Jacek Wakar

Mourinho czyli reżyser

To nie tak miało być. Dzisiejszy wieczór powinienem spędzić, oglądając Gran Derbi Europy, oczekiwany od dawna mecz Barcelony z Realem Madryt, pierwszy od kiedy trenerem Królewskich został Jose Mourinho. Niestety, mecz transmitowała w Polsce tylko jedna stacja, a ja nie mam do niej dostępu. Jeśli zaś chodzi o oferty warszawskich pubów, przez chwilę rozważaliśmy je z moim dziewięcioletnim synem Karolem. Mieliśmy w pamięci, jak to pod koniec czerwca w Paryżu, nie mając w wynajętym mieszkanku telewizora, chadzaliśmy do knajp oglądać choć fragmenty mundialowych ćwierćfinałów. Ja zamawiałem piwo, Karol – colę. I tak to szło. Nam obu bardzo się podobało.

Tym razem jednak musieliśmy obejść się smakiem. Znam to uczucie aż nadto dobrze. Ileż to razy patrzyłem z zazdrością na kolegów, którzy po zakończonej pracy rwali co sił do domu, by obejrzeć kolejny mecz Ligii Mistrzów. A ja? Ja biedny miąłem w rękach zaproszenie na premierę do któregoś z teatrów, samego siebie przekonując, że przecież teatr też bywa wspaniały, że robię to, co kocham, a i tak kiedyś zobaczę powtórkę. Szedłem więc jak na ścięcie, patrzyłem na następnego w ciągu jednego tygodnia gniota i już wracając w autobusie z Internetu dowiadywałem się, jak wspaniała futbolowa uczta mnie ominęła. I raz po raz wychodziło na jaw, że sztuka to sztuka, a futbol to futbol. To jest dopiero teatr.

Powiedzieć, że sport to jedyne w swoim rodzaju widowisko, to żałosny banał. To najzupełniej oczywiste, szczególnie, kiedy zważy się, jakimi możliwościami dysponuje dziś transmitująca je telewizja. Mecz Barcelona – Real miał być pokazywany w technologii 3D, w odbiornikach trójwymiarowych. Co do mnie, żałuję, że nie zobaczyłem Barcy i Królewskich, ale w najmniejszym stopniu nie żałuję, że nie zobaczyłem ich w 3D. Wystarczą mi obowiązkowe wizyty w kinie z Karolem i Kubą (4 lata), rzecz jasna na seansach 3D. Dziś bowiem film dla dzieci w 2D to rzadkość, trzeba przetrząsnąć wszystkie repertuary. A ja nie cierpię tych piekielnych okularków i męczą mnie te wszystkie wysilone tricki. Szczycę się faktem, że nie widziałem „Avatara”. Dlatego nawet Gran Derbi w 3D wydało mi się absurdem. Bo co to w końcu znaczy? Czy jeśli Messi wybije piłkę spod nóg Ronaldo, ona upadnie na dywan w moim pokoju?

Nie w technice pies pogrzebany. Widowiskowość sportu, a futbolu w szczególności, opiera się na jego niepowtarzalnej dramaturgii. W upalny czerwcowy wieczór wracaliśmy do domu w Vincennes, grała Ghana z Urugwajem. Nie wchodziliśmy już do pubu, w którym zdecydowaną większość stanowili kibicujący Afrykańczykom Czarni. Z nosami przy szybie patrzyliśmy na ostatnie chwile dogrywki. Bodaj na minutę przed końcem piłkę lecącą do siatki wybił ręką napastnik Urugwaju Luis Suarez. Sędzia wyrzucił go z boiska, Ghanie dał karnego. Do końca zostały sekundy, Suarez we łzach kierował się do szatni, kiedy Asamoah Gyan, który miał na koncie już dwa strzelone na tym Mundialu karne, tego najważniejszego przestrzelił. I wtedy kamera pokazała Suareza. Jeśli ktoś przeszedł kiedyś w mgnieniu oka drogę z piekła do raju, był to właśnie on. Łzy zaschły, rozpacz przeszła w euforię. Stałem na rozgrzanym bruku Vincennes i myślałem sobie, że ten człowiek właśnie doświadcza katharsis. Urugwaj awansował do półfinału po rzutach karnych.

Sport nie potrzebuje bowiem gotowych scenariuszy. Nie oglądałem Gran Derbi, ale i tak widziałem satysfakcję w oczach Karola, gdy sprawdziliśmy w Internecie, że Barcelona rozbiła Real 5:0. To nie tak miało być. Zawsze byłem za Realem, bo w sporcie – inaczej niż ci wszyscy, co dopingują jamajskich bobsleistów – ciekawią mnie giganci. Nawet wtedy, gdy – jak Real właśnie – od dawna znajdują się w kryzysie. Teraz ów kryzys miał się skończyć za sprawą nowego trenera Jose Mourinho. Święcił tryumfy z niewielkim FC Porto, doprowadzając je do Pucharu Europy, wygrywał Premiership z Chelsea, ostatnio Ligę Mistrzów z Interem Mediolan. Teraz miał odmienić oblicze Realu i przez wiele tygodni mu się udawało. Ronaldo i spółka rozwalali rywali, nie przegrywali niczego, szli jak burza.

Mourinho zaś grał demiurga – wielkiego reżysera, który z ukrycia pociąga za sznurki, ale wszystko znajduje się pod jego absolutną kontrolą. Mówił o sobie „Special One”, bywał arogancki, przeświadczeniem o własnej wyższości doprowadzał przeciwników do furii. Zawsze w nienagannym płaszczu, z czupryną przyprószoną siwizną, wyrazistą mimiką i gestami, stawał się głównym aktorem meczów swoich drużyn. Choć pozostawał przede wszystkim wielkim reżyserem, który postanowił udowodnić, że futbol będzie taką grą, jak on to sobie wymyśli. Osiągał to czasem budzącymi opór etyczny metodami. W ubiegłym tygodniu Real grał w Lidze Mistrzów z Ajaksem w Amsterdamie. Prowadził 4:0, do końca zostały trzy minuty. Wpierw Mourinho szeptał coś do ucha Jerzemu Dudkowi, który był rezerwowym bramkarzem Realu, potem Polak podbiegł do bramki Casillasa i coś mu tłumaczył. Po chwili bramkarz poinstruował Sergio Ramosa, który za moment za opóźnianie gry dostał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. To samo przytrafiło się Xabiemu Alonso.

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że w ten sposób obaj podstawowi gracze Realu nie zagrają w jednym spotkaniu bez znaczenia, a do fazy pucharowej przystąpią bez obciążeń kartkowych. Mourinho zatem zastosował metodę „cel uświęca środki”, wiedząc, że w zawodowym sporcie tylko ona jest bezwzględnie skuteczna. Może to budzić sprzeciw, ale przyznaję – mi zaimponowało. Od lat interesując się piłką, chyba wiem, dlaczego odpadła Ghana i dlaczego wygrywa Mourinho. Wygrywa, nawet gdy przegrywa, bo 0:5 z Barceloną to było przecież wielkie upokorzenie. Zatem wygrywa, bo wygrywają ci, którzy mają mentalność zwycięzców. Ci, którym nie w smak są piękne porażki (jesteśmy w nich niezastąpieni), bo wolą nawet nieefektowne zwycięstwa. Tak grał Inter Mourinho i w półfinale poprzedniej Ligi Mistrzów wyeliminował Barcelonę.

Tego nie zmieni nawet najbardziej dotkliwa porażka. Mourinho – reżyser obróci ją koniec końców na swą korzyść. Podbuduje własny mit. Demiurg potrafi przegrać i zapowiada zemstę. Show must go on, a tacy ludzie jak Mourinho dają mu niebywałą dramaturgię. Dlatego chętnie patrzę, jak planuje swą karierę. Teraz Real, potem Manchester United, gdzie zastąpi legendarnego sir Alexa Fergusona, wreszcie reprezentacja Portugalii. Ten człowiek nie chadza na castingi, pewną ręką zabiera wszystkie główne role.

* Jacek Wakar, szef działu Kultura w „Przekroju”.

„Kultura Liberalna” nr 99 (49/2010) z 30 listopada 2010 r.