Robert Tomaszewski

Zapatero pokazuje pazur

4 tysiące odwołanych lotów, 600 tysięcy zdezorientowanych turystów i podróżnych koczujących na lotniskach i liczone w dziesiątkach milionach euro straty linii lotniczych. Stres, nerwy i niepewność, czy uda się wydostać z zatłoczonych terminali i lotniskowych poczekalni. Tak wyglądała w zeszły piątek i sobotę przeżywająca chwile grozy Hiszpania, w związku ze strajkiem kontrolerów lotu. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, ot zwyczajne protesty, których pełno w targanej kryzysem Europie, gdyby nie precedensowa reakcja socjalistycznego rządu, militaryzującego lotniska i wprowadzającego stan narodowego zagrożenia. Nawet tak wpływowi i obrośli w finansowe przywileje pracownicy budżetówki, jak operatorzy ruchu lotniczego nie byli w stanie sterroryzować Madrytu. Doszło jednak do czegoś zdecydowanie poważniejszego niż zwyczajne złamanie oporu jednej z grup zawodowych.

Bilans sześciu lat rządów socjalistów nie napawa optymizmem. Galopujące (najwyższe w UE!) bezrobocie, pogrążająca się w recesji gospodarka, coraz większe wątpliwości wokół integralności terytorialnej. Wszystkie te czynniki składają się na kiepski wizerunek, którego Madryt ostatnimi czasy nie jest w stanie poprawić. José Luis Zapatero i jego socjalistyczny rząd fetyszyzując emancypację mniejszości i liberalizując sferę obyczajowości, zepchnął gdzieś na drugi plan ciągłość w polityce europejskiej oraz głębszą refleksję nad gospodarką i rozczłonkowującym się państwem. Rządzący Hiszpanią niepostrzeżenie stali się zakładnikami lansowanych przez siebie imperatywów poprawności. Poprawności niejednokrotnie paraliżującej skuteczne rządzenie. Wymownym przykładem jest tutaj choćby „delikatna” polityka wobec braci Castro, wzbudzająca w Brukseli niezrozumienie, a w Hawanie co najwyżej słabo skrywaną ulgę, czy też coraz słabsza kondycja krztuszącej się gospodarki. Gospodarki, której krach może pogrążyć resztę kontynentu. Przykłady potwierdzające erozję pozycji Madrytu w ostatnich latach można by mnożyć.

Tymczasem w ostatnią niedzielę Zapatero postanowił pokazać pazur.

Pogłębiający się kryzys ekonomiczny i planowane cięcia w wydatkach doprowadziły do buntu kontrolerów lotów – ludzi zarabiających setki tysięcy euro rocznie, ale wykonujących jednocześnie bardzo odpowiedzialny i wymagający stalowych nerwów zawód. W ostatni piątek postanowili masowo skorzystać ze zwolnienia lekarskiego i nie stawić się w pracy. Mieli wstrząsnąć krajem i wymusić cofnięcie proponowanych oszczędności. Odpowiedzi Madrytu i skali jej bezwzględności nikt nie przewidział. Przypomnijmy, że na tak radykalny krok nie zdecydował się dotąd żaden demokratyczny rząd hiszpański, nawet w roku 1981, gdy istniała realna groźba puczu frankistowskich oficerów, a młode, dopiero co wyzwolone z okowów autorytaryzmu państwo, było w zdecydowanie większym niebezpieczeństwie niż w ostatni weekend. Tym bardziej zaskakuje zdecydowana decyzja premiera, po którym spodziewano się raczej miękkiej reakcji – faworyzującej szybkie negocjacje, ustępstwa i jeszcze szybsze zapomnienie o całej sprawie. Zapatero wprowadził wojsko na lotniska, by nie dopuścić do sparaliżowania i kompromitacji kraju. Kryzys czasem wymaga działań bezkompromisowych i poświęcenia indywidualnych przywilejów na rzecz ratowania dobra wspólnego. Niemniej ważne jest, żeby nie zinstrumentalizować rozwiązań ostatecznych, szczególnie w kraju, który w swej historii tak boleśnie się o tym przekonał. Odetchnęli zdezorientowani turyści, a pośrednio odetchnęły również hiszpańskie finanse i reputacja Królestwa. Demony przeszłości nie odżyły, a szansa na wyjście z gospodarczej zapaści nie została zaprzepaszczona. Jedynie kontrolerzy lotów, których solidarnie chcą zlinczować wszystkie frakcje polityczne, stali się wrogiem publicznym numer jeden.

Wybitny socjolog Michael Walzer stwierdził niegdyś, że dla dobra wspólnego społeczeństwo musi być chronione przed nieuzasadnioną ingerencją państwa, dokładnie w takim samym stopniu, w jakim państwo chronione być musi przed nieuzasadnioną ingerencją społeczeństwa. Zdaje się, że tym razem José Luis Zapatero odrobił tę lekcję. Ważne, żeby nie zapomniał, że od Hiszpanii i jej kondycji zależy o wiele więcej niż tylko to, co mogłaby podpowiedzieć doraźność polityczna. Szczególnie teraz.

* Robert Tomaszewski, współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 102 (52/2010) z 21 grudnia 2010 r.