Maciej Kuziemski

Dziękował Bogu, że dożył referendum [Bezpośrednia relacja z referendum w Sudanie! Część III]

Aby zobaczyć, jak mają się sprawy na wsi, wypożyczamy jeepa i jedziemy do Nimule – ostatniej miejscowości przed granicą z Ugandą. 250 kilometrów wyboistej drogi ciągnie się niesłychanie. Nie dość, że nie można z niej zboczyć nawet na chwilę ze względu na pola minowe, to jeszcze w dodatku w połowie drogi pęka nam opona.

Cztery godziny jazdy to niby żaden dystans, ale nastroje przy granicy są już zupełnie inne. Tu nikt nie ma czasu myśleć o takich błahostkach, jak referendum – tu się, drodzy państwo, handluje. Załadowane po brzegi autobusy Ugandyjczyków szmuglujących tanią elektronikę mkną, nie zważając na wyboje – byle do Juby, byle jeszcze dziś sprzedać towar. Z pyłu wzbitego przez motory wyłania się pick-up. Po chwili otacza go tłum. To przywieziono ryby z porannych połowów.

Klasyczne zegarki Casio A158 chodzą tu po siedem złotych. Gdyby nie to, że nie da się ustawić w nich godziny, z powodzeniem mogłyby udawać oryginały. Jeśliby ktoś jakimś cudem zapragnął oddać głos w referendum, może to zrobić, właściwie nie przerywając pracy. Tuż za rogiem, gdzie rozwieszono żółte flagi, a między drzewami rozpięte są czerwono-białe taśmy. Lokal wyborczy świeci pustkami. Kto miał zagłosować, zagłosował pierwszego dnia.

Choć nie został jeszcze wydany oficjalny komunikat na temat frekwencji, rzecznik SPLM, Anne Itto, już w środę ogłosiła, że wyniosła ona wymagane 60 procent. Jeśliby rzeczywiście tak było, dezaktualizuje się argument ewentualnej nieważności referendum, a tym samym Bashir traci kolejną kartę przetargową w sporze o Abyei.

Ostatnie dni pełne są spotkań, na przykład z Valentino Achak Dengiem, jednym z tysięcy tak zwanych Lost Boys (osieroconych w czasie drugiej wojny domowej chłopców z plemienia Dinka i Nuer). Jego dramatyczna podróż, długie lata w obozach dla uchodźców i w końcu wyjazd do USA, zostały opisane w głośnej autobiografii „What is the What”. Valentino szefuje dziś fundacji, która działa na rzecz zwiększenia infrastruktury edukacyjnej w Południowym Sudanie. Te tygodnie są dla niego szczególnie gorące – krąży non-stop między Jubą a Nairobi, udzielając wywiadów i starając się przyciągnąć uwagę dziennikarzy do tematu referendum.

Z kolei eurodeputowana Veronique de Keyser, szefowa unijnej misji obserwatorów, wizytuje kolejne miejscowości, spotykając się z lokalnymi władzami. W Malakal poruszający się o lasce generał SPLA witając się z nią, zaczyna rzewnie łkać. Osuwa się na ziemię, dziękując Bogu, że dożył referendum, a poruszeni oficerowie wynoszą go na rękach. Unijni obserwatorzy zwracają uwagę na obecność uzbrojonych policjantów i wojska w obrębie lokali wyborczych. Być może kwestia uregulowania tej sprawy na przyszłość zostanie poruszona w rekomendacjach zawartych w raporcie końcowym. Broń przy urnach może w końcu w pewien sposób determinować decyzje wyborców.

* Maciej Kuziemski, obserwator referendum niepodległościowego w Sudanie. Więcej na blogu: http://eyeonsudan.eu.
** Autor fotografii: Maciej Kuziemski.

„Kultura Liberalna” nr 106 (3/2011) z 18 stycznia 2011 r.