Jan Śpiewak

„Są inne kraje na Zachodzie”

11 listopada. Na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie tłumy warszawiaków, którzy wyszli na spacer. Panuje piknikowa atmosfera. Zaczął się długi weekend. Tymczasem na Placu Zamkowym zbierają się dwie wrogie grupy. Z jednej strony przy Zamku Królewskim demonstracja skrajnej prawicy. Z drugiej warszawiacy, którzy stawili się na apel Koalicji 11 Listopada zrzeszającej kilkadziesiąt stowarzyszeń: od Otwartej Rzeczpospolitej po Solidarnych z Palestyną. Kontrdemonstranci mają jeden cel: nie dopuścić do przemarszu narodowców pod pomnik Dmowskiego na Placu Na Rozdrożu.

Na rogu Kapitulnej i Podwala stoi kilkudziesięciu przeciwników przemarszu. To legalna demonstracja zgłoszona policji. Zbliża się do nich grupa agresywnie zachowujących się młodych mężczyzn. Lecą kamienie, butelki i race. Policja rozdziela dwie grupy kordonem. Ktoś dostaje kamieniem w głowę. Policja spycha ludzi na Podwalu w stronę Kapitulnej. Po chwili antyfaszyści zostaną potraktowani pałkami i gazem.

Nie pierwszy raz tego dnia policja sprawia wrażenie, jak gdyby stawała po stronie agresywnego tłumu skrajnej prawicy. W blokadę na rogu Miodowej i Senatorskiej wjeżdża wielka polewaczka. Nie wiadomo za bardzo po co. Po chwili po drugiej stronie blokady w tłum wbiega grupa nastoletnich biegaczy. To chyba uczestnicy Biegu Niepodległości. Wyglądają jak zagubiona wycieczka szkolna bez wychowawcy. Zablokowani przez policyjną polewaczkę, nie mają się gdzie ruszyć.

Policja kieruje marsz skrajnej prawicy na Powiśle. Na rogu Oboźnej i Browarnej 150 kontrdemonstrantów próbuje go zablokować. Na scenę wjeżdżają polewaczki, oddziały konne i policjanci z psami. Policja spycha ludzi do coraz mniejszego kotła. Zostaną tam w ścisku przez dwie godziny. Telefony do posłów lewicy nie dają żadnych rezultatów. Nic nie zrobią, dopóki ktoś nie zostanie zaaresztowany. Jeden z policjantów w trakcie dyskusji udziela zgromadzonym cennych porad: „jak się nie podoba to zawsze można wyjechać, są inne kraje na Zachodzie“.

100 metrów dalej, na rogu Tamki i Browarnej leży zakrwawiony człowiek. Przechodzień. Dostał w twarz od jednego z narodowców. Policjanci w zatrzymanym radiowozie poproszeni o pomoc rzucają tylko „to zadzwońcie po ambulans“ i odjeżdżają. Marsz skrajnej prawicy bez problemów dociera pod pomnik Dmowskiego. Są zadowoleni. W końcu dotarli do celu.

Mimo wielkiej medialnej mobilizacji przed „przemarszem faszystów“ 11 listopada na kontrdemonstracji pojawiło się niewiele osób. Nie ma w Warszawie środowiska, która jest w stanie przeciwstawić się skrajnej prawicy tak, jak to się dzieje w Berlinie, Kopenhadze, Paryżu. Największym sukcesem jest zapewne to, że marsz musiał iść bocznymi drogami, ominąć reprezentacyjne Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat. Przynajmniej to się udało. Nie zakłócili pikniku.

* Jan Śpiewak, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

**Napisane na podstawie relacji świadków oraz własnych obserwacji.


„Kultura Liberalna” nr 96 (46/2010) z 9 listopada 2010 r.