Łukasz Jasina
Rule Britannia i Facebook, czyli nominacje do Złotych Globów
Dużą przesadą są powtarzane corocznie gratulacje dla laureatów Złotych Globów mających jakoby wkrótce otrzymać Oscara (ceremonię wręczenia obu nagród dzieli zazwyczaj miesiąc). Owszem, czasem wybory korespondentów prasy zagranicznej w Hollywood – przyznających Złote Globy – i gigantycznych mas byłych laureatów et consortes – przyznających Oscary –pokrywają się, jednak łączenie imprez jest działaniem cokolwiek przesadzonym. Złote Globy nie ulegają komercyjnej promocji. Przyznają je fachowcy, a do tego kategoryzacja jest nieco bardziej skomplikowana. Glob otrzymać może serial telewizyjny i występujący w nim aktor, a dramaty oraz komedie i musicale nagradzane są osobno.
Tegoroczne nominacje rozczarowują. Choć może nie jest to najwłaściwsze określenie. Wszak nie mieliśmy w tym roku premier filmów, które mogłyby okazać się kamieniami milowymi w historii kina. Kinoman mógł obejrzeć za to cały szereg remake’ów i dziełek eksploatujących klasyczne już motywy.
Gdy zawodzi kino amerykańskie, wiele nominacji zdobywają Brytyjczycy. Tym razem czarnym koniem może okazać się „The King’s Speech” Toma Hoopera. Ta dość ostra w wydźwięku opowieść o problemach logopedycznych króla Jerzego VI – będących oczywiście punktem wyjścia do czegoś głębszego – spotkała się z nader przyjaznym przyjęciem. Gwiazdorów znad Tamizy, Helenę Bonham Carter i Colina Firtha, oraz Australijczyka Geoffreya Rusha uznaje się za głównych kandydatów do nagrody.
Nominacyjnie obłowił się też „The Social Network” Davida Finchera. Ironią losu byłoby jednak przyznanie temu reżyserowi Globu za jego najsłabszy film, choć to nie dziwi, jeśli przypomnimy sobie przypadek Martina Scorsese.
Hooperowi i Fincherowi depczą jednak po piętach Darren Aronofsky z „Black Swan” (tego jeszcze nie widziałem, ale podobno Natalie Portman jest zjawiskowa) i reżyser „The Fighter”, David O. Russell, znany dzięki produkcjom raczej nieciekawym – komu bowiem podobało się „Złoto pustyni”? „Fighter” opowiada o boksie, dzieje się w Irlandii, Mark Wahlberg i Christian Bale są przystojni – pojawiają się wartości. Obraz zajdzie daleko, ale chyba dopiero na Oscarach…
* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 102 (52/2010) z 21 grudnia 2010 r.