Helena Anna Jędrzejczak
Migracja i stolik. Warszawskie kawiarnie (część II)
Obiecałam spacer po warszawskich kawiarniach. Oto on.
Przed wojną także się spacerowało – a raczej – co jakiś czas zmieniało lokal, by do poprzedniego już nigdy nie wrócić, bo ten po jakimś czasie po prostu przestawał istnieć. Po wojnie to co innego. Przy jednym stoliku siedziało się latami, czasem nawet – jak w Czytelniku – siedzi się po dziś dzień. Można było odwiedzić znajomych w innej kawiarni, ale porzucić ją definitywnie już nie.
Przedwojenna „klientela artystyczna” (jak określał ją Wojciech Herbaczyński, znawca Warszawy i jej międzywojennych lokali) to te same, powtarzające się nazwiska: Wieniawa, Franc Fiszer, Skamandryci, Leśmian, Kwadryga. Pewnie jeszcze parę innych, mniej lub bardziej znanych. Przedwojenne lokale to stale zmieniające się, zupełnie nowe nazwy: Udziałowa, Ziemiańska, Kresy, Picador, IPS, SiM i parę innych. Znamy bywalców. Znamy lokale. Gdyby tych przychodzących na myśl od razu spróbować „usadzić” w wymienianych z pamięci kawiarniach, to każdy siedziałby sam. Memoria fragilis est, ale czy aż tak, by kazać zapomnieć o całej rzeszy siedzących w kawiarniach „znanych i lubianych”?
Znani i lubiani – czyli bywalcy. To znaczy kto? Na posiadanie takiego statusu społecznego składały się dwa czynniki: osoba bywalca i miejsce, w którym mógł bywać. Te ostatnie „dzieliły się wedle orientacji salonowo-politycznej bywalców – wyjaśnia Jerzy Pomianowski, tłumacz i publicysta. – Tuwim chadzał do Kopciuszka w Alejach Jerozolimskich, Słonimskiego można było spotkać U Marca na placu Trzech Krzyży”*. W dwudziestoleciu w danym okresie, dłuższym lub krótszym, osoba lub grupa bywała zazwyczaj tylko w jednym, wybranym lokalu, który w tym czasie i środowisku był po prostu modny. A że moda z czasem przemijała, ci, którzy wcześniej bywali w Udziałowej, potem przenieśli się do Kresów, Małej Ziemiańskiej, Picadora. Czasem upodobanie do miejsca było dziełem przypadku, czasem – efektem zabiegów właściciela. Udało się to pani Zofii Arciszewskiej, prowadzącej Sztukę i Modę – małą kawiarenkę, która „nie miała (…) chyba nawet czasu zabłysnąć jakimiś firmowymi specjałami (zdaje się, że dostarczała je Ziemiańska), kiedy przechwyciła Ziemiańskiej jej największy specjał – klientelę artystyczno-literacką wraz z gronem satelitów”**.
Między kawiarniami można było migrować, przenosić się, zmieniać lokale. Ale w tym, który akurat sobie upodobano – jeśli było się bywalcem, a nie wielbicielem bywalców czy przypadkowym gościem – trzeba było mieć swój stolik. Stolik to pewność: będzie gdzie posiedzieć, gdy przyjdzie się do „swojej” kawiarni. Stolik to samookreślenie: kto inny zechce dosiąść się do tego należącego do Kwadrygi w Kresach, kto inny – do skamandryckiej Górki w Małej Ziemiańskiej, jeszcze inni – do pułkowników w Europejskiej. Wreszcie, stolik to władza. Można kogoś doń zaprosić. Można tego zaproszenia odmówić. Można się ostatecznie od niego demonstracyjnie oddalić, jak Fiszer, który opuścił Górkę i usiadł na dole Ziemiańskiej, gdy Skamandryci nieelegancko potraktowali jego przyjaciela Leśmiana.
Stolik to ten element, który łączy bywanie międzywojenne z peerelowskim. Bywalcy, częściowo ci sami, co przed wojną, a częściowo zupełnie nowi. Z mapy Warszawy zniknęły także niemal wszystkie przedwojenne lokale – miasto było zburzone, nie wszędzie odbudowano kwartały kamienic. Choćby na miejscu SiM-u i IPS-u stanął hotel Victoria. W tej samej lokalizacji przetrwały tylko Bristol i Europejska. Powstały jednak nowe miejsca, w których zechcieli bywać bywalcy – kawiarnie, w których swoje stoliki posiedli i starzy, i nowi. Był więc SPATiF i Czytelnik, i zamknięta w 1968 roku kawiarnia PIW-u, i Lajkonik, i Szpilki, i U Plastyków. Wiadomo, że Głowacki siedzi w Czytelniku, a Słonimski w PIW-ie. Światek artystyczno-literacki krąży między kilkoma wybranymi lokalami, zmieniając je nie definitywnie (jak przed wojną), ale czasem kilka razy w ciągu dnia. Żaden jednak nie przestaje istnieć dlatego, że ci, którzy przyciągali tłumy, postanowili przesiąść się gdzie indziej.
I choć rzeczywistość skrajnie odmienna, choć bywalcy nie ci sami, choć bohema nie cieszy się już przyjaźnią władz, a o byciu Wieniawą w ogóle nie ma mowy, to posiadanie stolika nadal jest w cenie. Spełnia on te same funkcje, co przed wojną (samookreślenie, pewność i władza), ale rozmawia się przy nim już także o kwestiach poważnych, nieraz brzemiennych w skutki – jak List 34, napisany właśnie przy kawiarnianym stoliku w PIW-ie. Rozmowa o poważnych kwestiach w systemie, który nie lubi, gdy obywatele za dużo o nim myślą, wymaga wszakże ostrożności i wiedzy o tym, kto bywa przy sąsiednim stoliku – bo jak pisze Janusz Głowacki – w SPATiF-ie bywał każdy: „przychodzili tu aktorzy i ladacznice, reżyserzy i prości alkoholicy, pisarze reżimowi i opozycyjni, za którymi sunęli tajniacy”***. Niektórzy mieli swoje stoliki oficjalnie, inni mniej, do stolika jednych wielu chciało być zaproszonym, stoliki innych były wszystkim najzupełniej obojętne. A jednak – jak przed wojną – warto się było wybrać na spacer z jednego lokalu do drugiego, warto było przejść się Traktem Królewskim, by zobaczyć, co robią inni spędzający czas przy kawiarnianym stoliku. Więc właściwie powinnam nazwać ten odcinek nie „Migracja i stolik”, ale – „Spacer między stolikami”. Brzmi lepiej i wydaje się przyjemniejsze.
* Bartosz Marzec, „Kawiarniane zabawy pisarzy”, „Rzeczpospolita” z 29 grudnia 2008
http://www.rp.pl/artykul/9148,241079_Kawiarniane_zabawy_pisarzy_.html
** Wojciech Herbaczyński, „W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich”, PIW, Warszawa 1988
*** Janusz Głowacki, „Z głowy”, Świat książki, Warszawa 2004
**** Helena Anna Jędrzejczak, historyk idei, socjolożka, doktorantka w ISNS UW. Pracuje w Centrum Nauki Kopernik, współpracuje z Instytutem Obywatelskim. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat relacji między teologią a kwestiami społeczno-politycznymi w pismach Dietricha Bonhoeffera.
„Kultura Liberalna” nr 98 (48/2010) z 23 listopada 2010 r.
SŁOWA KLUCZOWE: