Włodzimierz Pessel
Warszawa – miejsca śmierdzionośne*
Jak niedawno napisali w swoim „małym manifeście” śląscy badacze osmosfery miast: „(…) zmysł węchu, który umożliwia rozpoznawanie zapachów, mógłby wydawać się zupełnie bezużyteczny w percepcji przestrzeni, ze względu na swoją ulotność, tymczasowość. A jednak zapach, gdy skoncentrować się na nim, bywa reperem [tj. trwałym w przestrzeni ziemi punktem odniesienia – obj. wkp] bardziej charakterystycznym, aniżeli jeden budynek czy droga.”1. W poznaniu zmysłowym mieszkańców miasta nieczystość fizyczna materializuje nieprzyjemne wonie. „Odór Warszawy” konkretyzuje się w swoich codziennych „smugach”, nieulotnych materialnych śladach w przestrzeni publicznej i przydomowej. Miazmaty uderzają w szczególności tam, gdzie „zamieniają się” w rzeczy – gdzie zanieczyszczenia można nie tylko poczuć, ale też zanurzyć w nich buty, poślizgnąć się o ekskrement i zobaczyć brud. Warszawę z węchowego punktu „widzenia” wypełniają nie tyle same przedmioty estetyzowane, ile również cuchnące rzeczy-brudy.
Późną jesienią 2002 roku warszawski oddział „Gazety Wyborczej” zorganizował akcję ochotniczego składania rzeczowych raportów, określonych jako „do(nosy)”, dotyczących fizycznie zanieczyszczonych miejsc, które mieszkańcy Warszawy uważają za nieprzystępne pod względem dezodoracyjnym, „skorelowane” z brzydkim zapachem. Plan Warszawy z zaznaczonymi dwudziestoma punktami o drastycznej atmosferze zapachowej wydrukowano we wtorek 3 grudnia 2002 roku. Nazwano je „miejscami śmierdzionośnymi”. Analiza raportów wykazuje, że odory późną jesienią 2002 roku „wytwarzały się” w czterech rodzajach przestrzeni publicznej. Były to: (1) przede wszystkim dworce z tunelami i korytarzami podziemnymi – obiekty i urządzenia nieodłączne od „wystroju” dużego miasta; (2) marginesy trwałej przestrzeni miejskiej, miejsca „za” (załomy, zakąty), zatem i typowe warszawskie zakamarki „pod mostami”, na przykład wieżyczki z przejściami pod mostem Poniatowskiego, łączące Muzeum Narodowe z Dworcem Powiśle; (3) środki transportu miejskiego – autobusy jako „pudła do przenoszenia ludzi z miejsca na miejsce”2, nietrwała przestrzeń ruchoma, w której mieszkaniec stolicy (pasażer) przebywa „zamknięty” przez znaczącą część dnia powszedniego, ale także jako źródło smrodów odczuwanych przez pieszychi lokatorów; (4) znajdujące się na terenie miasta zakłady przemysłowe, nie wyłączając z nich kluczowych „fabryk ekologii” – spalarni odpadów na Zabranieckiej czy oczyszczalni ścieków „Czajka”, nowoczesnych urządzeń publicznych wysoko ocenianych przez technologów.
W punkcie trzecim, gwoli ścisłości, mowa nie tylko o stacjach kolei dalekobieżnej i regionalnej (PKP, InterCity, Koleje Mazowieckie), lecz także dworcach komunikacji autobusowej oraz przystankach WKD (Wąskotorowej Kolei Dojazdowej), docierającej do willowych przedmieść i miasta-ogrodu Podkowy Leśnej:
(28 listopada) Pozwalam sobie zgłosić kandydata do rozpoczętej przez państwa akcji. Kandydat pewniak: schody prowadzące na peron kolejki WKD na stacji Warszawa-Ochota od strony południowej, tj. położone u zbiegu Alej Jerozolimskich i Towarowej. Prze-ra-ża-ją-ce.
W socjologii miasta dworzec jest głównym, obok hotelu, wyznacznikiem unowocześnienia, „bramą przemysłowego miasta – przestrzeni otwartej, ruchliwej, odznaczającej się brakiem stałości”3. Współcześnie jednak Warszawianie nie przedstawiają sobie dworców jako miejsca pracy usłużnych kolejarzy, uwijających się z robotą zamiataczy ani nie łączą ich z wiązanką orzeźwiających zapachów. Poczekalnie „prze-ra-ża-ją”, na schodach można zostać przypadkowo pokropionym przykrą treścią „urynału”.
Na Dworcu Śródmieście do poważniejszych prac porządkowych przystąpiono dopiero wtedy, gdy na początku nowego milenium część elewacji strawił ogień „oczyszczający”. Nieprzewidziany pożar po raz pierwszy od otwarcia stacji zdezynfekował zaduszone, spotniałe korytarze i zakamarki tuż pod Pałacem Kultury i Nauki. Jak „doniesiono” do gazety, na dworcu PKS Warszawa Stadion smród już „nasączył tynki na całej ich grubości”.
Kiedy przystąpiono do przebudowy Dworca Wileńskiego na Pradze i zaplanowano wkomponowanie go w kompleks punktów usługowo-handlowych, w mieszkańcach Warszawy rozbudzono nadzieję na zapachowe zneutralizowanie stacji, skuteczne przyłączenie jej do osmosfery dużej sterylnej galerii handlowej: „Perony usytuowano pod hipermarketem Carrefour. Obok znajduje się także kilkadziesiąt sklepów i punktów usługowych, restauracje i bary”4. Z komercjalizacją czy makdonaldyzacją, jeżeli teorie te traktować jako uniwersalną diagnozę rzeczywistości, powinno łączyć się przewietrzanie, klimatyzowanie i „przyśpieszanie” czyszczenia. Takie czynności odpowiadają systematycznemu zbieraniu wykorzystanych tac przez pracowników restauracji szybkiej obsługi, wymianom worków na resztki oraz zmywaniu podłogi detergentem. Jednak pomyślana przez architektów „supermarketyzacja” warszawskiego dworca nie przyniosła oczekiwanego efektu dezodoryzacyjnego, który dla Alaina Corbina znaczyłby początek „ukojenia” dla zmysłu węchu i narodziny nowego wzoru elegancji: „[…] przy wyjściu z części handlowej na perony na pasażerów czekają niemiłe doznania”5.
Mechaniczne przekształcenie zadaszenia peronów i aneksu, jako wyraz społecznej „chęci hermetycznego zatkania zbiorników smrodu” nie przeobraziło całości handlowej galerii, shopping mallu, w założeniach teorii Zygmunta Baumana, rygorystycznie „przepędzającego upiory upadku”6:
(28 listopada) Ulica Targowa róg al. Solidarności. Świecące tysiącem lampek, niczym kosmodrom, stoi Centrum Handlowe Wileńska. Dwoje automatycznych drzwi, centrum otwiera się wprost na hall z kasami Dworca Wileńskiego, który to oddzielony jest od peronów kolejną przeszkloną ścianą. Niestety, na nic to, bo smród z peronów drażni nozdrza już przy wyjściu z centrum handlowego. Nie problem się domyślić, jaki bukiet zapachów kondensuje się tuż za szklanymi drzwiami. Aż w oczy szczypie! Po odjeździe pociągu (w godzinach przedpołudniowych, bo im bliżej wieczora, tym bardziej granica ta się zaciera) jak na dłoni widać, nad którym fragmentem torów kolejowych były pociągowe toalety. Z betonowej nawierzchni paruje mocz, a często i coś konkretniejszego… Odrażające! O ile w chłodne dni smród można jeszcze ostatecznie przeżyć, o tyle w lecie jego stężenie dosłownie ścina z nóg! Dość często obserwuję amatorów mocnych wrażeń, którzy w oczekiwaniu na pociąg stoją na krawędzi peronu i przeżuwając kanapkę z A Petit, niewzruszenie obserwują kształty czarnych mokrych plam oświetlanych z góry jaskrawymi jarzeniówkami.
W Centrum Handlowym Wileńska nie „zaprojektowano” równie ważnej „renowacji” w sferze wiedzy o kulturze sanitarnej. Charakterystyczne, że „eksperci”, rzecznicy linii lotniczych i producenta wagonów, zapytywani przez pomysłodawców mapy smrodliwych miejsc o sytuację na warszawskim dworcu, odnieśli się tylko do urządzeń. Z niedowierzaniem, jakby z niewiarą w sanitarną zmianę, pominęli użytkowników rzeczy. Lokatorzy z przedmieść i miejscowości podstołecznych (następcy panów Eustachego Woźniaka i Michała Orpiszewskiego z felietonu „Wiecha” z 1936 roku czy kierownika Bogusza opisanego przez Tadeusza Nosarzewskiego w „Kronice MPO”), w „czasie postojowym” brudzą i „sikają do dziury”, otworu kloacznego wysłużonego wagonu, podczas gdy drudzy jedzą ciepłe kanapki7.
Co się zaś tyczy związków konsumpcji z osmosferą miasta, tak zwane restauracje szybkiej obsługi – wśród nich „okienka” z przekąskami na wynos – nie wzywają do „stołu” przy pomocy apetycznych, idealnie homogenicznych, obojętnych zapachów. Warszawa „zagotowała się” od drażniących wyziewów kuchennych. Wielofunkcyjna kuchnia, która, jako domowe pomieszczenie, pod nieobecność łazienki w kamienicach, służyła jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku również za salonik kąpielowy, w wieku dwudziestym pierwszym skojarzyła się ze „smrodem gotowania”, oparami kiepskiego jedzenia „zostającymi na ubraniach”. Ze swojej historii, zamiast o zapachu mydlin, przypomina wonie gotowanej kapusty gęstniejące na klatkach schodowych. Do miejsc wyjątkowo „śmierdzionośnych” zostało pod koniec 2002 roku zaliczone również to, które najpierw, tuż po zasadniczych zmianach ustrojowych w Polsce, stało się dla społeczności warszawskiej „środkiem świata”, początkiem „reformy” kultury konsumenckiej:
(2 grudnia) Skrzyżowanie Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Pierwszy McDonald w Warszawie. Permanentny smród zużytego oleju do smażenia frytek zdominował okolicę.
Śródmiejskie punkty gastronomiczne typu fast-food przyciągają konsumentów bez większych przeszkód, mimo że do kręgu kultury utowarowianej nie „zwabiają” ich przy pomocy zapachu „dodanego”, sztucznej dezodoryzacji, dyfuzorów zapachu, czyli „syntezatorów świeżości”8. Aromatyzacja i zapachowy marketing reprezentowany przez perfumerie i salony kosmetyczne ścierają się na polu zawłaszczania wspólnej przestrzeni ze specyficznym rodzajem węchowej opresji, inwazjami smrodu.
W porównaniu z dworcami kolejowymi i autobusowymi, a także okolicami barów serwujących frytki, hamburgery i kebaby, orientalnych jadłodalni prosperujących w podziemnych zdefunkcjonalizowanych szaletach, zadziwiająco schludne, przychylne dla zmysłu powonienia pozostają instalacje kolei podziemnej. Na stacjach metra unosi się jedynie nienatrętny zapach kurzu, powietrza wtłaczanego na perony przez pociągi wyjeżdżające z tunelu. Jest to zarazem woń kojarząca się silnie z remontem, nowoczesnymi wykończeniami wnętrz (z betonu, metalu i tworzyw sztucznych), gmachem wymuskanym, ledwie oddanym do użytku. W metrze są „przewidywalnie” czynne, godnie wyposażone, „urzeczowione” toalety.
***
Węch uchodzi za zmysł niższy pod względem socjologicznym, a więc w porównaniu ze wzrokiem i słuchem, zmysłami przeważającymi w warunkach wielkomiejskich, pośledni w sferze poznania społecznego. Węch nie jest jednak, co potwierdzał Georg Simmel, całkiem ułomny czy zawodny. Aczkolwiek napotyka „mniejszy opór ze strony myślenia i woli”9. Jak pisze Zbigniew Libera, „nos jest drogą dwukierunkową i dwupasmową, na której ma miejsce osobliwe pomieszanie wielu czynności życiowych, swego rodzaju pomostem, łączącym świat wewnętrzny z zewnętrznym. Dzięki temu jest też narzędziem poznania, orientacji w świecie; jedną z dróg komunikacyjnych, nabywania doświadczeń, zdobywania wiedzy”10.
1 Weronika Ślęzak-Tazbir, Marek S. Szczepański, „Miejska perfumeria”, „Res Publica Nowa” nr 3/2008.
2 Zob. Ireneusz Kamiński, Autobus, „Polska Sztuka Ludowa. Konteksty” 1999, nr 1-2.
3 Mariusz Czubaj, „W stronę miejskiej utopii. Szkice o wyobraźni społecznej”, Warszawa 2007, s. 31-32.
4 Krzysztof Śmietana, „Śmierdzionośne miejsca”, „Gazeta Stołeczna”, 25 listopada 2002.
5 Tamże.
6 Zob. Zygmunt Bauman, „Sen o czystości” [w:] tegoż, „Ponowoczesność jako źródło cierpień”, s. 47.
7 Krzysztof Śmietana, „Skazani na dziurę”, „Gazeta Stołeczna”, 28 listopada 2002.
8 Por. Marek Krajewski, „Kultura piąta: kultura aromatyzacji” [w:] tegoż, „Kultury kultury popularnej”, s. 268-286; Iwona Dudzik, „Wodzą ludzi za nos”, „Gazeta Stołeczna”, 7-8 maja 2005.
9 Por. Georg Simmel, „Socjologia zmysłów” [w:] tegoż, „Most i drzwi”, s. 199-200.
10 Zbigniew Libera, „Wstęp do nosologii”, s. 68.
* Tekst jest fragmentem książki „Antropologia nieczystości Studia z kultury sanitarnej Warszawy”, która otrzymała nagrodę “Warszawskiej Premiery Literackiej”
** Włodzimierz Pessel, kulturoznawca, antropolog, doktor w Instytucie Kultury Polskiej UW.
„Kultura Liberalna” nr 101 (51/2010) z 14 grudnia 2010 r.