Joanna Kusiak

EURO 2012: nie dla idiotów!

W czasach dyskusji o kryzysie finansowym, w mediach raz po raz przywołuje się ten sam, stary już obrazek, taki sam na berlińskim Alexanderplatz i w warszawskiej Arkadii: na nowootwarty MediaMarkt lub Saturn szturmują masy, by w krwawym boju poprzedzonym męczeństwem stania w kolejce wygrać bitwę o możliwość zakupu lodówki. Wcale nie chodzi o lodówkę samą, choć większość stojących jest o tym absolutnie przekonana, przecież lodówka jest za pół darmo, nawet jeśli tę drugą połowę trzeba wziąć na roczne raty albo zaciągnąć pożyczkę u szwagra. Podobna postawa towarzyszyła Polakom wtedy, kiedy szybko i wyjątkowo jednogłośnie stwierdzili, że chcą organizacji EURO 2012 w Polsce. Euro zostało potraktowane jako okazja. Euro mobilizuje rzesze kibiców i obserwatorów, łącząc – jako wyższy cel – wrogie sobie grupy, jeżeli nie w działaniu, to przynajmniej w deklarowanej woli zorganizowania Euro porządnie. W dyskursie medialnym, wyjątkowo żywym i nieprzerwanym, właściwie od momentu przyznania nam organizacji mistrzostw pojawia się kilka głównych argumentów. Po pierwsze, Euro jako szansa: na pieniądze, na inwestycje, na promocję i budowanie wizerunku polskich miast. Po drugie zaś, Euro jako próba ogniowa dla polityków lokalnych i dla parlamentarzystów, dla działaczy, architektów i inwestorów. Krótko mówiąc, dla całej Polski. To prawda, Euro jest niewątpliwie prawdziwą okazją, podobnie jak pół lodówki za darmo. W niniejszym artykule mowa będzie o tej drugiej, brakującej połowie.

Patrząc na koronę Stadionu Narodowego, bardziej przedsiębiorczy warszawiacy powoli planują swoje własne biznesowe strategie na Euro. Nie tylko kibicom, ale i właścicielom pubów i lokali marzy się swoiste rozszerzenie przestrzeni stadionu na puby i kawiarnie. W Berlinie w czasie mistrzostw piłkarskich o każdej bramce tych, którzy nie siedzieli przed telewizorem, informował huk oklasków i okrzyków wylewający się w miasto z ogródków piwnych, barów i lokali. Zapewne także część warszawskich kibiców już wie, że jeśli nie dostanie biletów, mistrzostwa spędzi na Chłodnej czy w Powiślu. Z kolei właściciele kawiarń planują zakup projektorów i telebimów, licząc na zwiększone zyski. Jednak zastanawiając się, kto i jak skorzysta na Euro, warto przyjrzeć się, co obiecał UEFA – w imieniu Polski – nasz rząd i czego UEFA nie obiecuje w zamian. Bo okazuje się, że UEFA nie obiecuje absolutnie nic.

Po pierwsze, właściciele pubów i kawiarni, spodziewający się zarobić na organizacji wspólnego oglądania meczów na telebimach, powinni zawczasu pozbawić się złudzeń. Co prawda polskie prawo w tej sprawie zależy od ustaleń Sejmu, jednak – wedle dokumentu podpisanego przez Ministra Sportu Tomasza Lipca – „Biorąc pod uwagę gospodarcze, społeczne i sportowe znaczenie UEFA EURO 2012 oraz poparcie partii politycznych wyrażonych w listach dołączonych do oferty Polski i Ukrainy, M[inisterstwo]S[portu] podejmie wszelkie działania zgodne z obowiązującym członków Wspólnoty Europejskiej prawem zmierzające do zapewnienia, aby publiczne oglądanie meczów w ramach UEFA EURO 2012 na terytorium krajowym było uzależnione od spełnienia następujących warunków: (a) jakiekolwiek oglądanie meczu zorganizowane poza prywatnym kręgiem rodziny lub gości będzie zakazane, chyba że UEFA udzieli licencji oraz (b) jakiekolwiek publiczne oglądanie organizowane bez uprzedniego uzyskania takiej licencji z naruszeniem wymagań licencji może być przedmiotem odpowiedzialności karnej (…)”. Jednym słowem, właściciel małego osiedlowego pubu chcący zorganizować u siebie oglądanie meczu, będzie musiał najpierw wystarać się o zgodę (co nie będzie łatwe, a w praktyce dla prowincji prawie niemożliwe), a następnie zapłacić UEFA za licencję (mimo że Telewizja Polska zapłaciła już wcześniej UEFA ogromne kwoty za prawo do transmisji). UEFA, stojąca ponad polskim prawem, ma jednak pełne prawo oskarżyć dowolną osobę lub podmiot gospodarczy o naruszenie licencji.

Na potrzeby UEFA parlament zobowiązał się również w przyspieszonym tempie zmienić obowiązujące prawo. Tendencja znów jednak nie idzie w stronę ułatwienia życia chcącym zarobić na Euro obywatelom (np. przez przyspieszenie procedury zakładania działalności gospodarczej), ale w stronę ułatwienia życia UEFA. UEFA w swoich oczekiwaniach poszła tak daleko, że chętny do współpracy rząd tak czy inaczej musiał się z pewnych gwarancji wycofać, gdyż oczekiwania Platiniego były niezgodne z prawem unijnym. Wewnętrznie jednak uczyniono Polskę dla UEFA podatkowym rajem. Do kasy państwa nie wpłyną ze strony UEFA praktycznie żadne pieniądze, nawet podatek VAT od zakupu towarów na terenie Polski ma być w maksymalny możliwy sposób zwracany1. Zyskami ze sprzedaży biletów podzielą się między sobą UEFA i PZPN. UEFA może ponadto importować i eksportować farmaceutyki, odżywki i wszystko, co jej się tylko spodoba „bez jakichkolwiek ograniczeń i bez jakichkolwiek należności celnych lub podatkowych” (gwarancja nr 3), a także obracać walutami. W odpowiedzi na interpelację nr 618 w sprawie stanu realizacji gwarancji rządowych podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów wyjaśnia, że „spółka organizująca przedsięwzięcie bez względu na to, że będzie posiadała biuro w Polsce, będzie zwolniona od podatków od kapitału, dochodu, obrotu, podatku od osób prawnych lub innych podobnych podatków w Polsce. Jednocześnie – przypomnijmy – państwo zobowiązuje się w razie, gdy inne fundusze nie wystarczą, pokryć planowane przed EURO wydatki z własnej – czyli naszej – kieszeni, bo nas od podatków żadne specjalne prawo nie zwolni.

Po trzecie, wszystkie powierzchnie reklamowe oraz znaki towarowe należą wyłącznie do UEFA (gwarancja 8)2. Wszelkie gadżety związane z mistrzostwami zostaną do Polski importowane bez jakichkolwiek obciążeń podatkowych. Również zysk z ich sprzedaży nie będzie opodatkowany w Polsce. Co więcej, żadne z miast goszczących mistrzostwa nie będzie mogło w swoich działaniach promocyjnych używać nazwy i logo mistrzostw, czyli nie może reklamować się jako miasto goszczące mistrzostwa, ani produkować żadnych własnych pamiątek sugerujących związek z Euro. Gwarancję taką podpisali m.in. burmistrzowie wszystkich miast goszczących oraz odpowiednie biura promocji. W Londynie podobne ustalenia zmusiły kilkadziesiąt drobnych firm i sklepów prowadzonych przez greckich imigrantów do zmiany nazwy i szyldów, gdyż – zgodnie z grecką tradycją – odwoływały się one do Olimpiady. Biorąc pod uwagę polski euroentuzjazm (nie tylko piłkarski), należy spodziewać się podobnych problemów.

Z jednej strony można argumentować, że życzenia UEFA wobec Polski nie są wyjątkowe; że gdybyśmy odmówili, mistrzostwa odbyłyby się gdzie indziej. Z drugiej nie można zapominać, że UEFA jest nastawionym na zysk międzynarodowym koncernem, państwo natomiast powinno przede wszystkim chronić interesy swoich obywateli. Czy policja będzie ścigała drobnych przedsiębiorców i właścicieli kawiarń, czy będą grzywny i upomnienia? A może, jak w lekko anarchizującym Berlinie, przymkniemy oko na obywatelskie nieposłuszeństwo, które odbywa się bez buntu, na luzie, ot tak i mimochodem. Dla dobra państwa i obywateli. Bo może EURO 2012 jest jak promocja w MediaMarkcie: w sumie warto kupić lodówkę za pół ceny, ale trzeba pamiętać, że przy kasie czeka kilka dodatkowych pułapek. Okazyjne zakupy są wyłącznie nie dla idiotów.

* Joanna Kusiak, doktorantka Instytutu Socjologii UW, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

1) prawo.vagla.pl
2) gwarancje rządowe dotyczące organizacji Euro dostępne są na stronach internetowych Ministerstwa Finansów. W niniejszym artykule korzystam również z analizy prawnej powyższych gwarancji, przeprowadzone przez autora serwisu prawnego prawo.vagla.pl

„Kultura Liberalna” nr 105 (2/2011) z 11 stycznia 2011 r.