Joanna Kusiak

Hackerspaces: wirtualne przestrzenie materialnych miast

Przepowiednie, jakoby przestrzeń wirtualna miała przynieść śmierć miastom, nie sprawdziły się, powiększając smutny gatunek nietrafionej futurologii, która – mimo, że chce dotknąć przyszłości – natychmiast zaczyna pachnieć kurzem. Nie ma sieci bez miast, które prawie zawsze są jej najistotniejszymi oczkami. Na mapach obrazujących ilości przesyłanych danych najciemniejsze punkty to metropolie. Sieć nie konkuruje z przestrzenią miejską, ale ją powiększa i uzupełnia. Zresztą prawie każda wirtualność ma swój twardy, materialny odpowiednik, który zostaje wpleciony w inne miejskie sieci: światłowody, kable, serwerownie są tak samo materialne jak wodociągi i gazociągi, internet zaś traktowany jest coraz bardziej jak ciepła woda.

W czasach, w których coraz częściej wyjeżdża się, a coraz rzadziej znika, większość z nas zna nerwowe przemierzanie miast w poszukiwaniu najbliższego łącza. Dostępność sieci staje się nie mniej ważna, niż atrakcje turystyczne. Wiedeń wprawdzie ma cesarskie kawiarnie i tort Sachera, jednak, nawet przy uniwersytecie, bardzo mało hotspotów. W Wenecji nieliczne kawiarenki internetowe (w których często nie można połączyć się z własnego komputera) są bardzo drogie. Warszawa na tym tle wypada całkiem nieźle, choć uruchomiony niedawno publiczny internet na Krakowskim Przedmieściu działa średnio albo wcale.

Poruszając się w przestrzeni wirtualnej, ludzie wytwarzają i przekształcają konkretne przestrzenie miejskie. Niektóre kawiarnie w pewnych godzinach zamieniają się w nieformalne, dzielone biura office, do których przychodzi się – z laptopem – jak do pracy. Każdy jest jakby osobno (podłączony, często w słuchawkach), a jednak nie do końca, bo powodem wyjścia są tak czy inaczej miejscy inni i rytuały rodem z ulicy: ktoś chce się pokazać, ktoś schować, ktoś między jednym a drugim służbowym mailem posyła spojrzenia (lub komplement bluetoothem) koleżance z przeciwka.

Sieć w mieście wytwarza również nowe formy wspólnoty. Do najciekawszych przestrzeni z pogranicza miejskiego wirtualu i realu należą tzw. hackerspaces, które łączą cechy kontrkulturowej komuny, warsztatu, serwerowni, klubu geeków i think tanku do spraw społecznych innowacji. Hackerspace to prawdziwe miejsca, znajdujące się prawie wyłącznie w wielkich miastach, trochę schowane, a zarazem zupełnie otwarte. To miejsca, do których przychodzi się, by wymienić pliki, czegoś się nauczyć lub coś razem stworzyć. Organizowane są seminaria, spotkania programistów (czasem łączące klasyczną imprezę z dużą ilością alkoholu z zawodami programistycznymi, niczym te sfilmowane niedawno w filmie o facebooku), dyskusje o bieżących projektach. To, co dzieje się z hackerspace wychodzi w miasto (i w świat) ścieżkami wirtualnymi i realnymi. Hackerspace z całego świata wymieniają się radami, uwagami i pomysłami, zarazem jednak często zmieniają najbliższą rzeczywistość, coraz bardziej otwierając internet a wraz z nim otwierając miasto – organizując zajęcia dla lokalnych wspólnot, redefiniując własność intelektualną i walcząc z nowymi formami wykluczenia – na czele z tzw. wykluczeniem cyfrowym.

Jak można się dowiedzieć – oczywiście z Internetu, najłatwiej przez czyjś komentarz na Facebooku lub uwagę na forum – właśnie powstaje pierwsza warszawska hackerspace. Należy jej kibicować z całego serca, zarówno mając w pamięci przedwyborcze negocjacje premiera z internautami (które po wyborach się ucięły, ale że idą nowe wybory, to kto wie, może się znów zaczną), jak i obserwując pierwsze działania założycieli. Jednym z pierwszych projektów-wyzwań ma być skonstruowanie niedrogiego skanera, który będzie skanował całe książki (sam przewracając strony, oszczędzając dużo żmudnej i nudnej pracy), które następnie fundacja Nowoczesna Polska będzie umieszczać w otwartych zasobach internetu. Plotki z forów wskazują, że hackerspace powstanie gdzieś na Pradze. Pierwszym zadaniem zainteresowanych będzie wyszperać przy pomocy swoich sieci, gdzie i kiedy dokładnie należy się pojawić. Miasta, jak wiadomo, pełne są publicznych sekretów dla wtajemniczonych.

O tym, że wirtualne przestrzenie doskonale zintegrowały się z miastem, świadczy ich wielowymiarowość. Sieć to zarazem kable i nowe rytuały codziennego życia, pomysły i sposoby zachowania, budynki, ludzie, a nawet nowe urban legends. Jak twierdzą niektórzy, berlińska hackerspace c-base to składająca się z siedmiu pierścieni stacja kosmiczna, skonstruowana w przyszłości, by zbadać gwiazdozbiór Kasjopei. Jednak za sprawą błędu technicznego i niekontrolowanego zagięcia czasu stacja zamiast w przestrzeni przeniosła się w czasie o 4,5 miliarda lat. Uderzywszy w Ziemię z ogromną prędkością, zatonęła w piaskach Brandenburgii. Gdy w latach sześćdziesiątych XX wieku na skutek ruchów tektonicznych jej antena zaczęła się wynurzać na powierzchnię, władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej zasymulowały budowę wieży telewizyjnej. Ukryte pod powierzchnią komputery z przyszłości są obecnie hackowane przez załogę c-base dla potrzeb społeczeństwa.

Nie wyklucza się, że załoga z przyszłości wyruszyła w przeszłość na poszukiwanie stacji kosmicznej gigantyczną rakietą, której skamieliny mogą znajdować się ok. 600 kilometrów na Wschód od dzisiejszego Berlina.

* Autorka ilustracji: Karolina Breguła, z cyklu: „Widzi mi się pałac”

** Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 97 (47/2010) z 16 listopada 2010 r.