwszy raz w życiu, głód oraz przypadkowe i niechciane towarzystwo tubylców, które może doprowadzić do jego śmierci.
Opis ten brzmi jak komentarz z offu w filmie przyrodniczym. Jerzy Skolimowski rzeczywiście potraktował bohatera swojego najnowszego filmu niczym obiekt do podglądania. Jedynie widz nie wie, że egzotyczna przygoda w Polsce podlega prawom filmu rodem z „National Geographic” – ze skutkiem śmiertelnym dla śledzonego przez kamerę okazu.
W tym filmie mamy wszystko: wyraźne nawiązanie do wojny w Afganistanie, desperackie okrucieństwo ludzkiej natury, historię z góry skazanego na śmierć człowieka, wreszcie – spotkanie Bliskiego Wschodu ze Środkową Europą. Skolimowski, uważnie czytając doniesienia prasowe, zadał sobie proste pytanie, tak samo absurdalne, jak i zastanawiająco oczywiste: co by było, gdyby afgański jeniec zamiast w Guantánamo wylądował w Polsce? Odpowiedź przychodzi w jedynym momencie, gdy Skolimowski wykonuje pozorną woltę i przez chwilę pozwala widzowi uwierzyć, że to, co do tej pory zobaczył, to dopiero początek – przedsmak prawdziwej przygody z happy endem. I od razu odbiera nam nadzieję na satysfakcjonujące nas zakończenie.
Gdy milczący Gallo trafia do mazurskich lasów z silną wolą przetrwania, naprawdę życzymy mu dobrze – w końcu innego bohatera nie mamy w zasięgu wzroku. I czekamy na akcję, bo to w końcu kino akcji ma być. I jest – to, co robi Skolimowski z Gallo – to eksperyment na żywym obiekcie. Wypuszczony (wydawałoby się: cudownie wyzwolony) jeniec w drodze do więzienia nagle musi stawić czoło przaśnej Polsce B i czyhającym na niego niebezpieczeństwom. Niczym w filmie przyrodniczym właśnie, oglądamy Gallo w dużym zbliżeniu – brakuje tylko głosu z offu. I tak długo, jak pamiętamy o prawach, jakimi rządzi się świat dzikiej natury, tak długo przygoda z filmem Skolimowskiego nie będzie dla nas rozczarowaniem. W Polsce pozorne wyzwolenie i ucieczka w zimie dla nieznającego języka, zaszczutego niczym zwierzyna na polowaniu człowieka oznacza śmierć. Skolimowski pokazuje, że świat to nie miejsce na bajki pod tytułem „poznał piękną kobietę na polskiej wsi (Emanuele Seigner), pozbył się jej męża i żyli długo i szczęśliwie, ona głucha, a on talib”.
Przez 83 minuty filmu główny bohater ustami Vincenta Gallo nie wypowiada ani jednego słowa, choć przez połowę oglądamy na ekranie tylko jego. Ale co to za kino! Myślę, że o „Essential Killing” mówi się tak dużo, bo każdy próbuje dodać temu filmowi treści czy znaczeń, jakby mu ich brakowało. Najgorsze, co można zrobić filmowi Skolimowskiego, to porównywać go do Tarantino czy Gusa van Santa. Ten film świetnie broni się sam i to z bardzo prostego powodu – czegoś takiego jeszcze nie widzieliście.
Film:
„Essential killing”, reż. Jerzy Skolimowski, Polska, Norwegia Irlandia Węgry, 2010.
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 95 (45/2010) z 2 listopada 2010 r.