Szanowni Państwo, do niedawna dość powszechnie uważano, iż uleganie roszczeniom ludu niszczy gospodarkę, urąga instytucjom i demokratycznym procedurom, a tym samym psuje tak politykę, jak i samo społeczeństwo. Obecnie pokusie odwoływania się do owych „potrzeb ludu” ulegają dziś tak naprawdę wszystkie partie i stronnictwa działające na scenie politycznej, ukrywając pod populistycznymi hasłami swoje prawdziwe intencje czy poglądy. Jest jednak i druga strona tego zagadnienia: a mianowicie społeczeństwo i jego podatność na populizm, na pozory odpowiedzi na wołanie: „Chleba i igrzysk!”. O te ostatnie jednak znacznie łatwiej niż o rzetelną odpowiedź na problemy i potrzeby społeczne. Jak dziś funkcjonuje populizm? Na ile wygrywa w walce o „rząd dusz”? Czy jest bardziej ciężarem, czy błogosławieństwem? Oswajać go czy ganić?

Na te pytania odpowiada dziś czwórka znakomitych Autorów. Dominika Kasprowicz analizuje pojęcie populizmu, zwracając uwagę na jego niejednoznaczność. Powtarza za Jerzym Szackim, że populizm może być rozumiany co najmniej trojako: jako demofilia, demagogia albo głos protestu. Jarosław Makowski porównuje populizm z utopizmem: „Ani jedni, ani drudzy nie godzą się na «tu i teraz», odmawiają zgody na takie państwo, stan gospodarki, system wartości, który jest aktualnie przez rządzących i elity praktykowany”. Olga Wysocka prezentuje katalog wad i zalet populizmu, a także wskazuje, iż jego obecność w polityce dowodzi, „że coś w systemie partyjnym szwankuje, że część obywateli nie jest reprezentowana”. Wreszcie Michał Łuczewski proponuje analizę polskiej populistycznej sceny politycznej przez dwie osie analityczne: oś mobilizacji i oś rzeczywistości.

Publikowane przez nas dziś teksty są podsumowaniem debaty Instytutu Obywatelskiego „Na co nam populizm?”, która odbyła się 25 listopada w Krakowie. W debacie udział wzięli: Leszek Koczanowicz, Dominika Kasprowicz, Jarosław Makowski i Olga Wysocka. Spotkanie poprowadziła Magdalena M. Baran, która jest również Autorką koncepcji dzisiejszego numeru.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja



1. Dominika Kasprowicz: Polak przed szkodą (z Kochanowskiego), albo ludu… szkoda
2. Jarosław Makowski: Reaktywacja populizmu
3. Olga Wysocka: Na co nam ten populizm?
4. Michał Łuczewski: Dwie osie populizmu


* * *

Dominika Kasprowicz

Polak przed szkodą (z Kochanowskiego), albo ludu… szkoda

W ciągu dekady populizm był używany do określania nowych form politycznej mobilizacji, zjawisk politycznych odbiegających od normy. No właśnie, to znaczy od czego? Normy, czyli tego, co zdarzało się i było do pomyślenia w polityce z konserwatywnego i mniej konserwatywnego (liberalnego, socjaldemokratycznego czy libertariańskiego) punktu widzenia. Komentatorzy skłonniejsi do uproszczeń (niektórzy z naukowych katedr) uznali go wręcz za ekwiwalent patologii demokracji. Zamiast szczegółowej analizy politycznych, społecznych i ekonomicznych przyczyn nowego fenomenu, liderzy partii – tych wcześniej zakorzenionych – szybko zanegowali konkurencyjne ugrupowania populistyczne. W podtekście było, nie mające nic wspólnego z poprawnością polityczną, przekonanie, że oto plebs wdziera się na salony. A ostatecznie pozwoliło to, jak pisze jedna z przedstawicielek intelektualnej postmarksistowskiej lewicy, Chantal Mouffe, uchylić się od zbadania jego przyczyn i specyfiki. Uniknąć pytania, czy przypadkiem „dobrzy demokraci” nie ponoszą pewnej odpowiedzialności za odrzucenie instytucji politycznych.

Tymczasem dyskusja, która nadal toczy się w gronie badaczy ideologii i praktyk politycznych, rozpięta jest pomiędzy populizmem rozumianym wąsko, jako styl uprawiania polityki, a populizmem rozumianym jako konglomerat idei, poglądów czy przekonań. Co więcej, sam koncept pozostaje niejednoznaczny, mówimy raczej o „wielości populizmów” niż o jednym, jasno zdefiniowanym zjawisku. Tę niejednoznaczność „populizmu” trafnie podsumował m.in. Jerzy Szacki, który dostrzegł przynajmniej trzy funkcjonujące rozumienia tego terminu – populizm rozumiany jako demofilia, demagogia czy też głos protestu.

Mianem populistów określa się więc jednostki prezentujące się jako rzecznicy bliżej niezidentyfikowanego ludu i „prawdziwej demokracji”. Tak rozumiany populizm opiera się na deklarowanej żarliwej miłości do ludu, niezachwianej wierze w jego mądrość i moralny instynkt. Ten punkt widzenia zawiera także nieodmiennie dyskredytację elity. Drugie ujęcie – demagogiczne – nie wymaga idealizowania ludu. Wręcz zakłada się, że lud jest naiwny i gotów uwierzyć w każdą, nawet najmniej realną obietnicę. Jednocześnie, populistyczni politycy przyjmujący to założenie, odpowiadają bezpośrednio na potrzeby elektoratu, proces politycznej komunikacji sprowadzając do przekazu perswazyjnego. W tym sensie zadziałać może dowolny chwyt marketingowy i „ciemny lud to kupi” – jak powiadał Jacek K., nazywany na forach internetowych klasykiem tego gatunku. Na listach wyborczych partii pojawiają się więc przykładowo repliki nazwisk znanych i cenionych postaci – choćby nieżyjących mistrzów reportażu (Ryszard Kapuściński na listach PiS w wyborach samorządowych w Krakowie). Istotne w ich taktyce jest wskazanie wroga (masoni, Bank Światowy, imigranci, Balcerowicz itd.), którego usunięcie lub wzięcie w karby ma rozwiązać kwestie społeczne z dnia na dzień.

Dwa powyższe ujęcia nie stanowią jednak, zdaniem Szackiego, o specyfice populizmu, „(…) demofilia i demagogia mogą być i są nieodłącznymi cechami każdej demokracji, zaś klasyfikacja takich zachowań jako populistycznych nie daje odpowiedzi na pytanie o differentia specifica populizmu”. Trzecie i najważniejsze rozumienie populizmu przypisuje mu nie tylko demofilię i demagogię, ale przede wszystkim skłonność do kwestionowania i gwałcenia ustalonych w danym systemie reguł gry. Populizm w tym ujęciu jest negacją panującej kultury politycznej, poddaniem w wątpliwość kwalifikacji i uprawnień aktualnej klasy politycznej. Zachowania antysystemowe mają być wyznacznikiem populizmu jako fenomenu, z tym że strategie koncyliacyjne (udział w wyborach czy koalicjach parlamentarnych ugrupowań populistycznych) są uznane za swoistą taktykę przetrwania, realizowaną bez zmiany celu strategicznego, czyli obalenia systemu. Ten ostatni element, prezentowany przez populistów głos protestu wobec istniejącego w danym (społecznym i politycznym) kształcie ładu, wymaga szerszego komentarza.

Wśród polityków oraz części publicystów określenie adwersarza politycznego mianem populisty, czy podejmowanych przez niego decyzji jako „czystego populizmu” ma służyć wyrzuceniu go poza nawias toczącej się debaty, a w oczach opinii publicznej ukazać jako jednostkę niewiarygodną, bazującą na nieetycznych środkach perswazji. Argumenty te znajdują potwierdzenie w przytoczonym powyżej demagogicznym ujęciu polityki. Wyraźne przykłady demagogii utożsamianej z populizmem znajdujemy w programach i wypowiedziach liderów największych polskich partii. Spośród wielu innych przypomnijmy hasło kampanii wyborczej „Z dala od polityki” czy dobitnie wyrażone przekonanie (parafrazując), że wyborca poprze każdy, nawet jawnie fałszywy wizerunek lidera czy partii w warunkach mediatyzowanej kampanii wyborczej. Jest to oczywiście zjawisko przynależne nie tylko Polsce. Demagogia/populizm w tzw. nowych demokracjach także jest przedmiotem analiz i krytyki – warto wspomnieć niedawne przykłady Węgier obecnej i poprzedniej kadencji, Słowacji w czasie rządów koalicji SMER i Słowackiej Partii Narodowej czy Bułgarii po roku 2001. W „starych demokracjach” konglomerat centroprawicowych stanowisk może występować z otwartą przyłbicą nazwy, jak Popolo della Libertà – włoski Lud Wolności. Oni wprost powiadają – jesteśmy populistami. Trochę na shrekowskiej zasadzie – „mam smoka i nie zawaham go użyć”.

Tymczasem na zjawisko populizmu warto spojrzeć z innej perspektywy. Znana badaczka Margaret Canovan w swojej klasycznej już książce z 1981 roku proponowała analizowanie populizmów jako rodziny zjawisk, którą łączy skupienie się na suwerenie – źródle władzy i wartości – oraz wyraźny antyelityzm. Innymi słowy, to połączenie demofilii z „głosem protestu”. Idąc tym tropem, pejoratywne rozumienie terminu populizm traci do pewnego stopnia rację bytu. Prezentowany przez polityków, nie tylko europejskich, antyelityzm może być co prawda krótkowzroczną taktyką zyskiwania poparcia, jednak zdaniem części badaczy jest zjawiskiem dużo bardziej skomplikowanym. Czy możliwa jest jednoznaczna negatywna ocena kontestatorów/populistów, którzy protestują wobec konkretnych rozwiązań (jak elementy systemu wyborczego czy kierunki redystrybucji) z przekonania o realizacji zasady suwerenności ludu/narodu? Niezgoda na, ogólnie mówiąc, kształt ładu społeczno-politycznego państwa, tworzenie i promowanie alternatywnych rozwiązań, to przecież walory demokracji zarówno (tradycyjnej) partycypacyjnej, jak i elitystycznej.

Jednak deklarowana żarliwa miłość do ludu, wiara w jego mądrość i moralny instynkt, z którego wywodzi się sprzeciw wobec elit rządzących, przybiera najczęściej patologiczne dla systemów demokratycznych formy. Przyczyn tego zjawiska należy upatrywać w rozumieniu słowa „lud”. Lud – w domyśle prawowite źródło legitymowanej władzy – jest różnie interpretowany. Grupa, do której populiści się odwołują, może oznaczać (przy całej skomplikowanej naturze tego terminu) wspólnotę narodową, ale także mieszkańców peryferii (również w kontekście zasięgu modernizacji). Jeszcze inne, znamienne dla historii XX i XXI wieku jest rozumienie ludu w kategoriach etniczno-kulturowych (niem. Volk). Polityczna mobilizacja, oparta na takim rozumieniu ludu/suwerena i przekonaniu o nieuniknionej konfrontacji z elitami władzy, jest własnością wielu nowych partii politycznych, określanych jako przedstawiciele „nowego (prawicowego czy lewicowego) populizmu”.

Konkludując, pojęcie „populizm”, obarczone bagażem wewnętrznej różnorodności, ale także brakiem refleksji ze strony polityków i mediów, często wykorzystywane jest jako oręż w bieżących politycznych konfrontacjach. Tymczasem emanacje populizmu (rozumiane jako nowe partyjne, ale też społeczne, ruchy) w moim odczuciu tworzą wyjątkową soczewkę, skupiającą zyskujące na znaczeniu postawy. Ich przykładem jest niezgoda na brak alternatywy dla polityki partyjnej, sprzeciw wobec nowego kształtu społeczeństw europejskich i niewydolności instytucji finansowych.

Wnioski z analizy zjawiska populizmu we współczesnej polskiej polityce nie są tym samym budujące. Paradoksalnie, nie dlatego, że populizm stanowi jej esencję. Wręcz przeciwnie, w katalogu populizmów, obejmującym zjawiska od afirmacji woli jasno wyodrębnionej wspólnoty przez apel wobec establishmentu do najuboższej z form – populizmu polityków – jedynie ta ostatnia zdaje się w Polsce odgrywać istotne znaczenie.

* Dominika Kasprowicz, doktor politologii, pracuje w Instytucie Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Do góry

* * *

Jarosław Makowski

Reaktywacja populizmu

Populizm już nie taki straszny. Ba, przestaje mieć nawet złą prasę, a określenie polityka populistą nie oznacza już zepchnięcia go na egzotyczny margines polityki. Ostatnio nawet Leszek Balcerowicz, ten jakże racjonalny polityk i ekonomista, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” z dumą podkreślał, że jest populistą. Bo, jak powiada, „stara się coraz skuteczniej docierać do opinii publicznej ze swoim przekazem” o narastającym długu publicznym. Dlatego zainstalował w centrum Warszawy licznik, który ma ten dług wyświetlać. Skąd ta nagła rehabilitacja populizmu? Skąd ten wykwit nieskrywanej miłości racjonalnych i chłodnych polityków do ludu, do reprezentowania interesów „prostego człowieka”, którego populiści – jak sami twierdzą – są jedynymi wyrazicielami i obrońcami?

By zrozumieć tę nagłą rehabilitację populistycznych postaw, należy przyjrzeć się dokładniej ich anatomii. Jak celnie stwierdza brytyjski badacz tego zjawiska Paul Taggart, populizm charakteryzują co najmniej trzy konstytutywne elementy. Po pierwsze, populizm jest owocem deficytu zaufania obywateli do rządzącej elity. Duża część społeczeństwa, mówiąc wprost, nie ma poczucia, żeby któraś z działających partii reprezentowała jej interesy. Po drugie, populiści odwołują się do głębokiego poczucia krzywdy, jakie – ich zdaniem – jest udziałem uciskanego ludu. I rzecz ostania, której poświęcę więcej uwagi: populiści odwołują się do przeszłości, mitologizują ją w taki sposób, by wywołać poczucie, że „rdzenna kraina” (jakże trafne określenie Taggarta) była w przeszłości udziałem tego społeczeństwa. Tyle że teraz została utracona.

Chcąc dobrze pojąć istotę populizmu i jego znaczenie dla bieżącej polityki, przeciwstawię go teraz utopizmowi. Na pierwszy rzut oka utopizm leży na przeciwległym brzegu – i ma tyle wspólnego z populizmem, co pięść z okiem. Utopiści, trzymając się zaproponowanej tu metaforyki, odwołują się do krainy, która jeszcze nie nadeszła, rozmyślają o „nowym wspaniałym świecie”, który dopiero ma nastać, gdy – rzecz jasna – uda im się zdobyć władzę. A więc: o ile populiści odwołują się do przeszłości, do krainy, która została utracona, o tyle utopiści wciąż łypią okiem w kierunku krainy, która dopiero ma nadejść.

Czy rzeczywiście nic nie łączy populizmu z utopizmem? To złudne poczucie. Zauważmy: ani jedni, ani drudzy nie godzą się na „tu i teraz”, odmawiają zgody na takie państwo, stan gospodarki, system wartości, który jest aktualnie przez rządzących i elity praktykowany. Pierwsi karmią się nostalgią i wspomnieniem dni minionych, drudzy marzeniem i pragnieniem dnia mającego dopiero nadejść. Czy jednak negacja teraźniejszości, świata „tu i teraz”, nie jest ucieczką od rzeczywistości? Czy populiści i utopiści nie karmią siebie i ludu, w imieniu którego chcą przemawiać, mitami, które są groźne dla liberalnej demokracji?

Po pierwsze: i populizm, i utopizm są nierozerwalnie związane z demokracją. Dlatego próżny jest wysiłek ich namiętnego zwalczania. Rozsądniej jest przyglądać się tym problemom, na jakie populiści i utopiści zwracają uwagę. Zazwyczaj są to sprawy marginalizowane czy też pomijane w głównym dyskursie publicznym – w Europie Zachodniej takim wstydliwym tematem jest narastająca niechęć do imigrantów, przede wszystkim muzułmańskich. Ignorowanie tego problemu przez liberalne elity sprawia, że we Włoszech, Holandii czy Szwecji rośnie znaczenie partii o zabarwieniu rasistowskim. Populizm jest tu więc termometrem, który pokazuje temperaturę społecznych nastrojów. Utopizm zaś domaga się od rządzących większej aktywności w procesie asymilacji imigrantów, tworzenia lepszych warunków dla ich szybszej integracji.

Po drugie, o ile populiści i utopiści doskonale sprawdzają się jako „termometr” rejestrujący społeczne nastroje, o tyle wręcz genetycznie, jak się utrzymuje, nie nadają się do sprawowania władzy. W Polsce najlepszym tego przykładem jest kariera Andrzeja Leppera i jego Samoobrony. Partia biało-czerwonych krawatów miała posłuch, gdy była w opozycji, gdy karmiła wyborców nienawiścią do elit rządzących, gdy zwracała uwagę na ludzi pokrzywdzonych w wyniku transformacji. Kiedy jednak Jarosław Kaczyński zaprosił Samoobronę do współrządzenia, Lepper dokonał spektakularnego, acz przewidywalnego samobójstwa politycznego. Można więc rzec: „dać populistom władzę, a sami się wykończą”. Albo jest się populistą – choć wtedy jest się skazanym na trwanie w opozycji – i ma się popularność (zrozumiał to Jörg Haider, który zrezygnował z udziału w rządzie), albo bierze się władzę, gdy trafia się taka szansa, a wtedy populizm trzeba powiesić na kołku.

Zdarzają się jednak wyjątki. Otóż były już populista, utopista i prezydent Brazylii, ale wciąż popularny polityk Lula da Silva zaczynał swoją karierę polityczną jako związkowy przywódca i organizator strajków. Kiedy zdobywał urząd prezydencki w roku 2002, miał łatkę populisty i utopisty. Dziś, w roku 2010, po dwóch kadencjach rządów Luli, Brazylia wyrasta na światową potęgę. Gospodarka, mimo światowego kryzysu, kwitnie. Obszary biedy, zmora tego państwa, szybko się kurczą. A Brazylia, co jeszcze 10 lat temu wydawało się marzeniem ściętej głowy, pełni kluczową już rolę na geopolitycznej szachownicy. Przykład Luli dowodzi, że droga od populisty i utopisty do męża stanu jest możliwa do przebycia.

Populizm czy też jego brat bliźniak – utopizm, nie są więc takie złe, jak często się je maluje. I populiści, i utopiści stwarzają w demokracji platformę, na którą obywatele wkraczają, by wyrazić swoje tęsknoty i nadzieje. By powiedzieć: „był taki porządek społeczny, za którym warto tęsknić”. Oraz: „nie ma takiego porządku społecznego, którego nie moglibyśmy poprawić”.

Ignorowanie przez aktualnie rządzących z jednej strony ludzkich tęsknot o przeszłości, z drugiej ludzkich marzeń przyszłości: to dopiero prawdziwe zagrożenie dla liberalnej demokracji.

* Jarosław Makowski, filozof, teolog i publicysta, szef Instytutu Obywatelskiego.

Do góry

* * *

Olga Wysocka

Na co nam ten populizm?

Termin „populizm” w dzisiejszej debacie publicznej jest epitetem. Czy słusznie? W 2006 roku na konferencji w Budapeszcie Philippe C. Schmitter dał wykład na temat zalet i wad populizmu. Poniższe rozważania pozwolę sobie oprzeć na argumentacji tego znakomitego amerykańskiego politologa, uzupełniając je o własne komentarze i dodatkowe uwagi.

Schmitter słusznie zauważa, że aby w ogóle mówić o populizmie, należy go wpierw zdefiniować. Co więcej, zdefiniować w sposób neutralny. Jego zdaniem populizm jest ruchem politycznym, który niezależnie od linii podziałów politycznych istniejących w danym systemie, pozyskuje poparcie przez odwoływanie się do osoby lidera. Taki lider proponuje rozwiązania problemów uznawanych do tej pory za nieosiągalne lub wręcz nieobecne w dyskursie. Powyższa definicja jest może i neutralna, ale moim zdaniem niepełna. Nie dotyka sedna pojęcia populizmu, szczególnie jeżeli bierzemy pod uwagę inne definicje zaproponowane w literaturze przedmiotu. Przede wszystkim nie obejmuje pojęcia ludu i antagonistycznej relacji istniejącej pomiędzy ludem a elitami. Drugą wadą tej definicji jest nadmierne uwypuklenie roli lidera. Jest to oczywiście ważny element, jednak nie przeceniałabym jego wartości (o definicji pojęcia pisałam szerzej w KL nr 96 z 9 listopada br.).

Jakie populizm ma zalety?

Podważa zastały system partyjny i otwiera możliwości dla nowych ruchów politycznych. Dokonuje tym samym remanentu na scenie politycznej, czego doskonałym przykładem są zarówno Polska, jak i Austria czy Holandia.

Wciąga do polityki obywateli wcześniej pasywnych, mobilizuje ich do udziału w wyborach, daje im poczucie wpływu na rzeczywistość polityczną.

Zachęca do artykulacji tłumionych oczekiwań i pragnień, odwołując się jednocześnie do ignorowanych przez dotychczasowe elity kwestii politycznych. Często zamiatane pod dywan „salonów władzy” problemy społeczne i ekonomiczne są tematem troski populistów, niejednokrotnie to oni wprowadzają je do dyskursu.

Populizm zastępuje przebrzmiałe programy skostniałych partii politycznych i ich zużyte ideologie. Odwołuje się do woli ludu i jego niepodważalnej mądrości.

Wprowadza nowe tematy i rozszerza zakres dostępnych rozwiązań politycznych istniejących problemów. Nie jest zatem ważne prawicowo-lewicowe przekonanie, ale wspólne dobro.

Kiedy zanika, pozostawia za sobą odświeżoną scenę polityczną, gdyż politycy niejednokrotnie muszą bardziej się starać.

Jakie są wady populizmu?

Podważa co prawda istniejące zależności partyjne, ale nie proponuje w zamian żadnej alternatywy. Nawet jeśli wprowadza nową formację, okazuje się ona być zbyt słaba organizacyjnie i niespójna programowo i z czasem traci rację bytu. Szczególnie jeśli przejmie władzę, okazuje się, że hasła populistyczne nie są w stanie spajać treści programowych.

Rozbudza emocje w tych obywatelach, którzy niejednokrotnie nie mają stałych poglądów czy preferencji. Przygarnia pod swoje skrzydła tych, którzy w polityce poszukują raczej emocji niż programu. Wyklucza to możliwość prowadzenia merytorycznej dyskusji oraz proponowania racjonalnych rozwiązań.

Kreuje wizje i oczekiwania, które wielokrotnie nie mogą być zaspokojone. Składanym obietnicom bez pokrycia towarzyszy przedstawianie niespójnej wizji polityki, często opartej głównie na przeszłości, a nie przyszłości.

Wprowadza oportunistyczne elementy do polityki, przesuwając ciężar zainteresowania z rzeczywistych problemów na personalia, oskarżenia i pomówienia. Często posługuje się teoriami spiskowymi, uznając, że najlepiej umocnią jego polityczną niewinność.

Podejmując decyzje, populiści niejednokrotnie nie biorą pod uwagę długofalowych efektów, nastawieni na poklask i poparcie, na osiągniecie szybkich i spektakularnych efektów.

Populiści nie tworzą przestrzeni dla dyskusji i debaty, gdyż tylko oni dysponują prawem głosu w imieniu ludu i pretendują do jego reprezentowania.

* * *

I na co nam ten populizm? Populizm jest częścią demokracji, a jego obecność ilustruje, że coś w systemie partyjnym szwankuje, że część obywateli nie jest reprezentowana, poważne tematy społeczno-ekonomiczne są pomijane, a dotychczasowe elity polityczne nie mają odwagi zająć się sprawami trudnymi. Występowanie populizmu sygnalizuje, że zaniedbany został poważny element demokracji – reprezentacja ludu. To, czy i w jakiej formie będzie populizm obecny na scenie politycznej, zależy od mądrości polityków i mediów… Czego w dzisiejszych czasach niestety nam brakuje.

* Olga Wysocka, doktor nauk politycznych, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

* * *

Michał Łuczewski

Dwie osie populizmu

W książce „American Exceptionalism: A Double-Edged Sword” Martin Lipset uznaje populizm za jeden z filarów wyjątkowości amerykańskiej polityki. Polska wydaje się podobna do Stanów Zjednoczonych, w tym sensie, że u nas również przywódcy polityczni uważają, że mają za zadanie zbierać wokół siebie i mobilizować popierające ich rzesze ludzi. Należy jednak pamiętać, że – wbrew przekonaniom niektórych – wszystkie partie są populistyczne. I więcej: że na populizmie opiera się cała polityka. Pytanie o to, czy i które partie są populistyczne, jest więc źle postawione. Powinniśmy raczej pytać, w jaki sposób cecha ta się w nich przejawia. W ten sposób unikamy stosowania określenia „populistyczny” w znaczeniu pejoratywnym – a otrzymujemy pojęcie o charakterze analitycznym, którego możemy użyć do lepszego zrozumienia polityki i w większej liczbie kontekstów niż tylko, gdy chodzi o zwykłe pognębienie przeciwnika.

Populizm, w polskim wydaniu, zaprezentować można przede wszystkim na dwóch osiach. Pierwszą z nich jest oś mobilizacji, drugą – rzeczywistości.

Na pierwszej z nich dwie największe polskie partie prawicowe, PiS i PO, budują zupełnie odmienną retorykę. PO wzywa raczej do jedności, przekonując obywateli, że z tej cechy wynika moralna wartość wspólnoty. Zgodnie z tym myśleniem ten, kto przyczynia się do pogłębiania podziałów społecznych, może zostać oceniony z punktu widzenia moralnego, jednak ma ono raczej charakter demobilizujący i odsuwający obywateli od wchodzenia w sferę polityki.

PiS stosuje retorykę przypominającą lustrzane odbicie powyższego. Wedle niej, w pierwszym rzędzie jesteśmy wspólnotą ludzi zmobilizowanych do czynu oraz moralnego zaangażowania. Jeśli już mowa o jakimś rodzaju jedności, wynika ona wyłącznie z przynależności do jednej moralnej wspólnoty. W związku z tym dla tego myślenia naturalne jest dzielenie społeczeństwa na „lepszych i gorszych Polaków”. Można powiedzieć, że za każdym razem mamy dość podobne efekty, które polegają na wyłączaniu swoich przeciwników jako moralnie złych. Jednak retoryka PiS jest z całą pewnością znacznie bardziej – negatywnie – mobilizująca.

Tyle, jeśli chodzi o dwie największe partie polityczne. A jak w tym schemacie wyglądałby SLD? Okazuje się, że dość słabo. Z jednej strony będzie argumentował, że Polacy powinni być „jedną rodziną” niezależnie od różnic – i będą oskarżali PO i PiS o to, że niszczy wspólnotę, prowadząc do nieustannej walki wielkich partii, przez którą Polacy nie mogą stać się społeczeństwem opartym na wzajemnej miłości. Z drugiej strony SLD będzie kładł nacisk na moralność, opartą w tym wypadku na modelu wyemancypowanej europejskości, międzynarodowości itd. Sojusz jest jednak między tymi dwiema taktykami niezdecydowany. Jego retoryka nie jest ostatecznie – ani wezwaniem do moralności, ani do jedności. W tym sensie jest najmniej mobilizująca, bo najmniej jednoznaczna.

Druga oś populizmu, którą nazwałem osią rzeczywistości, dotyczy mobilizacji ludzi przez przedstawianie na różne sposoby rzeczywistości. Politycy stają się populistami nie tylko zbliżając się do ludu, ale także oddalając się od niego. I tak, PO raczej będzie ludzi znieczulała, w tym sensie, że będzie im przekazywała, że wszystko jest dobrze, że rządzący zajmą się w wystarczającym stopniu gospodarką, finansami, UE itd. Natomiast PiS będzie chciało raczej ludzi skonfrontować z trudną rzeczywistością: będzie opowiadało o kryzysie, pokazywało te momenty, gdzie rzeczywistość jest niebezpieczna.

Wynika z tego, że PO jest bardziej populistyczna. Więcej ukrywa przed ludźmi lub przynajmniej bardziej stara się nie konfrontować ich z niewygodnymi faktami. Zaznaczmy jednak, że jest to następstwo sprawowania przez nią władzy. Politykom zależy na tym, by ludzi zdemobilizować, gdy dojdą już do władzy. Gdyby to PiS dostało władzę, zapewne szybko zaczęłoby zachowywać się analogicznie.

* Michał Łuczewski, doktor socjologii. Związany m.in. z czasopismem „44”, redaktor naczelny powstającego pisma Instytutu Socjologii UW „Stan Rzeczy”.

Do góry

* * *

* Autorka koncepcji numeru: Magdalena M. Baran.
** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.

„Kultura Liberalna” nr 101 (51/2010) z 14 grudnia 2010 r.