Łukasz Jasina

Dziwny sukces demokracji, czyli słów kilka o Alasce

Polaków nad Wisłą (a przynajmniej ich część) elektryzują od czasu do czasu informacje o karierze naszych rodaków zza oceanu. Istnieją rzecz jasna różne mity dotyczące tej materii. I – rzecz jasna – dzielą się one na pozytywne i negatywne. Te drugie związane są zazwyczaj z indolencją polityczną Polonii oraz ograniczeniami rodaków z chicagowskiego Jackowa i nowojorskiego Greenpointu. Pozytywne to oczywiście Kościuszko z Pułaskim, Zbigniew Brzeziński, Iza Miko i nieliczni politycy, jak na przykład senator Barbara Mikulski.

Nieczęsto pamiętamy o tym, że największy amerykański stan – Alaska – znajduje się od wielu lat pod wpływem politycznego klanu Murkowskich, jak najbardziej przyznającego się do swoich korzeni. Ostatnio jednak sytuacja zmieniła się za sprawą sukcesu Lisy Murkowski, córki wieloletniego senatora i gubernatora Alaski oraz jej arcyciekawej elekcji na senatora z tego stanu – o czym za chwilę.

Alaska, jako stan wielki, zimny i pełen surowej przyrody, różni się nieco od innych części kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Alaskijska klasa polityczna jest pełna kontrastów: Ted Stevens, Frank i Lisa Murkowski, Sarah Palin to konserwatyści o liberalnym podejściu do wielu kwestii. Alaskijscy Demokraci i Republikanie nie różnią się przesadnie.

Od kilku dekad w politycznym pejzażu za kręgiem polarnym dominują dwie rodziny: Stevensów i Murkowskich. Założycielem pierwszej jest Ted Stevens – weteran II wojny światowej (walczył w Chinach) i beneficjent powojennych programów stypendialnych. Po ukończeniu prawa na Harvardzie rozpoczął karierę w alaskijskim Fairbanks (znanym za sprawą „gorączki złota” sprzed ponad stu lat). To podobno on doprowadził do nadania Alasce statusu stanu. Od 1969 do 2009 roku zasiadał w Senacie i wypchnęły go stamtąd dopiero poważne oskarżenia korupcyjne poparte wyrokiem sądu. Stevens – były przewodniczący Senatu i jedyny Republikanin głosujący przeciwko usunięciu Clintona z urzędu – przegrał wybory i wrócił na Alaskę. Zapomniano o nim. Zginał w sierpniu 2010 roku w katastrofie lotniczej.

Na Alasce mimo wszystko jest on otoczony swego rodzaju kultem. Lotnisko w Anchorage – jeden z najważniejszych portów lotniczych na świecie – nosiło imię senatora już za jego życia. Stevens był patriarchą swojego stanu – kimś jak Edward Kennedy dla Bostonu i całej reszty Massachusetts.

Syn Stevensa, Ben, też zrobił karierę: przewodniczący stanowego Senatu to w końcu nie byle kto. Podobnie jak ojcu, karierę złamała mu korupcja.

Murkowscy budowali swoją pozycję w sposób równie efekciarski. Założyciel ich potęgi – Frank – ukończył jezuickie uczelnie w Santa Clara i Seattle (uchodzi zresztą za osobę niezwykle religijną). Najpierw zasiadał przez dwie dekady w waszyngtońskim Senacie, a gdy wrócił do swojego stanu jako jego gubernator, nominował na swoją następczynię córkę Lisę. Mimo oskarżeń o nepotyzm, Lisa wygrywała kolejne wybory. I choć w 2010 roku Republikanie nie nominowali jej na kandydatkę do Senatu, mieszkańcy skorzystali z prawa do dopisania kandydata na kartę wyborczą (jakby się nam w Polsce taka instytucja przydała!).

Trochę filmowa jest ta cała Alaska. Stan Sarah Palin, który ma podobno zmienić świat w roku 2011 (zajmuje pierwsze miejsce w jednym z futurystycznych rankingów). Dziwna jest też tamtejsza demokracja… Ale czy dziwniejsza od naszej?

* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 104 (1/2011) z 4 stycznia 2011 r.